Martin Puta*: Wierzę, że usłyszą nie tyle mnie, co przede wszystkim wójtów, burmistrzów i starostów, których to bezpośrednio dotyczy, którzy reprezentują ludzi mieszkających tuż przy granicy. Najcenniejsze w tym apelu, przynajmniej dla mnie, jest to, że nie jest to jedynie apel hetmana z Liberca, ale także marszałka Dolnego Śląska oraz samorządowców z Czech i z Polski, którzy bezpośrednio zarządzają gminami na wspólnej granicy.
Nie było trudno, ponieważ wszyscy widzą to tak samo, bez względu na to, z jakiego politycznego ugrupowania się wywodzą. Naprawdę jedynym sposobem na osiągnięcie kompromisu, który mógłby być respektowany przez obie strony na dłuższą metę, są rozmowy.
Dla nas jest ważne, żeby uzgodnienia zawarte w umowie funkcjonowały przez cały okres wydobycia w Turowie. Zrozumiałem w ciągu ostatniego tygodnia, kiedy dużo o tym rozmawiałem z moimi polskimi kolegami i partnerami, że oni obawiają się, żeby Czechy z jakichś powodów nie wykorzystały tej umowy w przyszłości jako swego rodzaju broni przeciw Polsce. W szczególności chodzi o zapis, według którego arbitrem wszelkich sporów ma być TSUE, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To jest konstatacja, ja tego nie oceniam. A kwestia dotycząca owego punktu spornego, czyli czasu, po którym można by formalnie wypowiedzieć tę umowę, to jest raczej sprawa dla obu ministerstw spraw zagranicznych i speców od prawa międzynarodowego, żeby znaleźli jakieś wyjście z tej sytuacji.
Ja to panu wytłumaczę. Kwota dla ministerstwa środowiska to pieniądze, które zamierza ono przeznaczyć na sfinansowanie długoterminowego monitoringu hałasu i zapylenia, na budowę sieci mierzącej ewentualne osiadanie terenu i rozbudowę sieci monitorującej poziom wód gruntowych. To ministerstwo ją wyliczyło.
Pieniądze, o które z kolei wnioskowaliśmy my, chcielibyśmy przeznaczyć na finansowanie budowy zastępczych wodociągów i wzmocnienia zaopatrzenia w wodę pitną w okolicznych czeskich gminach, od Hrádka nad Nysą, poprzez Václavice, Uhelną, aż po Horní Vítkov, a w rejonie Frýdlantu, jeśli dobrze pamiętam, w Kunraticach, Herzmanicach i Viszniovej. Niektóre z tych projektów będą opłacane w stu procentach, ponieważ tam ten wpływ jest wyraźny już teraz. Pozostałe będą współfinansowane z innych źródeł, zwłaszcza przez spółki wodne.
Nie wiem. Ich wynik jest dość nieprzewidywalny. Oceniając jednak stanowiska głównych partii politycznych widzę, że wszystkie popierają umowę. Wierzę więc, że niezależnie od wyniku, negocjacje będą kontynuowane.
Rozumiem, że postrzeganie TSUE jest w Czechach inne niż w Polsce. My mamy wrażenie, że jest to instytucja niezależna. W trakcie rozmów wielokrotnie zwracano nam jednak uwagę, że w Polsce są wątpliwości co do bezstronności podejmowanych tam decyzji. Dalej nie chcę tego komentować.
Tak, tak. Ja osobiście jestem przekonany, że TSUE to instytucja niezależna, ale rozumiem, że po stronie polskiej panuje rozgoryczenie, dlatego że Trybunał orzekł przeciwko Polsce.
Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Trudno mi sobie wyobrazić, żebym to ja doradzał rządowi Saksonii czy federalnemu, co mają robić. W sprawie Turowa działają i miasto Żytawa, i jej burmistrz Thomas Zenker. Ale ze mną, co zrozumiałe, nikt ze strony niemieckiej żadnej strategii nie konsultuje.
