Zgodnie z unijnymi traktatami, państwo opuszcza Unię w momencie, w którym i Unia i to państwo ostatecznie akceptuje umowę wcześniej zawarte pomiędzy Brukselą a tym państwem.
To, w jakim trybie dane państwo dokonuje tej akceptacji, to już jego wewnętrzna sprawa. Do tej pory rząd Wielkiej Brytanii zamierzał doprowadzić do porozumienia, po czym oficjalnie je zaakceptować i tyle. Ale to się właśnie zmieniło.
Brytyjski parlament uchwalił, że ostateczna zgoda musi pochodzić właśnie od parlamentu, a rząd nie będzie miał w tej sprawie samodzielności. Theresa May dalej ma negocjować najlepiej jak potrafi, ale na końcu to nie ona będzie orzekać, czy warunki brexitu są na tyle dobre, że można tego dokonać, czy może jednak nie.
Unijny traktat mówi coś jeszcze. Otóż to wzajemne porozumienie dotyczące wyjścia kraju z UE ma wejść w życie w ciągu dwóch lat od momentu rozpoczęcia negocjacji. Czyli w przypadku Wielkiej Brytanii do marca 2019 roku. Jeśli po dwóch latach porozumienia nie ma, to dany kraj opuszcza Unię bez porozumienia (to scenariusz hard brexitu, którego wszyscy chcą uniknąć). Ale w tym przepisie jest coś jeszcze. Kraj może opuścić Unię bez umowy, chyba, że obydwie strony zgodzą się negocjacje przedłużyć.
Punkt trzeci artykułu 50 Traktatu o Unii Europejskiej dokładnie brzmi tak:
Traktaty przestają mieć zastosowanie do tego Państwa od dnia wejścia w życie umowy o wystąpieniu lub, w przypadku jej braku, dwa lata po notyfikacji, o której mowa w ustępie 2, chyba że Rada Europejska w porozumieniu z danym Państwem Członkowskim podejmie jednomyślnie decyzję o przedłużeniu tego okresu.
Co ciekawe, nie jest napisane, ile to przedłużenie może trwać. Taki scenariusz oczywiście nie jest bazowy, ale nie można powiedzieć, że to absolutnie niemożliwe.
Theresa May przegrała w parlamencie sprawę tego, kto zatwierdza wejście w życie brexitu, bo zbuntowali się posłowie jej partii, którzy brexitu nie chcą. Nie formułują oni postulatu, żeby brexit odwołać, ale wiadomo, że nie są jego zwolennikami.
Dziś o tym, żeby brexit odwołać i się z niego wycofać, nikt nie mówi głośno (może poza Donaldem Tuskiem, który parę razy zaryzykował taką sugestię). Ale jeśli w przyszłości pojawi się taki pomysł polityczny, a odbiór społeczny w Wielkiej Brytanii takiego pomysłu będzie dobry, to kto wie.
Można sobie wyobrazić sytuację, w której brytyjski rząd ma już wynegocjowaną umowę o brexicie, ale jego przeciwnicy blokują ją w parlamencie. Następnie pojawiają się głosy, że to źle dla kraju, bo wprowadza chaos i niepewność. Po czym w związku z klinczem politycznym i chęcią uniknięcia niepewności pojawia się pomysł wcześniejszych wyborów, albo nowego referendum, albo jednego i drugiego łącznie.
Po paru latach bardzo widocznego boomu gospodarczego w Unii i bardzo widocznego spowolnienia gospodarczego w Wielkiej Brytanii, z której wyjeżdżają imigranci, a płace realne wciąż spadają, po tym jak dla wszystkich będzie jasne, ile miliardów Londyn będzie musiał zapłacić Brukseli za brexit, poparcie dla pozostania w Unii może okazać się większe niż w 2015 roku.
Gdyby ostateczną decyzję o wejściu w życie brexitu podejmował tylko brytyjski rząd, taki scenariusz byłby prawie niewyobrażalny. Po środowym głosowaniu w Izbie Gmin w kwestii brexitu znów wszystko jest możliwe.