Bartosz Sendrowicz: Podobno dzisiaj w Polsce pracownicy dyktują warunki
pracodawcom?
Cezary Mączka, członek zarządu, dyrektor pionu zarządzania zasobami ludzkimi w Budimeksie: - To prawda.
Ile osób aplikuje do Budimeksu rocznie?
Około 45 tysięcy.
Ogrom. Jest jakiś szczególny powód, dla którego tyle osób chce u was pracować?
- Myślę, że jest ich kilka. W tym roku obchodzimy pięćdziesięciolecie, jesteśmy więc rozpoznawalną marką, z ugruntowaną pozycją rynkową. A to przyciąga kandydatów.
Same za siebie mówią też nasze projekty. My naprawdę umiemy zbudować wszystko. Od rozmaitych obiektów użyteczności publicznej – sakralnych, sportowych, konferencyjnych, po gigantyczne projekty infrastrukturalne – drogi, mosty, dworce kolejowe, lotniska, aż po elektrownie konwencjonalne, czy spalarnie śmieci. Na dodatek robimy to dobrze, terminowo i rentownie. Średnia rentowność w branży to 1,5 proc., nasza za poprzedni rok to niemal 10. Krótko mówiąc: jest się czym pochwalić.
Żyjecie tylko z budowania?
- Nie, oprócz tradycyjnej “budowlanki” świadczymy też usługi projektowania, utrzymania i serwisu tego, co zbudowaliśmy. Mamy własne biuro projektowe, bardzo szeroko rozwiniętą współpracę z zagranicą, wspieramy innowacyjność własnych pracowników. Po to powołaliśmy biuro ds. innowacji, które pomaga nam w pozyskaniu finansowania i wdrożeniu zaproponowanych przez nich usprawnień. Współpracujemy także ze start-upami, co w naszej branży – jest powiewem świeżego powietrza.
Wszystko to brzmi doskonale....ale co konkretnie oznacza dla pracowników?
- Ciekawe środowisko pracy. Ciągłą naukę i rozwój, dużą swobodę w działaniu, ale też kształtowaniu kariery, bo mamy rozbudowany system szkoleń i awansów – pionowych i poziomych. Oferujemy też, chyba jako jedyna firma z branży, możliwość realizacji projektów w USA, Wielkiej Brytanii, czy Hiszpanii. Nie bez znaczenia są też nasze wyniki finansowe, które przekładają się na stabilność zatrudnienia. Giełdowa wartość Budimeksu przekracza zsumowaną wartość pozostałych, notowanych na warszawskim parkiecie firm budowlanych.
No dobrze, a ilu kandydatów z tych 45 tys. ostatecznie zatrudnicie?
- Mniej więcej 800. Tylu inżynierów, kierowników robót, budów, branżystów, czy projektantów przyjmujemy rocznie.
Na 800 miejsc aplikuje do was średniej wielkości miasto, powiedzmy Puławy, a
pan twierdzi, że to pracownicy dyktują warunki?
- Bo dyktują, ale tylko ci naprawdę dobrzy. Wyzwaniem w naszym przypadku nie jest brak kandydatów, ale dostępność tych właściwych. Większość aplikacji, które dostajemy nie spełnia naszych wyśrubowanych oczekiwań.
To jaki pracownik jest dla was wystarczająco dobry?
- Taki, który obok kompetencji inżynierskich ma też zmysł biznesowy, odwagę w podejmowaniu trudnych decyzji, a do tego potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność. Nie oszukujmy się, to nie jest praca dla każdego.
Dlaczego?
- Choćby dlatego, że często wykonuje się ją poza domem i raczej nie w godzinach 9-17. Charakterystyczne jest też miejsce pracy - plac budowy. Rolę biura, a nieraz domu na czas realizacji kontraktu pełnią kontenery. Dress code również daleki jest od korporacyjnego.
Nie zawsze przychylna jest lokalna społeczność, która nie akceptuje np. przebiegu budowanej drogi, czy usytuowania elektrowni, a niechęć wykrzykuje naszym pracownikom w twarz. Na dodatek mamy nietypowy model biznesowy. I to wszystko naprawdę trzeba umieć wytrzymać i się w tym odnaleźć, dlatego mimo "puławskiej" skali znalezienie właściwych osób wcale nie jest łatwe.
Co takiego nietypowego jest w waszym modelu biznesowym?
- W większości firm kontraktami, czyli konkretnymi budowami, np. mostu, lub odcinka drogi zarządza “odgórnie” centrala. U nas szef kontraktu jest niejako szefem osobnego przedsiębiorstwa i kompleksowo odpowiada za budowę. Centrala tylko pomaga uzyskać lepszą pozycję negocjacyjną w rozmowach z dostawcami i kontrahentami. W tym odnajdą się tylko osoby bardzo odpowiedzialne i samodzielne, a do tego z żyłką biznesową.
Połączenie tych cech staramy się oczywiście godnie wynagradzać. Oprócz stałej pensji i premii wypłacamy pracownikom 20 proc. od tzw. poprawy wyniku. Oznacza to, że jeśli realizacja kontraktu miała przynieść firmie pół miliona, a ze względu na oszczędności czy optymalizację w trakcie budowy przyniosła milion, to 100 tys. zł - 20 proc. z tego dodatkowego pół miliona – wypłacamy autorom sukcesu.
Często zdarza się, że na kontrakcie zarabiacie więcej niż zakładacie? Co jest
źródłem tych zysków?
- Dosyć często, o ile inwestor ma odpowiednie nastawienie. Sama poprawa wyniku nie zależy tylko od naszych umiejętności i chęci. Dużo zależy właśnie od inwestora. Od samego początku realizacji kontraktu doradzamy mu, jak obniżyć koszty, np. poprzez wykorzystanie nowoczesnych technologii, innych materiałów czy naszych rozwiązań projektowych. Nazywamy to: "value engineering" - inżynierią opartą na wartości dodanej. Jeśli inwestor ma wystarczająco odwagi i zaufania, poprawa wyniku nie jest niczym niezwykłym.
"Budowlanka" wydaje się być bardzo niepewnym biznesem, uzależnionym od odwagi inwestorów, koniunktury i na pewno jeszcze kilku czynników. Jak udało wam się utrzymać na tym chybotliwym rynku przez pół wieku?
- Odwaga inwestorów wynika z koniunktury, ale to i tak tylko niewielka część przestrzeni, w której działamy. Branżą rządzą też: sezonowość, zmienność cen surowców, nastroje społeczne, kwestie ekologiczne, czy stabilność prawa i polityki. Wszystkie te aspekty musimy bardzo skrupulatnie uwzględniać zawierając kontrakty. Ale tak naprawdę wszystkie też są wtórne, wobec najważniejszego składnika sukcesu – odpowiednich ludzi.
Wie pan, ile firm mówi dokładnie to samo, z dokładnie taką samą emfazą... a potem raczy pracowników marnymi warunkami i głodową pensją.
- Myśli pan, że przy skali, rozpiętości i złożoności naszej działalności utrzymanie pozycji lidera byłoby możliwe, gdybyśmy oszczędzali na pracownikach i nie zatrudniali najlepszych?
Myślę, że byłoby absolutnie niemożliwe i bardzo nierozsądne. Ile więc płacicie np. inżynierowi na początku drogi zawodowej?
- Pensja początkującego inżyniera w Budimeksie składa się z części stałej i wypłacanej raz na rok premii. Stały składnik to mniej więcej średnia krajowa wraz z ryczałtem za nadgodziny, a premia podstawowa za tzw. utrzymanie wyniku to 15 proc. rocznego wynagrodzenia oraz tam, gdzie jest to możliwe dodatek za wspomnianą już poprawę wyniku.
Dalej nie wiem, ile konkretnie zarobi młody inżynier.
Stawki, naturalnie, negocjowane są indywidualnie, ale możemy przyjąć, że inżynier tuż po studiach nie zarobi mniej niż 4 tys. zł brutto, a jego bardziej doświadczony kolega 5 tys. zł. Plus wypłacana raz w roku premia.
Robicie coś specjalnego, żeby przekonać do siebie tych "właściwych kandydatów"? Rozumiem, że zwykłe ogłoszenie rekrutacyjne już nie wystarczy?
- Samo ogłoszenie na pewno już nie wystarczy, dlatego prowadzimy szereg akcji budujących markę firmy, jako dobrego pracodawcy. Rozwinęliśmy cykl letnich i zawodowych praktyk dla studentów od trzeciego roku wzwyż. Co roku bierze w nich udział ponad 300 osób, a niemal 20 proc. zostaje w firmie.
Stworzyliśmy "Akademię Budimex" - serię spotkań ze studentami, z cyklu "wszystko co chciałbyś wiedzieć o branży, ale nie wiesz, kogo zapytać". Realizujemy ją we współpracy z uczelniami, w całym kraju.
Stale jesteśmy też obecni na targach pracy, organizujemy dla studentów dni otwarte, zabieramy ich na trwające budowy, by zrozumieli, na czym ta praca naprawdę polega.
W rekrutacji pomagają nam też nowe technologie: sztuczna inteligencja, geolokalizacja, geo smsy. Choć tradycyjne kanały też przynoszą niezły skutek, np. polecenia pracownicze.
Nie łatwiej zapłacić znacznie więcej niż inni?
- Oczywiście, że nie. Szalony pomysł, przynajmniej z dwóch powodów.
Po pierwsze...
- Motywacja finansowa trwa bardzo krótko, a my nie szukamy najemników na jeden projekt. Patrzymy na pracownika w dłuższej perspektywie, wtedy liczą się zupełnie inne rzeczy. Dla inżynierów na przykład – i potwierdzają to badania – możliwości realizacji wymagających, złożonych projektów.
Zatrudniamy na stałe blisko 5 tys. osób, wiele z nich pracuje w naszej firmie kilkanaście lat lub więcej. Niektóre zrobiły kariery w stylu "amerykańskiego snu": obecni szefowie budownictwa ogólnego i infrastrukturalnego trafili do nas jeszcze na studiach, na praktyki.
