Chińczycy nadal pozostają najliczniejszym narodem świata, jednak już niedługo. Hindusi depczą im po piętach i są na drodze do przejęcia tego miana w najbliższych latach. Podczas gdy populacja Chin osiąga swój szczyt, to w przypadku Indii przypadnie on gdzieś około 2060 roku. Hindusów będzie wówczas około 1,65 miliarda.
O ile tytuł "najliczniejszego narodu świata" jest bardzo chwytliwy i o tym kto go dzierży wie prawie każdy, to znacznie bardziej istotna jest informacja o tym, co jego utrata oznacza dla Chin. A oznacza przyśpieszanie poważnego przeobrażenia tego wielkiego i wielce ważnego państwa.
Szybkie zatrzymywanie się wzrostu populacji Chin opisuje nowy raport firmy "Global Demographics", cytowany przez wiele światowych mediów. W tym chińskich.
Według tegoż raportu, podjęta w 2013 roku decyzja o złagodzeniu polityki "jednego dziecka" i ułatwieniu posiadania dwójki dzieci, nie przyniosła spodziewanego efektu. Owszem w ciągu sześciu lat miało to spowodować przyjście na świat dodatkowych 11 milionów dzieci, ale efekt ten okazał się krótkotrwały. W 2018 roku liczba urodzeń względem roku 2017 spadła już o znaczące (jak na demografię) i zaskakujące 11 procent. W ubiegłym roku w Chinach na świat przyszło 15,2 milionów dzieci. Ma to być najniższy wynik od 1961 roku.
Zdaniem autorów raportu oznacza to, że zakładane dotychczas osiągnięcie maksymalnej ludności kraju nie nastąpi w 2028 roku, ale w 2023.
Wszystko to oznacza pewien kluczowy fakt – Chiny coraz szybciej podążają ścieżką starzenia się społeczeństwa z całą masą związanych z tym problemów, z którym sobie musi radzić już większość państw Zachodu. Najpoważniejsza próba spowolnienia tego procesu natomiast zawiodła.
Chiński rząd starał się to zrobić wspomnianą liberalizacją polityki "jednego dziecka", obowiązującej od 1977 roku. Miała ona sens z punktu widzenia władzy w latach 70., kiedy kraj zmagał się ze skrajną biedą i głodem. Początkowo uznawano ją oficjalnie za wielki sukces. Potem polityka ta zaczęła jednak szybko kierować Chiny na ścieżkę szybkiego starzenia się społeczeństwa.
- Władze przegapiły odpowiedni moment na odejście od niej. Gdyby politykę zliberalizowano dekadę wcześniej, to dzisiaj pewnie mielibyśmy dynamiczny wzrost liczby urodzeń - twierdzi Tony Nash, szef firmy "Complete Intelligence", współuczestniczącej w tworzeniu raportu.
Dzisiaj w Chinach ma już po prostu nie być dość kobiet w wieku reprodukcyjnym (15-49 lat). Do 2033 roku ich liczba ma spaść o 56 milionów. Co więcej te, które by mogły mieć więcej dzieci, w większości ich nie chcą. Przez ostatnią dekadę Chińczycy na tyle się wzbogacili i skupili na karierze, że posiadanie licznego potomstwa przestało być pożądane. Dodatkowo jego utrzymanie i wychowanie staje się coraz droższe, co też zniechęca do posiadania kolejnych dzieci.
Cały ten proces był już od dawna zapowiadany przez demografów i spodziewany przez chińskie władze. Podobny przeszło większość państw obecnie uznawanych za rozwinięte. Jednak tempo w jakim ten proces postępuje, stanowi zaskoczenie. Oznacza to też szybsze pojawienie się całej plejady związanych z nim problemów.
Dopiero co w połowie kwietnia państwowa Chińska Akademia Nauk wydała raport, z którego wynika, że wobec gwałtownie przyśpieszającego procesu starzenia się społeczeństwa już w 2035 roku zabraknie pieniędzy w państwowym funduszu emerytalnym. Dzisiaj ma on rezerwy liczone w setkach miliardów dolarów i ciągle one rosną. Jednak od 2027 mają zacząć się kurczyć w gwałtownym tempie. Później albo państwo będzie musiało dosypywać pieniędzy, albo podwyższać składki albo wiek emerytalny, który dzisiaj wynosi 60 lat.
Z drugiej strony presję będzie wywierał na władze taki fakt, że w Chinach głównym funduszem emerytalnym zawsze były dzieci. Między innymi z tego powodu popularne niegdyś były liczne rodziny. Teraz kiedy dzieci jest znacznie mniej, utrzymywanie przez nie starych rodziców będzie dużym obciążeniem.
Co więcej średnia wieku w Chinach systematycznie rośnie. Dzisiaj jest to już 76 lat, co jest wynikiem porównywalnym z większością państw rozwiniętych. Oznacza to jednak większe nakłady na medycynę i konieczność dłuższego utrzymywania seniorów.
Raport "Global Demographics" zwraca też uwagę na spadek liczby dzieci w Chinach, co będzie miało poważne konsekwencje dla biznesu. Dzisiaj na przykład połowa żłobków to firmy prywatne a sprzedaż różnego rodzaju rzeczy dla dzieci, od zabawek po ubrania, to prężna branża gospodarki. Do 2028 roku liczba dzieci w wieku poniżej dziewięciu lat spadnie jednak o 17 procent.
Wszystko to oznacza bardzo poważne wyzwania szybko rosnące przed władzami w Pekinie, które były w stanie przez trzy dekady doprowadzić do gwałtownej transformacji kraju. Teraz będą się jednak musiały mierzyć z efektami swojego sukcesu.
Z jednej strony oznacza to konieczność zapewnienia lepszej opieki socjalnej i medycznej, ale z drugiej strony oznacza bardziej zamożne i lepiej wyedukowane społeczeństwo, zdolne wytwarzać bardziej zaawansowane produkty a nie tylko kiepskiej jakości "masówkę". Co więcej, społeczeństwo będzie miało dość pieniędzy, aby te bardziej zaawansowane produkty kupować, napędzając popyt wewnętrzny. W ten sposób Chiny mają przestać być wyłącznie fabryką świata nastawioną na eksport.
Taki przynajmniej jest plan władz w Pekinie. - To wszystko nie dzieje się przypadkiem. Chińskie władze są mądre, niezależne od tego co można o nich myśleć politycznie. Mają tam sporo inteligentnych ludzi. Widzą, że jeśli znaczna część ludności pracuje, bogaci się, żyje lepiej, to społeczeństwo się stabilizuje. I o to chodzi - twierdzi Clint Laurent, dyrektor zarządzająca "Global Demographics" (firma ma siedzibę w Hong Kongu), cytowana przez "South China Morning Post".
Czy rzeczywiście tak będzie, czas pokaże. W latach 80. w mediach roiło się od artykułów wyliczających kiedy to szybko rozwijająca się Japonia prześcignie gospodarczo USA. Potem jednak japoński wzrost się załamał i dzisiaj nie ma już szans na prześciganie Amerykanów. Sytuacja w Chinach nie jest identyczna do tej z Japonii lat 80. Różnic jest wiele. Jednak jest podstawowy mianownik: gwałtowny wzrost niesie z sobą całą plejadę problemów, nad którymi często trudno zapanować.