Test indyjskiej broni antysatelitarnej miał miejsce 23 marca. Pisaliśmy o tym szerzej. Rakieta odpalona z Ziemi wyleciała w kosmos i uderzyła w przelatującego satelitę, niszcząc go samą energią zderzenia. Indyjski rząd zapewniał, że szczątki nie będą stanowić żadnego zagrożenia, bo do przechwycenia doszło na niskiej orbicie. Miały wejść w ciągu kilku tygodni w atmosferę i spłonąć.
Teoretycznie jest tak, jak deklarują Indie. Większość szczątków rzeczywiście spłonie w ciągu kilku tygodni. Problem w tym, że część będzie najpierw stanowić zagrożenie dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Ujawnił to we wtorek szef NASA, Jim Bridenstine. - To straszna, naprawdę straszna sprawa, wywoływać takie zdarzenie, które wysyła szczątki na orbitę nawet wyższą niż ta ISS. Taka działalność nie jest zgodna z tym, jaką wizję ludzkości w kosmosie chcemy realizować - stwierdził, nie kryjąc irytacji.
Amerykanin wyliczał przy tym, że indyjski test spowodował powstanie 400 fragmentów, z czego 60 dość dużych (10 centymetrów i większych), aby można je było śledzić przy pomocy radarów z Ziemi. Wszystkie zostały skatalogowane i dodane do bazy danych prowadzonych wspólnie przez NASA i wojsko USA. 24 z nich ma okrążać Ziemię po takich orbitach, które stwarzają ryzyko zderzenia z ISS. Po kilku tygodniach zwolnią w wyniku tarcia o górne warstwy atmosfery i rzeczywiście w niej spłoną. Do tego czasu będą jednak stwarzać zagrożenie.
Bridenstine nie podał jakie konkretnie jest ryzyko kolizji, a jedynie stwierdził, że zostało ono przez Indie podniesione o 44 procent na 10 dni. Ryzyko musi być jednak nadal bardzo małe, ponieważ nie zarządzono zmiany w orbicie ISS, co jest zazwyczaj robione, kiedy pojawia się większa niż znikoma szansa na zderzenie z jakimś obiektem (ponad 1 do 10 tysięcy). Kontrola naziemna ma śledzić odłamki z indyjskiego testu i w razie czego reagować.
Grafika NASA z 2008 roku przedstawiająca największe 'kosmiczne śmieci' krążące wokół Ziemi. Dzisiaj jest ich znacznie więcej Fot. NASA
Ryzyko zderzenia z różnymi śmieciami na orbicie, nawet jeśli jest małe, jest traktowane z wielką powagą. W grę wchodzą bowiem wielkie prędkości a co za tym idzie energia. Nawet miniaturowe odłamki, których nie da się śledzić z Ziemi, po uderzeniu w ISS mogą wywołać poważne zniszczenia. Stacja jest częściowo opancerzona na taką ewentualność, ale nadal jest wrażliwa.
Ludzkość generalnie ma poważny problem z zaśmiecaniem przestrzeni kosmicznej w bezpośredniej bliskości Ziemi. Krążą tam zużyte części rakiet, stare satelity i różne inne śmieci pozostawiane od połowy ubiegłego wieku. Amerykańskie wojsko śledzi na bieżąco około 18 tysięcy największych obiektów o wymiarach przekraczających 10 cm średnicy. Do tego jest mniej więcej drugie tyle takich dużych, które nie są śledzone i ponad sto milionów mniejszych.
Już w 1978 roku naukowiec NASA, Donald Kessler, sformułował teorię, iż w pewnym momencie śmieci na orbicie osiągną masę krytyczną i zacznie się reakcja łańcuchowa. Mały odłamek z testu takiego jak ten indyjski, zderzy się z innym większym obiektem, uwalniając więcej odłamków. Te zderzą się z innymi i tak dalej. Teoretycznie może to doprowadzić do totalnego kataklizmu i zniszczenia wszystkich satelitów oraz innych obiektów wysłanych przez ludzi na orbitę wokół Ziemi. Dodatkowym efektem będzie uniemożliwienie na długi czas lotów w kosmos, ponieważ każdy pojazd wylatujący z atmosfery szybko dostałby się pod "ostrzał" odłamków.
Z obawy przed ziszczeniem się takiego scenariusza, wszystkie wydarzenia znacznie zwiększające liczbę "kosmicznych śmieci" są traktowane bardzo negatywnie. Testy broni antysatelitarnej są w tej kategorii jednym z najgorszych. Trwają różne prace nad sposobami na orbitalne sprzątanie, ale są jeszcze dalekie od praktycznej realizacji.