Jestem przekonany, że te wszystkie osoby zostały z nami dlatego, że mają pracę przede wszystkim ciekawą, dającą spełnienie zawodowe oraz osobiste. Oczywiście popartą dobrą pensją, bo – żeby było jasne! – pieniądze są ważne, ale jednak nie
przypadkiem wymieniam je jako ostatnie w tej układance
...a po drugie?
- Nie ma logicznego i biznesowego uzasadnienia, aby za taką samą pracę, przy podobnym projekcie płacić 50 czy 100 procent więcej, bo praca i płaca mają ścisły rynkowy związek.
Jeśli więc ktoś oferuje zawyżone stawki, a tak się dzieje, to pewnie dlatego, że ma oględnie mówiąc nie najlepszy wizerunek jako pracodawca. I zamiast rozsądnej, długofalowej polityki kadrowej musi stawiać na taki "krótki strzał", żeby jakoś zrealizować kontrakt.
Od kiedy wizerunek firmy, jako pracodawcy stał się tak istotny?
- Od mniej więcej dekady, gdy zaczęły się splatać trzy czynniki – demograficzny, konkurencyjny i świadomościowy. Dwa pierwsze są jasne – rąk do pracy ubywa, a pracy nie. Trzeci dotyczy natomiast wspominanych już "właściwych kandydatów", którzy mają konkretne, coraz wyższe oczekiwania wobec pracodawcy. Naszym zadaniem jest przekonanie ich, że to właśnie u nas odnajdą się najlepiej.
Cofnijmy się bardziej, o pięć dekad. Co od tego czasu, prócz potrzeby konkurowania o pracowników, zmieniło się w branży?
- Niesamowicie się unowocześniła - technicznie i technologicznie. Kiedyś wszystko rysowało się na papierze. Jako przykład podam coraz bardziej popularny na rynku polskim model BIM [Building Information Modeling], czyli trójwymiarowe projektowanie obiektu, będące w istocie kompleksową, podlegającą łatwej aktualizacji bazą danych o inwestycji. Prócz tego pojawiło się wiele nowych rozwiązań poprawiających bezpieczeństwo i obniżających koszty. Np. drony wykorzystywane do obmiarów prac ziemnych, monitorowania stanu rozmaitych instalacji.
Bardzo zmieniły się też wymogi inwestorów. Np. drogi były jeszcze parę lat temu objęte dwuletnią gwarancją, dziś jest ona pięciokrotnie dłuższa. Dla nas oznacza to konieczność spełnienia bardzo wyśrubowanych norm jakości. Na przestrzeni lat ogromne znaczenie zaczęła odgrywać też stylistyka. Budynki muszą być nie tylko użyteczne, ale też piękne.
A jak zmieniło się podejście do środowiska naturalnego?
- Tu też zaszły ogromne zmiany, musimy – i tu mówię w imieniu całej branży - bezwzględnie szanować procesy przyrodnicze, które zachodzą na terenach budowy i wokół niej. A jeśli naruszymy teren – zrekultywować go. Nieprzestrzeganie norm środowiskowych jest podwójnie nierozsądne. Nie tylko szkodzi ziemi, za którą musimy wziąć odpowiedzialność, ale też wiąże się z ogromnymi karami.
Co z lokalnymi społecznościami? Wspominał pan, że relacje z nimi bywają szorstkie. Dziwi to pana?
- Dobrze rozumiem, że wskutek naszej działalności krajobraz ulega trwałym zmianom, bo np. na polu powstanie droga. Dlatego nie dziwi mnie niechęć mieszkańców, mimo tego, że my realizujemy plan inwestycyjny i sam przebieg drogi od nas nie zależy. Mimo to konsekwentnie staramy się budować przychylności wobec naszych działań. Przed rozpoczęciem projektów organizujemy spotkania z mieszkańcami, i wyjaśniamy co będziemy robić, jaką metodą i ile to potrwa.
Prowadzimy też szereg działań z obszaru CSR, uważam, że w kontekście środowiskowym, społecznym i pracowniczym cała branża stała się dużo bardziej świadoma i odpowiedzialna.
Mimo to "budowlanka" ciągle ma najwyższą liczbę śmiertelnych wypadków przy pracy. Co Budimex zrobił na rzecz poprawy bezpieczeństwa na budowach?
- Osiem lat temu byliśmy w gronie założycieli "Porozumienia dla Bezpieczeństwa w Budownictwie" – podpisały je największe firmy z branży. Wspólnie wypracowaliśmy standardy bezpieczeństwa na budowach. Efekt jest taki, że w ostatnich latach liczba wypadków nieprzerwanie spada.
Co roku organizujemy "Tydzień Bezpieczeństwa", wtedy udostępniamy nasze inwestycje do ćwiczeń straży pożarnej i policji. Nieustannie edukujemy pracowników, ale także podwykonawców: zdarza się, że na własny koszt kupujemy im środki ochrony osobistej lub zapewniamy bezpłatne wsparcie z wykorzystaniem środków unijnych.