Zaczynał w mieszkaniu, teraz ma kontrakt Pentagonu. Dron ma wystrzeliwać rakiety w kosmos [TAKA CIEKAWOSTKA]

Po ponad dekadzie pracy w cieniu niewielka amerykańska firma zaprezentowała swój nietypowy pomysł na łatwo dostępne loty na orbitę. Wielki dron z podczepioną rakietą ma się rozpędzać do prędkości naddźwiękowych i wystrzeliwać ją w kosmos. Już na starcie firma chwali się kontraktem od Pentagonu na pierwszy lot w przyszłym roku.

Aevum, bo tak nazywa się rzeczona firma, to głównie dzieło Jaya Skylusa. Syn imigrantów, którzy osiedlili się w mieście Huntsville w Alabamie. Od młodości interesował się rakietami i kosmosem.

Trudno o lepsze do tego miejsce. Huntsville to kolebka amerykańskiego programu kosmicznego. Tutaj znajdowała się baza wojskowa, w której po II wojnie światowej pracowali niemieccy naukowcy i inżynierowie, z doświadczeniem w pracach nad "bronią odwetową" Hitlera, czyli V-2. To tam, pod wodzą Wernhera von Brauna, zaprojektowano wielką rakietę księżycową Saturn-V. Do dzisiaj znajduje się tam ważne centrum badawcze NASA, skoncentrowane na technologii rakietowej. Na miejscowym uniwersytecie jest kierunek dla przyszłych inżynierów tej dziedziny. Skylus się nań dostał i już wówczas, dobrze ponad dekadę temu, zaczął myśleć o swojej firmie, zajmującej się lotami w kosmos. Założył ją dopiero w 2016 roku po latach przygotowań. Zrobił to w swoim mieszkaniu.

Myślą przewodnią ambitnego studenta było stworzenie czegoś w rodzaju kosmicznego FedEx. To wielka amerykańska firma logistyczna, która zaczęła od szybkiego transportu stosunkowo niewielkich ładunków za pomocą samolotów. Dzisiaj ma znacznie szerszy zakres działalności, ale transport lotniczy to nadal jej podstawowy biznes. Kiedy w 1973 roku Frederick Smith uruchamiał FedEx przy pomocy 20 niewielkich odrzutowców, jego wizja była traktowana bardzo sceptycznie. Szybko jednak udowodnił, że była strzałem w dziesiątkę.

Zobacz wideo

Trochę inny start w kosmos

Skylus chciałby powtórzyć ten sukces, ale w wymiarze kosmicznym. Podstawowym zadaniem jego firmy ma być oferowanie usługi dostarczenia na orbitę stosunkowo niewielkich satelitów. Co jednak najważniejsze - i odróżniające od konkurencji - to taka usługa ma być dostępna szybko, być niezawodna i sięgać różnych nietypowych orbit. W związku z tym nie będzie najtańsza na rynku. Dzisiaj pojawia się coraz więcej firm chcących dostarczać małe satelity na orbitę za jak najniższą cenę i konkurencja zrobi się w najbliższych latach bardzo zacięta. Większość chce jednak oferować loty na niewielkich klasycznych rakietach. Oznacza to ograniczenie co do orbit, jakich można sięgnąć. Dyktuje to fizyka w połączeniu z ograniczonymi możliwościami niewielkich, tanich rakiet i ich nieruchomymi wyrzutniami. Skylus twierdzi, że jego wizja unika tych problemów.

Zaprezentowany w tym tygodniu system firmy Aevum składa się z dużego bezzałogowego samolotu, do którego jest podczepiana niewielka dwustopniowa rakieta. Na pierwszy rzut oka nie jest to innowacyjne rozwiązanie, bo już kilka firm próbowało odpalać rakiety kosmiczne z samolotów. Wizja Stylusa różni się jednak w pewien istotny sposób. Dotychczas standardem było zrzucanie rakiety z samolotu-nosiciela, po czym kilka sekund później następowało uruchomienie jej silników. Oznaczało to pewną stratę energii oraz sprawiało, że w wypadku jakiegoś problemu z silnikami, nawet drobnego, rakieta automatycznie przepadała. Tak stało się 25 maja tego roku podczas próbnego startu rakiety LauncherOne firmy Virgin Orbit.

Szczątki rakiety na dachu domu na chińskiej prowincji Śmiertelnie groźne części rakiet spadają na chińskie wioski

Projekt firmy Aevum zakłada, że uruchomienie silnika rakiety nastąpi jeszcze w czasie, kiedy będzie podczepiona pod drona-nosiciela. Taki zestaw następnie gwałtownie przyśpieszy, skieruje się ku orbicie i dopiero po kilku sekundach wspólnego lotu nastąpi rozłączenie. Takie rozwiązanie ma być wyraźnie lepsze z punktu widzenia zachowania energii oraz umożliwiać powrót rakiety na ziemię w przypadku problemów. Na wszelki wypadek zrezygnowano jednak z pilotów w nosicielu. Uznano, że przy współczesnej technologii nie są konieczni, a jeśli nie trzeba będzie się martwić o ich życie i zdrowie, to będzie można sobie pozwolić na bardziej radykalne rozwiązania. Czyli właśnie uruchamianie rakiety jeszcze podczepionej pod brzuchem maszyny.

Na dodatek cała operacja ma wymagać minimalnego wsparcia logistycznego. Żadnych kosmodromów i wielkich wyrzutni. Wystarczy lotnisko i możliwość zatankowania zwykłego paliwa do silników odrzutowych. Zarówno do drona, jak i do rakiety. Czyli cały zestaw będzie mógł startować z głównej bazy firmy na lotnisku w Jacksonville na Florydzie, udawać się tam, skąd będzie można przeprowadzić odpalenie na konkretną orbitę w sposób optymalny, po czym tankować na pobliskim lotnisku, wystrzeliwać rakietę i wracać do domu. Tak to ma wyglądać w teorii.

Skylus twierdzi, że dotychczas samolotami-nosicielami w tego rodzaju systemach, były lekko przerobione samoloty pasażerskie. Czyli nie były zaprojektowane do optymalnego wykonywania odpaleń rakiet. Jego system jest od początku, do końca, tworzony do tego konkretnego zadania.

Szczegółowa prezentacja całego projektu w wykonaniu Skylusa

 

Pomoc od wojska

Dron-nosiciel już istnieje w formie demonstratora. Podobnie rakiety. Wszystkie kluczowe elementy miały zostać oddzielnie przetestowane i uzyskać odpowiednie certyfikacje. Teraz rozpoczynają się próby całości i starania o uzyskanie zgody na loty, odpalenia rakiet a ostatecznie o ogólny certyfikat Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA), dopuszczający drona z rakietą do lotów w cywilnej przestrzeni powietrznej. W rozmowie z portalem "Spacenews" Skylus przyznaje, że to będzie najtrudniejszy etap całego przedsięwzięcia, ale konieczny, bo w innym układzie cały projekt nie ma sensu. Przy pomyślnych wiatrach wszystko ma być gotowe w ciągu maksymalnie półtora roku.

Firma chwali się, że ma już dwa kontrakty na wyniesienie satelitów. Pierwszy lot jest zaplanowany wstępnie na koniec przyszłego roku. To zlecenie od USAF, czyli lotnictwa wojskowego USA. Kontrakt warty 4,9 miliona dolarów został zawarty w ramach programu na rozwój nowych technologii, umożliwiających szybkie dostarczanie na specyficzne orbity niewielkich satelitów komunikacyjnych, czy zwiadowczych. To poszukiwanie remedium na podstawowy problem współczesnych satelitów wojskowych. Są one duże, drogie, poruszają się po stosunkowo niewielkiej grupie przewidywalnych orbit, a czas od zgłoszenia zapotrzebowania do umieszczenia w kosmosie liczy się w latach. W sytuacji wojny na przykład z Chinami, kiedy takie satelity mogą zostać zestrzelone, szybkie umieszczenie czegoś nowego na orbicie będzie miało kluczowe znaczenie. Dlatego Pentagon od kilku lat finansuje szereg niewielkich firm chcących zapewnić takie możliwości.

O jednej z nich pisaliśmy kilka miesięcy temu.

Drugi klient jest tajny, choć jest określany jako "komercyjny". Aevum otrzymała też dwa inne kontrakty od wojska, w tym jeden ramowy, na wstępną gotowość do wykonania maksymalnie 20 lotów w dziewięć lat. Do tego ogólny, na rozwój technologii. Do tego firma miała otrzymać pieniądze od grupy inwestorów, ale w jakiej skali i na jakich zasadach, to też tajemnica.

Biznesplany firmy Aevum zakłada, że pojedynczy start będzie kosztował 5-7 milionów dolarów, przy dziesięciu takich operacjach rocznie. Masa satelity ma wynosić od 100-500 kilogramów, co oznacza niewielkie urządzenia, ale nie z kategorii tych najmniejszych. Jeśli wszystko się uda, to na pewno dzieło Skylusa będzie jednym z najbardziej widowiskowych na rynku. Czy będzie sukcesem finansowym, czy w ogóle dojdzie do próbnych lotów, to się jeszcze okaże. Dotychczas podobne pomysły na odpalanie rakiet w powietrzu nie skończyły dobrze.

Więcej o: