Zbudował potęgę CD Projektu, teraz reaktywuje kultową polską markę. "Szybki skok na kasę nie zadziała"

Daniel Maikowski
- CD Projekt zawsze będzie bliski mojemu sercu i zawsze będę traktować tę firmą z nostalgią. Czy tęsknię za pracą w tym miejscu? Nie, bo jestem zajęty i nie mam na to czasu - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Michał Kiciński. Współzałożyciel giganta polskiego gamingu odszedł z firmy ponad dekadę temu, a dziś realizuje się jako inwestor. Niedawno wraz z grupą młodych polskich inżynierów reaktywował Unitrę, kultową polską markę audio z lat PRL.

Daniel Maikowski: Od naszej ostatniej rozmowy minęło już sześć lat. Otwierałeś wówczas swoją wegańską restaurację i opowiadałeś mi o tym, jak dużo zdrowia kosztowały cię lata spędzone w CD Projekcie, a także, jak istotną rolę w twoim życiu pełni medytacja. Odniosłem wtedy wrażenie, że jesteś zmęczony pracą i poszukujesz przede wszystkim spokoju i wyciszenia. Chyba pomyliłem się w swojej ocenie, bo w twoim biznesowym życiu wciąż dzieje się sporo.

Michał Kiciński: Odpocząłem, a przede wszystkim nauczyłem się nowego podejścia do biznesu. Podejścia, w którym nie skupiam się na każdym pojedynczym aspekcie danego projektu i w którym całkowicie rezygnuję z mikrozarządzania. Przede wszystkim nauczyłem się jednak otaczać ludźmi, którzy w danych obszarach są bardziej kompetentni ode mnie.

W ostatnich latach zaangażowałeś się m.in. w działalność marki Mudita, która stworzyła telefon komórkowy dla minimalistów, zainwestowałeś w spółkę Polbionica, która pracuje nad projektem bionicznej trzustki, a teraz reaktywowałeś Unitrę, czyli słynną polską markę audio z lat PRL. Jakim kluczem kierujesz się przy decyzjach inwestycyjnych?

- Kluczową rolę odgrywa tu nie sam pomysł, ale ludzie, którzy za nim stoją. Z mojego doświadczenia wynika, że to właśnie poszczególne osoby, ich charaktery oraz predyspozycje decydują o tym, czy dane przedsięwzięcie kończy się sukcesem czy też porażką.

Unitra jest tu doskonałym przykładem. Mam pełne zaufanie do zespołu kierowanego przez Adriana Kostrzewę i Daniela Krupowicza, bo wiem, że to ludzie kompetentni, a przy tym zakochani w marce. Ja pracuję przy tym projekcie jedynie w takim zakresie, w jakim jest to niezbędne. Jako główny inwestor uczestniczyłem w pozyskaniu praw do marki Unitra. Zespół z naszego biura centralnego pomógł również w formalnościach związanych z kupnem siedziby firmy i zaadaptowaniem jej na potrzeby projektowe i produkcyjne. Poza tym, staram się trzymać z boku i nie przeszkadzać. Dość powiedzieć, że po raz ostatni byłem tu pół roku temu. A wszystko to, co dziś zobaczyłem, jest dla mnie zupełną nowością.

Zobacz wideo

Unitra to kultowa marka audio, która swoją złotą erę przeżywała w latach 70. XX wieku, ale dla osób urodzonych po 1990 roku jest prawdopodobnie całkowicie anonimowa. Skąd pomysł na jej reaktywację?

- Wszystko zaczęło się jeszcze w Mudicie, czyli innym biznesie, z którym jestem od lat związany. To właśnie tam kilka lat temu Adrian Krupowicz, zakochany w muzyce inżynier, z którym już wtedy współpracowałem, pokazał mi prototyp wzmacniacza Unitry. Pasja, z jaką mi o nim opowiadał, sprawiła, że z miejsca uwierzyłem w ten projekt. Później do zespołu dołączył Daniel Kostrzewa, który pracował wcześniej w firmie Panasonic. Daniel, podobnie jak Adrian, to wielki pasjonat muzyki, a przy tym znakomity menedżer z wieloletnim doświadczeniem w branży audio.

Już wcześniej z analiz, które przeprowadzaliśmy wraz z zespołem inżynieryjnym Mudity, wychodziło nam, że o ile produkcja małej elektroniki użytkowej w Polsce jest niezwykle trudnym przedsięwzięciem, o tyle duża elektronika jest dla nas ogromną szansą.

Nie ukrywam też, że wpływ na decyzję o zainwestowaniu w ten projekt miał sentyment, którym darzę dawną Unitrę. I myślę, że nie jestem w tym odczuciu odosobniony.

Jeśli istnieje jakaś polska marka, która zasługuję na drugą szansę, to jest nią właśnie Unitra. Wiele urządzeń tej marki ma w Polsce status kultowy. Wzmacniacze, czy gramofony Unitry wciąż znajdują się w wielu polskich domach.

Michał Kiciński, Daniel Kostrzewa i Adrian KrupowiczMichał Kiciński, Daniel Kostrzewa i Adrian Krupowicz fot. Bartosz Zabielski

Złośliwy powiedziałby, że powrót Unitry to kolejny nostalgiczny skok na kasę, tak jak to miało miejsce w przypadku reaktywacji kilku innych polskich marek. Z drugiej strony myślę sobie, że gdyby rzeczywiście tak było, to zlecilibyście produkcję urządzeń w Chinach, gdzie można to zrobić po kosztach.  Jak ważne było dla ciebie, aby sprzęt Unitry powstawał nad Wisłą? 

Było to absolutnie kluczowe. Droga na skróty i szybki skok na kasę to coś, co na dłuższą metę po prostu nie zadziała. Staram się, aby projekty, w które jestem zaangażowany, były prowadzone w przemyślany sposób i miały solidne podstawy biznesowe. Wiem, że takie samo podejście mają również Adrian i Daniel. Albo robimy coś porządnie, albo nie robimy tego w ogóle.

Nie ukrywam, że właśnie to podejście pomogło nam w uzyskaniu praw do marki Unitra. Z moich rozmów z prezesem Unitra S.A. wynikało, że już wcześniej zgłaszały się do niego osoby, które chciały reaktywować markę. Ale ich pomysły sprowadzały się jedynie do importowania sprzętu z Chin i przyklejania na nich logotypu Unitry. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy produkować w Polsce i korzystać przede wszystkim z polskich podzespołów. Zależało nam również na tym, aby za tym wszystkim szła oryginalna myśl techniczna. Chcieliśmy rozwijać pomysły inżynierów Unitry i wprowadzić tę markę w XXI wiek, zachowując przy tym jej unikalny charakter. Myślę, że to nam się udało.

Z takim podejściem trudno wam będzie jednak konkurować cenowo z masowo produkowanym sprzętem audio od największych producentów. Przykładowo zaprezentowany przez was wzmacniacz WSH-805 kosztuje prawie 15 tysięcy złotych, a gramofon Fryderyk to wydatek rzędu niemal 11 tysięcy złotych. To dość… audiofilskie ceny.

Oczywiście zdajemy sobie z tego sprawę. Nasze urządzenia nie są tanie, a na rynku będziemy rywalizować przede wszystkim z markami audiofilskimi, które oferują sprzęt z wyższej półki. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że ceny takich urządzeń u konkurencji sięgają często dziesiątek, a nawet setek tysięcy złotych, to w naszym przypadku wciąż mówimy raczej o audiofilskim "entry level".

Do kogo kierujecie swoją ofertę?

Chcemy, aby sprzęt Unitry był dobrym punktem wyjścia dla każdego, kto chce trochę wolniej i trochę dokładniej konsumować muzykę. Wierzymy, że półka cenowa, na której umieściliśmy nasze urządzenia, odzwierciedla ich jakość. Co ciekawe, z ankiet które przeprowadziliśmy wśród osób specjalizujących się w branży audio wynika, że przyjęte przez nas ceny i tak powinny być nieco wyższe.

Podczas naszej ostatniej rozmowy powiedziałeś, że nie jesteś fanem przedsięwzięć, do których musiałbyś cały czas dokładać pieniądze. Rozumiem, że reaktywacja Unitry nie jest jakąś hobbystyczną fanaberią, ale biznesem, który ostatecznie ma przynosić zyski?

Oczywiście. Jak każdy biznes, w który się angażuję, ten również ostatecznie ma na siebie zarabiać. W przypadku takiego projektu, jak Unitra, dynamika jest taka, że najpierw są 2-3 lata inwestowania, a dopiero później zaczyna pojawiać się zwrot z inwestycji. Tego rodzaju projekty są również oczywiście obarczone dużym ryzykiem. Bo koniec końców to rynek weryfikuje, czy dany produkt jest atrakcyjny i czy znajdą się klienci, którzy będą chcieli go kupić. Jestem jednak spokojny o przyszłość tego projektu. Wierzę, że jeśli robimy coś porządnie i nie na skróty, a na końcu dostarczamy jakościowy produkt, to zostanie to docenione przez klientów. Myślę, że sama Unitra dość szybko osiągnie równowagę finansową. Firma jest zarządzana bardzo sprawnie i efektywnie. Dość powiedzieć, że przez niecałe trzy lata zespołowi udało się dostarczyć aż 11 nowych produktów, a obecnie trwają prace nad kolejnymi urządzeniami.

Mudita PureMudita Pure materiały prasowe

Wróćmy do twojego innego projektu, czyli Mudity. Minimalistyczny telefon Mudita Pure były ciekawym konceptem, ale ostatecznie - mówiąc delikatnie - rynku jednak nie podbił. Wiem, że sam również nie byłeś zadowolony z efektu końcowego. Co poszło nie tak?

Jedną z rzeczy, o którą rozbiła się Mudita w przypadku telefonu Mudita Pure, był poziom bazy produkcyjnej w Polsce. Założyliśmy sobie, że będziemy projektować i produkować nasze urządzenia w Polsce, ale to założenie okazało się błędem. To jest coś, o czym mówiłem wcześniej. O ile Polska ma potencjał, aby tworzyć dużą elektronikę, o tyle w przypadku małej elektroniki użytkowej brakuje nam wiedzy i doświadczenia. W ostatnich latach przekopaliśmy niemal cały polski rynek w poszukiwaniu firm projektujących małe urządzenia elektroniczne, które mogłyby sprostać naszym oczekiwaniom. Niestety, okazało się, że ich know-how jest niewystarczający.

Zabolała cię ta porażka?

Jestem osobą skoncentrowaną na celu. Staram się dążyć do niego krok po kroku, a porażki są oczywiście w ten proces wpisane. Mudita absolutnie się nie poddaje. Chcemy dalej rozwijać tę markę i wyciągać wnioski z dawnych błędów.

Pod koniec 2021 roku przejąłeś niemal wszystkie udziały w Mudicie, a następnie przez rok pełniłeś funkcję jej prezesa. Jakie są twoje dalsze plany związane z tym biznesem?

Pracujemy obecnie nad nowym telefonem Mudita Kompakt, tym razem z czarno-białym, dotykowymi e-inkowym wyświetlaczem i bardzo wydajną baterią. Co ważne, będzie on produkowany nie w Polsce, ale w Azji. Jednocześnie rozwijamy naszą linię budzików Mudita Harmony oraz Mudita Bell, bo cały czas wierzymy, że budzenie się przy telefonie to nie jest najlepszy pomysł, co potwierdzają również badania naukowe. Jednocześnie trwają prace nad linią zegarków na rękę, która powstaje przy współpracy ze szwajcarskimi dostawcami. Urządzenia te będą oparte o uznany mechanizm Sellita.

Naszą główną misją pozostaje tworzenie elektroniki użytkowej, której priorytetem jest dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne użytkowników. Stawiamy na mądre korzystanie z technologii, która ma nas wspierać w codziennym życiu, a nie tworzyć poczucie przytłoczenia i zniewolenia.

Siedziba firmy CD Projekt w WarszawieSiedziba firmy CD Projekt w Warszawie Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Od twojego odejścia z CD Projektu minęło już ponad 10 lat, choć nadal pozostajesz jednym z największych udziałowców w spółce. Nie tęsknisz trochę za branżą gier wideo i firmą, którą wraz z Marcinem Iwińskim budowaliście przez dwie dekady?

CD Projekt zawsze będzie bliski mojemu sercu i zawsze będę traktować tę firmą z nostalgią. Czy jednak tęsknię za pracą w tym miejscu? Nie, bo jestem zajęty i nie mam na to czasu. Uczestniczę dziś wielu projektach, w którym spełniam swoje biznesowe ambicje. Cały czas staram się również trzymać blisko branży gier. Jestem zaangażowany w spółkę RETROVIBE, która tworzy nieco prostsze gry retro. Projekt ten dostarcza mi mnóstwo frajdy i satysfakcji, bo powstające tu produkcje nawiązują do kultowych tytułów, na których się wychowałem.

Nie jest tajemnicą, że CD Projekt ma za sobą bardzo trudne dw-trzy lata. Przy premierze "Cyberpunka 2077" nie wszystko poszło tak, jak powinno, choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że w ostatnim czasie firma zrobiła naprawdę sporo, aby odzyskać zaufanie graczy. Czy twoim zdaniem to się udało?

Wychodzę z założenia, że w biznesie prawie każdy błąd można naprawić. Do tego potrzebna jest jednak pokora i zaangażowanie, którymi w tej sytuacji CD Projekt zdecydowanie się wykazał. Oczywiście szkoda, że premiera "Cyberpunka 2077" potoczyła się w taki, a nie inny sposób. Popełniono błędy, których być może można było uniknąć. CD Projekt szybko wziął się jednak za naprawianie tych błędów i choć ten proces trwa, to na dziś wydaje mi się, że sytuacja została wyprowadzona na prostą. "Cyberpunk 2077" odzyskuje zaufanie graczy, co widać choćby po popularności gry na Steamie oraz innych kanałach sprzedaży. Myślę, że swoistą kropką nad "i" będzie premiera dodatku "Phantom Liberty". To będzie ostateczne potwierdzenie jakości tego produktu.

Czy w przypadku "Cyberpunka 2077" CD Projekt padł ofiarą swojej własnej ambicji?

Poniekąd tak. I nie chodzi tu jedynie o skalę samego projektu. Mówimy tu przecież o jednoczesnej premierze gry na ośmiu różnych platformach sprzętowych - od wydajnych PC-tów, przez chmurę, a skończywszy na przestarzałych konsolach PS4 i Xbox One. Ambicje były ogromne i dobrze, że takie były, bo jest to potrzebne, by tworzyć przełomowe produkty. Ale musimy pamiętać, że CD Projekt po raz pierwszy stanął przed tak skomplikowanym wyzwaniem technicznym.

Cele firmy na kolejne lata są jednak jeszcze ambitniejsze. CD Projekt pracuje choćby nad remakiem pierwszego "Wiedźmina",  zupełnie nową trylogią osadzoną w uniwersum Andrzeja Sapkowskiego, a w dalszych planach jest też kolejna odsłona "Cyberpunka 2077". Jak oceniasz te plany?

Przede wszystkim cieszę się, że CD Projekt wciąż jest głodny sukcesu i nie osiada na laurach. Firma stawia sobie wysoko poprzeczkę i to jest coś, co od zawsze było w jej DNA. Gdy wiele lat temu rozpoczęliśmy prace "Wiedźminem" od początku założyliśmy się, że gra pod względem jakościowym ma znaleźć się w TOP3 RPG-ów na świecie, choć było to wówczas nasze pierwsze podejście do tworzenia gier. I już w przypadku pierwszej odsłony gry ten cel udało się osiągnąć, a "Wiedźmin 2", a przede wszystkim "Wiedźmin 3" mają dziś w branży gier status kultowy. Ambicja i absolutny brak kompleksów jest tym, co napędzało i wciąż napędza CD Projekt.

Gdybyś miał udzielić rady 20-letniemu Michałowi Kicińskiemu, który w 1994 roku wraz z kolegą ze szkolnej ławki wyrusza na biznesową wyprawę w nieznane, to co by to było?

Powiedziałbym mu, aby zadbał o większą równowagę w swoim życiu.

Praca jest bardzo ważna, ale nie najważniejsza.

Po ciężkim dniu musisz znaleźć czas na aktywność fizyczną, relaks, wyciszenie czy po prostu czas z najbliższymi. Przez wiele lat moje życie było bardzo monotematyczne i koncentrowało się niemal wyłącznie wokół aktywności zawodowej. To przynosiło znakomite efekty w pracy, z których do dziś jestem dumny, ale jednocześnie mnie wypalało.

Więcej o: