Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Kraków. To tylko kilka największych miast w Polsce, które zmagają się z coraz bardziej widocznymi na chodnikach elektrycznymi hulajnogami. Porzucane w przypadkowych miejscach pojazdy na minuty to tylko część problemu. Coraz więcej mieszkańców ma też swoje własne hulajnogi zasilane prądem. Tymczasem ustawodawca do tej elektrycznej rewolucji jest zupełnie nieprzygotowany.
Z jednej strony są jednak przepisy, a z drugiej zdrowy rozsądek. Brawura, slalom między pieszymi, jazda po kilku "piwkach", rozmawianie przez telefon w czasie jazdy czy podróżowanie we dwójkę na jednej hulajnodze to tylko kilka "przewinień", które możemy obserwować na co dzień.
Dokładnie 20 czerwca 1997 roku powstała ustawa Prawo o ruchu drogowym, która reguluje poruszanie się w przestrzeni publicznej w Polsce. Nietrudno się domyślić, że nie ma tam ani słowa o elektrycznych hulajnogach, które zyskują popularność dopiero od kilku lat.
Nie ma się co zatem dziwić, że obecnie panuje na tym polu niemały bałagan. "Hulajnogiści" nie są ani kierowcami, ani rowerzystami, więc są traktowani jako piesi. Przynajmniej do czasu zmiany przepisów, nad którymi Ministerstwo Infrastruktury właśnie pracuje.
Obecnie osoba korzystająca z urządzeń transportu osobistego jest traktowana w ruchu drogowym jako pieszy
- tłumaczył w marcu w komentarzu dla Moto.pl Szymon Huptyś, rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury.
Podobnie hulajnogi definiuje również policja. Jakiś czas temu temu jeden z naszych Czytelników dostał pouczenie za jazdę hulajnogą po ścieżce rowerowej. "Droga rowerowa jest dla rowerów" - tłumaczył zatrzymujący go policjant. Gwoli przypomnienia, za jazdę hulajnogą w niedozwolonym miejscu grozi od 20 do 500 zł mandatu.
Wydaje się to nielogiczne, bo hulajnoga elektryczna bardziej przypomina rower niż pieszego. Nic dziwnego, że sami użytkownicy elektrycznych urządzeń mogą czuć się zagubieni. Tym bardziej, że trzy lata temu - wbrew obecnemu stanowisku resortu infrastruktury i policji - Sąd Rejonowy w Lublinie uznał chłopca korzystającego z elektrycznej hulajnogi za kierowcę motoroweru.
Stosując jednak najświeższą interpretację przepisów, a więc uznając "hulajnogistę" za pieszego, łatwo uświadomić sobie, jakie zagrożenie sprawia nierozważny użytkownik takiego urządzenia.
Osoba korzystająca z hulajnogi z silnikiem elektrycznym musi bowiem przestrzegać tych samych przepisów, co piesi, czyli poruszać się po chodniku. Nie obowiązują jej przy tym żadne limity prędkości, może też rozmawiać przez telefon w trakcie jazdy czy dzielić z inną osobą jedną hulajnogę.
Co więcej, pieszy, a więc także ten korzystający z hulajnogi, może poruszać się po chodniku po spożyciu alkoholu. O ile tylko przestrzega ogólnie pojętych norm społecznych i nie zagraża zdrowiu i życiu swojemu albo innych osób, w świetle prawa robi to legalnie.
Czytaj też: Hulajnogi elektryczne na chodnikach? Oto jak przepisy wyglądają w Polsce i innych krajach
Niestety część osób korzystających z urządzeń transportu osobistego UTO (które nie zostały jeszcze ujęte w prawie) chętnie korzysta ze swoich "przywilejów", zupełnie zapominając o zdrowym rozsądku.
Hulajnogi, które możemy wypożyczyć na ulicach polskich miast, rozpędzają się do prędkości ok. 25 km/h. Niektóre z tych dostępnych w sklepach mogą pojechać szybciej - nawet 35 hm/h, a najmocniejsze modele są jeszcze szybsze.
Małe kółka, na których poruszają się te urządzenia, nie zapewniają odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa. Wjechanie z dużą prędkością na nierówność może skończyć się groźnym wypadkiem.
Przy tym poszkodowany może zostać nie tylko użytkownik takiego sprzętu, ale także przypadkowy pieszy. W starciu z ważącym kilkanaście kilogramów pojazdem i "hulajnogistą" rozpędzonym do 25 km/h jest bezbronny.
Na zatłoczonych chodnikach w centrum miasta o wypadek naprawdę nietrudno. Tym bardziej, że wiele osób korzystających z UTO jeździ chodnikami slalomem, wymijając pieszych. Nie każdy z przechodniów ma oczy "dookoła głowy", a hulajnogi są niemal bezgłośne. Z chodników korzystają też przecież dzieci, które również mogą wtargnąć pod koła pędzącego pojazdu.
Równie niebezpieczne jest korzystanie z urządzenia transportu osobistego po wypiciu alkoholu. Nawet w niewielkich ilościach wpływa on na czas reakcji człowieka i sprawną ocenę sytuacji. A ta podczas jazdy dowolnym pojazdem czy urządzeniem elektrycznym jest niezwykle ważna.
Ostatnio coraz modniejsze staje się też dzielenie hulajnogami na minuty. Wypożyczenie ich tanie nie jest, więc wielu użytkowników chce obniżyć koszty, jadąc we dwójkę. Tymczasem elektryczne hulajnogi są przystosowane wyłącznie do przewożenia jednej osoby.
Zazwyczaj ich limit wagowy wynosi ok. 90 lub 100 kg. Dwie osoby wraz z hulajnogą mogą ważyć znacznie więcej. W takim przypadku hulajnoga staje się nie tylko bardziej wywrotna. Znacząco wydłuża się też jej droga hamowania.
Co więcej, w przypadku niektórych modeli tylny hamulec jest zintegrowany z błotnikiem, a jadąc we dwójkę dostęp do niego jest utrudniony lub niemożliwy. To wszystko sprawia, że takie dzielenie się kosztem wypożyczenia może skończyć się bardzo źle, zarówno dla użytkowników hulajnogi, jak i postronnych pieszych.
***
Na temat elektrycznych hulajnóg będziemy pisać więcej w ramach wspólnego cyklu Next.Gazeta.pl i Moto.pl od poniedziałku 1 lipca do piątku 5 lipca. W kolejnych dniach opowiemy m.in. o nowych przepisach, jakie planuje wprowadzić rząd oraz policzymy, czy hulajnogi na minuty są droższe od Ubera.