Czemu Elon Musk przejął firmę, do której musi dopłacać? Niebezpieczna ideologia w Dolinie Krzemowej

Elon Musk nie traktuje Twittera jako inwestycji biznesowej. Dla niego to inwestycja w przyszłość ludzkości. Taką myśl zaczerpnął z longtermizmu, który staje się coraz popularniejszy wśród najpotężniejszych ludzi świata. I choć jego założenia wydają się słuszne, to zgłębiając je, można się zastanawiać, czy longtermizm nie niesie za sobą dużego niebezpieczeństwa.

Elon Musk za 44 mld dolarów przejął Twittera. Jak na najbogatszego człowieka świata, to dość mało opłacalny ruch biznesowy, bo sam Musk przyznaje, że firma traci 4 mln dol. dziennie. Co więc nim kierowało, gdy postanowił kupić Twittera? Odpowiedzią nie są pieniądze, a idea longtermizmu zgodnie, z którą przyszłość ludzkości jest najważniejsza. 

Musk w sierpniu udostępniał publikację jednego z najważniejszych propagatorów tej myśli - Williama McAskilla. Jest też razem z Pieterem Thielem, miliarderem, z którym współpracował przy PayPalu, sponsorem Future of Life Institue. Nie ma więc większych wątpliwości co do poglądów Elona Muska. 

Zdaniem Muska i jemu podobnych (longtermizm to ideologia popularna w Dolinie Krzemowej, popierana m.in. przez Sama Bankmana-Frieda, który ukradł miliardy dolarów ze swojej giełdy kryptowalutowej FTX), ważne jest, by zadbać o przyszłe pokolenia. Choć idea wydaje się słuszna, to zagłębiając się w nią, zapala się sporo czerwonych lampek. 

Oglądanie na żywo, jak Musk zarządza Twitterem to niezapomniany spektakl. Szkoda użytkowników platformy, a przede wszystkim zwolnionych pracowników.  Lepiej by było, gdyby nie spotkali Muska na swojej drodze, ale też w ten spektakularny sposób upada mit miliardera geniusza, o którym sporo pisze choćby filozof i publicysta Tomasz Markiewka, czy krytycy nagrody Nobla.

Więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl 

Dla Muska może być to jednak kolejna okazja, by utwierdzić się w tym, że my maluczcy to nic nie rozumiemy, podczas gdy on poświęca się (poświęca nas) dla przyszłości. W końcu Musk inwestuje w nierentowną firmę swoje własne pieniądze. To właśnie longtermizm. 

Zanim jednak rozliczymy się z samą ideologią, wróćmy do Elona Muska. Bo Twitter ma być dla niego narzędziem, które zapewni przetrwanie ludzkości, czyli pozwoli realizować założenia longtermizmu. 

Musk chce uczynić Twittera czymś więcej niż tylko medium społecznościowym

Dziennikarz śledczy Dave Troy pisze, że były już szef Twittera, Jack Dorsey, jeszcze w kwietniu twierdził, że nie wierzy co do zasady w to, że ktoś powinien rządzić Twitterem. Dodał, że chce by Twitter był dobrem publicznym na protokolarnym* poziomie, nie firmą. Dorsey wierzy, że Elon Musk jest jednostkowym rozwiązaniem tego problemu. 

*Nie wchodząc w szczegóły, chodzi o dostępność kodu, tak by mógł go uruchomić każdy.  

Ekonomista zajmujący się gospodarką cyfrową Jan J. Zygmuntowski w rozmowie z Gazeta.pl zwrócił uwagę, że Google, Facebook, Apple i Amazon przejęły tak dużą część przestrzeni publicznej, że konkurują już z państwem. "Takie platformy, jeśli są odpowiednio duże, są po prostu infrastrukturą cyfrową. Jako naturalny monopol - tak samo jak wodociągi, elektryczność, trakcja kolejowa - nie mogą być prywatne i wolnorynkowe" - uważa Zygmuntowski. 

Można się więc zgodzić z Dorseyem, że Twitter nie powinien być traktowany jak firma. Stał się współczesną Agorą, czy Hyde Parkiem, gdzie można wyrazić swobodnie swoje myśli, więc niedobrze, gdy jedna osoba może traktować go jak zabawkę. 

Zygmuntowski w celu rozwiązania tego problemu postuluje demokratyzację mediów społecznościowych, zamiast technokracji. A ten ostatni model Musk wprowadza w Twitterze, z którego zwolnił m.in. zespół moderacji treści, bo nowa odsłona portalu ma opierać się głównie na inżynierach

Musk i Dorsey prywatnie są dobrymi znajomymi. Obaj wierzą, że Twitter powinien być ostoją wolności słowa. Ze słów Muska wynika, że optuje on za jej absolutnym wariantem, w którym każdy może mówić co chce. Wolność można rozumieć jednak jako "wolność od czegoś" i "wolność do czegoś". Mamy więc wolność do wyrażania poglądów, ale co z wolnością od hejtu kierowanego w naszą stronę?

Muska zdaje się to nie interesować. Twittera przejął, by wyplenić poprawność polityczną z geopolitycznych rozgrywek, które zdaniem miliardera i jego popleczników zostały zawłaszczone przez cenzurę i ideologię przebudzonych (ang. woke) - pisze Dave Troy. Dla Muska więc Twitter też jest czymś więcej niż tylko firmą - to narzędzie, którym może przywrócić bieg świata na dobre tory. I znów - problematyczne jest to, że ma o tym decydować jedna osoba, o wątpliwej historii zarządzania ludźmi. 

Czemu więc Dorsey oddał firmę w ręce jednego miliardera, choć chciał uczynić ją dobrem publicznym? Dave Troy uważa, że kluczowe dla Dorsey'a było pragnienie Muska, by uwolnić Twittera z rąk inwestorów z Wall Street. Miliarder wierzy bowiem, że jako otwarta dla każdego technologia, Twitter bardziej przysłuży się ludzkości, niż gdyby zarządzał nim jeden człowiek lub maklerzy giełdowi, którym zależy tylko na pomnażaniu zysku dla akcjonariuszy. Musk zapowiedział zresztą, że chce zrezygnować z funkcji prezesa Twittera. 

Na poziomie założeń intencje Muska mogą się wydawać dość czyste. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Bo, o ile można próbować uzasadniać podstawy działań Muska, to już trudniej uzasadnić jego absurdalne i impulsywne decyzje, które podejmuje odkąd przewodzi Twitterowi. A jeszcze więcej wątpliwości przynosi zagłębienie się w filozofię longtermizmu, którą się kieruje. 

Longtermizm, czyli katastrofa jednego człowieka, szansą całej ludzkości

Filozofia longtermizmu może wydawać się kusząca. Bo jakże to nie przejmować się losem ludzkości, a więc też przyszłych pokoleń? Longtermizm wyrasta na idei efektywnego altruizmu, która pochodzi od etyka Petera Singera. Jej zwolennicy prowadzą działania dążące do poprawy kondycji ludzkości i starają się w mniejszym stopniu kierować w tym intuicją i emocjami.

Longtermizm posuwa te założenia jeszcze dalej, a sam Singer narzeka w swojej książce "The Most Good You Can Do", że część osób zdecydowała się porzucić efektywny altruizm na jego rzecz. Ten ruch skupia się bowiem głównie na ludziach, którzy teraz zamieszkują planetę. Longtermiści natomiast kładą nacisk na przyszłe pokolenia, bo z prostego rachunku wynika, że w przyszłości liczba ludzi będzie znacznie większa niż ta, która zamieszkuje obecnie Ziemię. Longtermiści uważają więc, że mają moralne zobowiązania nie wobec współczesnej cywilizacji, ale wobec tej, która jeszcze nie istnieje (skojarzenia z aborcją nasuwają się same).

Longtermizm jest przedłużeniem i wynaturzeniem idei efektywnego altruizmu, jego mieszanką z radykalnym utylitaryzmem - ostro podsumowuje na łamach "The Guardian" ten ruch Siva Vaidhyanathan, badacz mediów. Utylitaryzm to etyka, w której podejmując decyzje kierujemy się rachunkiem użyteczności. Setki miliardów istnień z przyszłości w takim działaniu są więc dla longtermistów warte więcej, niż realnie żyjący tu i teraz ludzie.

A Elon Musk od lat skupia się nie tyle na teraźniejszości, co przyszłości. Tesla to przyszłość samochodów, The Boring Company - transportu miejskiego. W SpaceX z kolei postawił cel, by zaludnić Marsa. Twitter w tym towarzystwie jawi się więc jako przyszłość wolności słowa.

Musk przestrzegał też przed generalną sztuczną inteligencją, która jego zdaniem jest zagrożeniem dla ludzkości większym niż broń jądrowa. Jedną z najważniejszych publikacji w tej materii jest "Superinteligencja. Scenariusze, strategie, zagrożenia" filozofa Nicka Bostroma. Tak się składa, że jest to jeden z kluczowych teoretyków longtermizmu, który pracami z 2009 i 2013 roku kładł podstawy pod tę myśl. Naukowczyni i popularyzatorka nauki Sabine Hossenfelder w swoim materiale na temat longtermizmu zwraca uwagę, że w obu pracach Bostrom prowadził rozważania wątpliwej natury moralnej. 

 

"Katastrofa, która nie niesie za sobą zagrożenia egzystencjalnego, ale powoduje przełom cywilizacyjny, z perspektywy całej ludzkości jest możliwa do naprawienia to: 

... olbrzymia masakra dla jednego człowieka, ale mały błąd dla ludzkości

- pisał w 2009 roku Bostrom. "Taaa, upadek globalnej cywilizacji, to dokładnie coś, co bym określiła małym błędem" - podsumowała Bostroma Sabine Honssefelder. 

W 2013 roku Bostrom natomiast wyliczał matematycznie m.in. wartość ludzkiego życia. "Odkryliśmy, że wartość obniżenia egzystencjalnego ryzyka (wyginięcia ludzkości - red.) zaledwie o jedną miliardową jednej miliardowej jednego punktu procentowego, jest warta 100 miliardów razy bardziej niż miliard ludzkich żyć".

Utylitaryści mogą się oburzyć, że nie ma w tym nic złego, bo przecież generałowie czy politycy (a na takie postaci kreuje się Musk) chcąc nie chcąc, muszą podejmować decyzje, w których waży się życie różnych grup ludzi. Czym innym jednak jest liczenie tego w teorii, a czym innym rzeczywista decyzja w tak ważkiej sprawie. W tym drugim przypadku, musząc wybierać, można zastosować zasadę podwójnego skutku. Wówczas można nieco ukoić sumienie, co jest trudniejsze, gdy wartość ludzkiego życia zrównujesz z jedną miliardową jednej miliardowej jednego procenta. 

Problemy longtermizmu są więc jednocześnie fundamentem tej myśli, w której nie dość, że wartość ludzkiego życia jest wyliczona matematycznie, to liczby, które wychodzą z tego równania są tak absurdalnie niewielkie, że trudno je sobie nawet wyobrazić. Sabine Hossenfelder, by pokazać absurd tej sytuacji przywołuje eksperyment myślowy... wymyślony przez Bostroma, by uzasadnić jego myśli. "Napad na Pascala" opiera się na zasadzie maksymalizowania oczekiwanej użyteczności, którą znamy ze słynnego "Zakładu Pascala" (treść "Napadu na Pascala" znajdziecie tutaj).

Gdy złodziej, zapomniawszy pistoletu, poprosi cię o portfel i zaproponuje, że zwróci ci dwukrotność jego zawartości następnego dnia, nie zgodzisz się, bo mu nie ufasz. Bostrom argumentuje jednak, że jeśli złodziej zaproponuje ci wystarczająco dużą kwotę zwrotu, w końcu przyjmiesz propozycję, bo warto poświęcić kilkadziesiąt czy kilkaset złotych, jeśli istnieje choćby minimalna szansa, że następnego dnia zwróci ci kwotę, która pozwoli być ci szczęśliwym do końca życia. Szczególnie że zgodnie ze słowami złodzieja, który twierdzi, że jest z innego wymiaru, zawartość portfela zapewni dobrobyt jego ludziom i uszczęśliwi mnóstwo dzieci. 

Hossenfelder trzeźwo jednak zauważa, że większość osób nie zdecydowałaby się oddać w takiej sytuacji portfela, choćby nie wiem co, a więc eksperyment myślowy Bostroma jest błędny. Idącą za nim logikę longtermizmu wyśmiał też Jon Schwarz na łamach The Intercept. Przytoczył on siedem lepszych filozofii, które powinniśmy wyznawać, jeśli istnieje, choć minimalna szansa, że są prawdziwe. Znalazł się tam na przykład Yum,Zebra-ism (jeśli istnieje jedna szansa na kwadrylion, że długość życia można wydłużyć o choćby ułamek jedząc żywe zebry, to powinniśmy je jeść), czy... masturbacjonizm. To oczywiście zmyślone przykłady, które mają pokazać absurdy lontergmizmu. 

I tu dochodzimy do sedna problemów tej myśli. Założenie, że trzeba się poświęcić dla jakiejś idei, gdy istnieje choćby najmniejsza szansa, że jest ona prawdziwa, rodzi wiele pytań, np. jak bardzo cenimy przyszłe życia, względem naszych następców? Czy możemy poświęcić nasze zdrowie i komfort, dla bliżej nieokreślonych i nieistniejących jeszcze ludzi z bliżej nieokreślonej przyszłości? 

Gdy najpotężniejsi ludzie świata wierzą, że to najlepsza droga dla ludzkości, longtermizm staje się niebezpieczny. Pragną oni pokierować losami ludzkości, nie zważając na głosy osób, których będą bezpośrednio dotyczyć te decyzje. 

Ponadto nasza niepewność, co do losów przyszłości jest zbyt duża, by opierać się na minimalnych szansach dot. jakichkolwiek przewidywań. Szczególnie że po drodze może się wysypać bardzo wiele rzeczy i pojawią się tzw. czarne łabędzie, czyli zdarzenia o minimalnej szansie wystąpienia, ale wywracające świat do górny nogami. 

Bo choć może zdawać się nam, że złapaliśmy pana boga za nogi i jesteśmy wyjątkowo zaawansowaną cywilizacją, to ostatnie lata były pełne czarnych łabędzi, które zburzyły nasze wyobrażenia co do świata. Od pandemii, przez kryzys energetyczny, na wojnie w Ukrainie kończąc. 

Elon Musk jako longtermista, ma ambicję, by od takich zdarzeń wybawić nie tyle nas, co całą ludzkość, a do tego zbioru zalicza również przyszłych ludzi. A Twitter ma być superaplikacją, odpowiednikiem chińskiego WeChata, która zastąpi rządy choćby w kwestii finansów. "Wizja przyszłości, w której ten sam człowiek kontroluje dyskurs publiczny, jak i finanse osobiste, przenosi nas w obszar mrocznych dystopii" - pisze w Magazynie Kontakt Filip Konopczyński. 

Koszty osiągnięcia tych celów dla Elona natomiast nie grają roli. Dla dobra przyszłości ludzkości trzeba "hardokorów", pracować kilkanaście godzin dziennie przez cały tydzień i spać w biurze, czy ryzykować życiem pracowników, zmuszając ich do pracy nawet w trakcie pandemii i wbrew przepisom prawa. 

Więcej o: