Problem z Chin za chwilę może dotyczyć nas. Zadłużeni będą płacić wyższe odsetki?

Rafał Hirsch
Wygląda na to, że nadchodzą nieco bardziej kosztowne czasy i nic na to nie poradzimy. Trend dotyczący wzrostu cen na świecie szybko się zmienia, mamy tego kolejne potwierdzenie w najnowszych danych z Chin.

Chińskie fabryki sprzedają wszystko, co produkują coraz drożej. W związku z tym, że w chińskich fabrykach zaopatruje się cały świat, można zakładać, że to co oni robią ze swoimi cenami, przełoży się na to, co stanie się z cenami w sklepach na całym świecie.

Koniec deflacji

To, że przez kilka ostatnich lat nie zauważaliśmy bolesnych wzrostów cen, to nie był przypadek. Przez pięć ostatnich lat chińskie fabryki sprzedawały swoje produkty coraz taniej. Najpierw kryzys strefy euro spowodował, że ceny obniżano, aby utrzymać zaciskających pasa europejskich klientów. Potem taniejąca ropa naftowa spowodowała, że chińscy producenci (zresztą nie tylko chińscy) mogli nadal obniżać ceny nie tracąc na tym, bo spadały im też koszty.

To utrzymywało wygodną dla nas wszystkich delikatną deflację na całym świecie. Podwyżki były bardzo rzadko, znacznie częściej można było liczyć na przeceny. I teraz mamy zmianę.

To wykres PPI, czyli producer price index z Chin. Roczna zmiana poziomu cen, ale nie w sklepach, tylko w fabrykach: w transakcjach między producentem a pośrednikami. Jak widać, zmiana, która właśnie teraz się tam odbywa, jest spora. Indeks wzrósł do poziomu 5,8 procent – najwyższego od 2011 roku. A jeszcze 4 miesiące temu był poniżej zera. Zmiana następuje więc bardzo szybko.

Wszystko zaczyna się w Chinach

A na kolejnym wykresie świetnie widać, jak bardzo trend w chińskim PPI przez ostatnie kilkanaście lat pokrywał się z trendami inflacji w Stanach Zjednoczonych i w strefie euro.

Co ciekawe, na tym wykresie chińskie PPI wyprzedza inflację w Europie i USA o trzy miesiące. Jeśli więc teraz wzrost cen u chińskich producentów sięga 5 procent, to można założyć, że inflacja w strefie euro sięgnie nie widzianych od kilku lat 3 procent już w okolicach kwietnia.

Oczywiście 3 procent inflacji to jeszcze nie katastrofa. Chleb podrożałby o 3 procent, gdyby jego cena wzrosła z 2,50 PLN do 2,58 PLN. 8 groszy więcej za bochenek raczej nikomu życia nie zrujnuje. Gorsza może okazać się inna konsekwencja.

Od chińskich producentów do polskich kredytów

Można zakładać, że przy inflacji na poziomie 3 procent w górę powędrują także stopy procentowe. Tak, aby lokaty były oprocentowane przynajmniej na poziomie inflacji. Natomiast główna zasada bankowości jest taka, że kredyty są oprocentowane wyżej niż lokaty. Dlatego wzrost inflacji może oznaczać, że wszyscy zadłużeni wkrótce będą musieli płacić wyraźnie większe odsetki niż do tej pory. 

Jeśli na przykład ktoś ma 30-letni kredyt hipoteczny w wysokości 250 tysięcy PLN, to przy oprocentowaniu 4,3% płaci około 1240 PLN miesięcznej raty. Kiedy oprocentowanie wzrośnie o półtora punktu procentowego do 5,8%, rata rośnie do ok. 1470 PLN. Różnica w tym przypadku wynosi 230 PLN miesięcznie.

Nieciekawa perspektywa

Oczywiście aby banki podniosły oprocentowanie, musi wzrosnąć stawka WIBOR, a ta idzie w górę, kiedy oficjalne stopy procentowe podnosi Narodowy Bank Polski. Szef NBP i przedstawiciele Rady Polityki Pieniężnej do tej pory zapowiadali, że stopy procentowe w Polsce pozostaną na niezmienionym poziomie jeszcze przez długi czas. Ale do tej pory wskaźnik inflacji w Polsce był poniżej zera. Jeśli w szybkim czasie podskoczy o kilka procent, wtedy ton komentarzy z NBP może się zmienić, a podwyżek stóp możemy doczekać się szybciej.

No chyba, że RPP tego nie zrobi w obawie przed spowolnieniem gospodarczym. Wyższe stopy bowiem utrudniają wychodzenie z takiego spowolnienia.

Tak czy inaczej perspektywa jest nieciekawa. Tak czy inaczej warto wiedzieć, że właśnie coś się zmienia w światowej gospodarce.

Więcej o: