Amerykanie intensywnie pracują nad działami laserowymi dla okrętów już od ponad dekady. To co widać na zdjęciu i nagraniu jest najsilniejszym i najbardziej zaawansowanym z nich. Nazywa się Solid State Laser Weapons System Demonstrator (Demonstrator Broni Laserowej na Ciele Stałym - SSL-WSD).
Zdjęcie i nagranie zostały zrobione tak, aby miały odpowiedni efekt dramatyczny. Problem w tym, że wiązka światła prawdziwych laserów bojowych jest niewidoczna gołym okiem. Po prostu działają w spektrum fal, których ono nie rejestruje. Zdjęcie i nagranie jest więc w podczerwieni, aby wiązka była wyraźnie widoczna.
Testy działa przeprowadzono w połowie maja na poligonie w pobliżu Hawajów. O ich wynikach poinformowano z tygodniowym opóźnieniem. Nie podano wielu szczegółów. Działo jest zamontowane na dużym okręcie desantowym USS Portland. Ma moc 150 kW, co jest znaczącym postępem względem poprzednio testowanego na okręcie działa o mocy 30 kW. Tamto, nazywane LaWS, przez prawie trzy lata było używane na pokładzie innego okrętu desantowego, USS Ponce, który w tym czasie pływał po Zatoce Perskiej.
Już to starsze działo bez problemu potrafiło strącić mniejszego drona, przepalić silnik zaburtowy łodzi motorowej czy spowodować wybuch odsłoniętej amunicji. To nowsze, o mocy wielokrotnie większej, najpewniej ma adekwatnie większe możliwości. Nie sprecyzowano jednak oficjalnie jakie i nie pokazano tego. Na opublikowanym nagraniu widać jedynie, że laser zestrzeliwuje drona. Jakość wideo jest bardzo słaba, ale kształt bezzałogowca pozwala przypuszczać, że to RQ-21 Blackjack, stosunkowo nieduży zwiadowca o skrzydłach długich na pięć metrów.
Z wypowiedzi dowódcy USS Portland umieszczonej w oficjalnym komunikacie wynika, że w ramach testów laser strzela nie tylko do latających bezzałogowców. - Przeprowadzając zaawansowane testy na morzu, biorąc za cele drony i małe jednostki pływające, zdobywamy cenną wiedzę na temat możliwości SSL-WSD - stwierdził oględnie komandor Karrey Sanders.
Obecne plany US Navy zakładają, że obecny demonstrator zamontowany na USS Portland będzie ostatnim krokiem przed stworzeniem na jego bazie docelowego działa laserowego o mocy 150 kW. To w niesprecyzowanej przyszłości ma trafić na pokłady większych okrętów i służyć do obrony przed dronami, małymi szybkimi łodziami czy do oślepiania systemów obserwacyjnych poważniejszych przeciwników. Na razie nie ma mowy o walkach okrętów na działa laserowe. Do tego jeszcze bardzo daleko i nawet nie ma tego w planach. Z laserami na okrętach są bowiem dwa poważne problemy.
Pierwszy jest pozornie trywialny, ale bardzo poważny. Energia elektryczna. Działo laserowe wymaga do działania znacznej mocy. Natomiast sieci elektryczne większości współczesnych okrętów nie mają jej w zapasie. Radary, systemy walki elektronicznej i inna rozbudowana elektronika pochłaniają wszystko, co wytworzą generatory. Nie da się łatwo zwiększyć ich mocy bez poważnej ingerencji w konstrukcje okrętów, co wiąże się z nie akceptowalnymi kosztami.
Dlatego działo w rodzaju SSL-WSD jest przewidziane jedynie dużych okrętów, takich jak jednostki desantowe, śmigłowcowce czy lotniskowe, albo tych najnowocześniejszych, które mogą mieć odpowiednio przygotowaną sieć energetyczną. Na pokłady "koni roboczych" US Navy, czyli niszczycieli typu Alreigh Burke, mają trafić równolegle opracowywane działa laserowe o nazwie roboczej HELIOS i mocy rzędu tylko 60 kW.
Drugi poważny problem to zasięg. Wiązka fal elektromagnetycznych emitowanych przez działa laserowe ulega szybkiemu rozproszeniu nad wodą. Na razie celem US Navy jest osiągnięcie skutecznego zasięgu rzędu mili morskiej, czyli 1,8 kilometra. We współczesnej walce morskiej to odległość minimalnie minimalna. Oznacza to tyle, że działa laserowe będą, w dającej się przewidzieć przyszłości, służyć do samoobrony.
Nagranie testów działa LaWS na USS Ponce
Największym pragnieniem US Navy jest na tyle zwiększyć moc laserów, aby były w stanie zestrzeliwać nadlatujące rakiety przeciwokrętowe. Działa laserowe są niezwykle celne, umożliwiają bardzo szybką reakcję (nie ma szybszego pocisku niż wiązka światła) a na dodatek mogą strzelać tak długo, jak jest dostępna energia. Potencjalnie święty Graal systemów samoobrony okrętów.
Nowoczesne rakiety przeciwokrętowe są jednak znacznie szybsze i bardziej odporne niż drony. Amerykanie szacują, że do ich skutecznego zestrzeliwania potrzeba działa laserowego o mocy rzędu megawata. Do czegoś takiego jeszcze daleka droga. Na razie w ramach programu HELCAP trwają prace nad laserem o mniejszej mocy, który byłby w stanie niszczyć rakiety przeciwokrętowe atakując je od boku, kiedy te by przelatywały w pobliżu. Nie byłaby więc to broń do samoobrony, ale do obrony innych okrętów. Teoretycznie, gdyby umieścić kilka takich dział na okrętach eskortujących jakąś dużą i cenną jednostkę, to można by jej zapewnić obronę przed nadlatującymi rakietami.
To wszystko jednak kwestia drugiej połowy dekady. Nie zamienia to faktu, że amerykańska flota bardzo poważnie podchodzi do laserów jako broni i inwestuje w nie setki milionów dolarów. Równolegle trwają prace nad kilkoma działami laserowymi o różnych mocach i różnych przeznaczeniach. Amerykanie wyraźnie są przekonani, że lasery bojowe to przyszłość. Choć ta przyszłość będzie wyglądać zupełnie inaczej niż na filmach.