Oni oczywiście mają rację. Staram się o tym nie zapominać i jestem bardzo ostrożny, gdy z czeskiej strony słyszę, że Polacy powinni zamknąć Turów. Ponieważ Czechy zajmują drugie miejsce za Polską w statystykach wykorzystania węgla jako surowca energetycznego, uważam, że powinniśmy najpierw odrobić nasze zadanie domowe dotyczące transformacji energetycznej, a dopiero potem doradzać sąsiadom, co mają robić. Gdy człowiek widzi, co się teraz dzieje z cenami energii, to myślę, że przy podejmowaniu decyzji wszyscy powinniśmy być racjonalni. Ja sam jestem zwolennikiem odchodzenia od węgla, ale uważam, że nie można tego robić tak, że przestaniemy kontrolować ceny energii, bo w końcu dla całych grup ludzi stałoby się to finansowo nie do wytrzymania.
Moim zdaniem główna różnica między Turowem a pozostałymi kopalniami w regionie polega na tym, że korzyści z Turowa ma jedynie Polska, a wywoływane przezeń problemy spadają i na Czechy, i na Niemcy. Pozostałe kopalnie to są problemy czesko-czeskie bądź niemiecko-niemieckie.
No właśnie! Gdyby było tak, że granice są jakieś 30 km dalej, gdyby Hrádek nad Nysą i Żytawa były polskimi miastami, to założę się, że PGE komunikowałaby się z ich samorządami w zupełnie inny sposób niż do tej pory.
Nie. Problemem jest podejście PGE do sąsiadów. Jak sądzę, oni już teraz rozumieją, że muszą szukać porozumienia. Ale na samym początku ich podejście do sprawy rozszerzenia wydobycia było problematyczne. Byli moim zdaniem przekonani, że wszystko przebiegnie tak jak zawsze do tej pory. Że być może się wkurzymy, ale nic nie zrobimy. A ja myślę, że ta sytuacja się zmieniła. Wiele osób zaczęło sobie zdawać sprawę z tego, że mają pewne prawa i że nawet, gdy kopalnia jest po drugiej stronie granicy, mają też możliwości, także dzięki Unii Europejskiej, żeby tych praw skutecznie bronić.
To jest jedna z kwestii, którymi powinniśmy się wspólnie zająć. Przecież jest oczywiste, że wydobycie węgla w Turowie w pewnym momencie się skończy i to źródło energii trzeba będzie czymś zastąpić. Ważne jest, aby cały region wspólnie rozmawiał o tych sprawach, które są przed nami, ponieważ problem Turowa może się rozlać przez granice.
Tak, jak zanieczyszczenie powietrza czy hałas nie znają granic, tak rozwiązywanie kwestii sprawiedliwej transformacji energetycznej nie skończy się na nich, bo będzie miało wpływ na całą okolicę. Jeśli pięć czy dziesięć tysięcy osób w polskiej części regionu będzie miało problem z pracą, to przeniesie się to i do nas, i do Saksonii. Powinniśmy więc poszukać sposobu na wykorzystanie tych dobrze wykształconych technicznie ludzi przy jakichś innowacyjnych projektach, zatrudnić do tego uczelnie. Myślę, że dla całego tego regionu trójstyku granic jest to pewne zagrożenie, ale też duża szansa.
Rozmawiał Aureliusz M. Pędziwol.
Wywiad został przeprowadzony 6 października 2021 roku
* Zanim urodzony w 1971 roku Martin Puta stał się w 2012 roku hetmanem (marszałkiem) graniczącego z Polską i Niemcami województwa libereckiego, przez dziesięć lat był burmistrzem przygranicznego Hradku nad Nysą. W 2017 roku został wybrany na posła czeskiego sejmu, ale z mandatu zrezygnował, żeby nadal zajmować się swoim regionem.
Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle.