Wypadek Tesli miał miejsce w poniedziałek (2 stycznia) w hrabstwie San Mateo w Kalifornii (zachodnie wybrzeże USA). W samochodzie znajdowała się czteroosobowa rodzina (dwie dorosłe osoby, czteroletnia dziewczynka oraz dziewięcioletni chłopiec), która podróżowała przez autostradę Pacific Coast Highway. W pewnym momencie Tesla zjechała z klifu w Devil's Slide i spadła z wysokości ok. 76 metrów.
Zarówno kierowca pojazdu, jak i trójka pasażerów przeżyli wypadek. Biuro szeryfa hrabstwa San Mateo początkowo informowało, że dwójce dzieci "nic się nie stało". Z kolei Kalifornijski Patrol Autostradowy przekazał, że pasażerowie pojazdu zostali przewiezieni do szpitala z poważnymi obrażeniami.
Co więcej, stanowy patrol przekazał w środę w oficjalnym komunikacie, że na podstawie zebranych dowodów "śledczy przygotowali prawdopodobne powody, by sądzić, że ten incydent był zamierzonym działaniem" - podaje CNN.
Więcej informacji ze świata przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Kierowca Tesli, mąż dorosłej pasażerki oraz ojciec dwójki dzieci, z którymi podróżował, został aresztowany pod zarzutem usiłowania zabójstwa i narażenia dzieci na niebezpieczeństwo.
Jak czytamy, mężczyzna przebywa obecnie w szpitalu, a po opuszczeniu placówki zostanie umieszczony w więzieniu w hrabstwie San Mateo.
Kalifornijski Patrol Autostradowy podkreślił, że zaawansowane technologie, w jakie została wyposażona Tesla, nie przyczyniły się do wypadku. "Nie ustalono, w jakim trybie jazdy była Tesla, jednak nie wydaje się, aby był to czynnik przyczyniający się do tego incydentu" - przekazał patrol, którego cytuje stacja CNN.