Główny Inspektorat Weterynarii w swoim oświadczeniu dotyczącym tygrysów, które transportowane były przez przejście graniczne w Koroszczynie, stwierdził, że zwierzęta były zdolne do dalszej podróży, a ich stan "nie budził wątpliwości".
Po tym, jak jedno ze zwierząt padło, w mediach pojawiły się wątpliwości: czy faktycznie tygrysy były transportowane w odpowiednich warunkach, jak to się stało, że jedno z nich jednak padło?
W internecie pojawiły się zdjęcia klatek, w których miały być przewożone dzikie koty. Warunki, w których je transportowano, oceniła też Ewa Zgrabczyńska, dyrektorka poznańskiego ogrodu zoologicznego.
Jeden z tygrysów jest w stanie bardzo ciężkim. W jego oczach widzimy rozpacz, ciemność, która była w tych klatkach, które są zbyt małe, w których zwierzęta nie mogły się nawet przemieścić i siedziały we własnych odchodach
- przyznała ze łzami w oczach w rozmowie z dziennikarzami. Nagranie z jej wypowiedzią zamieścił reporter RMF FM Mikołaj Chłystun.
"Jesteśmy w tej chwili po oględzinach wykonanych przez panią doktor specjalizującą się w akcjach ratunkowych prowadzonych przez Adwokatów Zwierząt. Do tej pory, po naszej kilkudniowej opiece, tygrysy są w kondycji dramatycznej. Zwierzęta są wyniszczone. Ten, kto przepuścił ten transport do Białorusi, naruszył ustawę o ochronie zwierząt i jest współwinny. Nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości. Mój lekarz weterynarii, który był na miejscu, stan zwierząt określił jako dramatyczny" - powiedziała nam Zgrabczyńska w rozmowie z TOK FM.
Redakcja Next Gazeta.pl rozmawiała z Jarosławem Nestorowiczem z Granicznego Inspektoratu Weterynarii w Koroszczynie. To jednostka, która dokonywała kontroli transportu przewożącego tygrysy.
Wyjaśnił nam, że przewoźnik, który na przejściu pojawił się w nocy z czwartku na piątek, podczas kontroli okazał dokumenty, w których stwierdzono pewne braki. Nie było urzędowych świadectw weterynaryjnych. Organizator transportu miał zostać poinformowany, że może być to powodem zawrócenia transportu z Białorusi.
Pojazd został otwarty, dwóch inspektorów weszło do środka oglądać tygrysy. Wówczas były w dobrej kondycji transportowej i mogły kontynuować podroż.
- stwierdził Nestorowicz.
Wyjaśnił też, że według deklaracji przewoźnika, po ok. 10 godzinach zwierzęta miały zostać wyładowane i odpocząć.
Samochód wyjechał na Białoruś, jednak w piątek wieczorem został cofnięty - jednym z powodów był brak wiz dwóch osób - obywateli Włoch. Trzecia z osób zajmująca się transportem, Rosjanin, wizy nie potrzebowała.
Informacja o tym, że jeden z tygrysów padł pojawiła się w niedzielę ok. godz. 18.35. Wtedy strona białoruska zażądała nie tylko oryginału certyfikatu weterynaryjnego, ale i sekcji zwłok padłego zwierzęcia wraz z protokołem.
Przedstawiciel Granicznego Inspektoratu Weterynarii wyjaśnił również, że odpowiedzialność za transport zwierząt spoczywa na przewoźniku. To on musi zorganizować transport tak, by nie narazić zwierząt na uszczerbek. A ten konkretny przewoźnik miał wymagane prawem certyfikaty.
Jarosław Nestorowicz zapewnił też, że jego jednostka przez wiele godzin szukała miejsca, które chciałoby przyjąć zwierzęta, jednak dopiero po kilkudziesięciu godzinach udało się uzyskać odpowiednią deklarację ze strony poznańskiego ZOO.
Na przyjęcie zwierząt nie chciał się zgodzić żaden inny ogród zoologiczny ani inna jednostka opiekująca się zwierzętami.
Wątpliwości co to tego, czy stan tygrysów podczas transportu faktycznie nie budził wątpliwości, wyraziły ekspertki goszczące w programie "Studio Biznes". Maria Geremek, lekarz weterynarii, założycielka fundacji Make A Change oraz Katarzyna Karpa-Świderek z WWF Polska pytały, czy lekarze weterynarii są przeszkoleni, by oceniać stan dzikich zwierząt.
Argumentowały, że zazwyczaj mają do czynienia ze zwierzętami gospodarskimi. Możliwe więc, że lekarze weterynarii mają zbyt małe doświadczenie, by prawidłowo ocenić zachowanie dzikich zwierząt.
Sprawa tygrysów skończyła się postawieniem zarzutów znęcania nad zwierzętami. Usłyszał je 32-letni obywatel Federacji Rosyjskiej, jeden z uczestników transportu. - Mężczyźnie postawiono zarzut zorganizowania transportu zwierząt z Włoch do Rosji w niewłaściwych warunkach - mówi Agnieszka Kępka rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Zdaniem śledczych tygrysy były przetrzymywane w klatkach ograniczających ich swobodę, bez zapewnienia odpowiedniej ilości pokarmu i dostępu do wody oraz w sposób powodujących ich cierpienie i stres. W wyniku tego jedno ze zwierząt padło. Agnieszka Kępka zaznacza, że jeżeli padnie kolejne zwierzę, to zarzut może zostać zmodyfikowany. Czynności śledcze trwają, przesłuchiwani są świadkowie. Prokuratura przeprowadziła sekcję zwłok zwierzęcia i czeka na jej wyniki. Monitoruje też stan pozostałych zwierząt.
Dziesięć tygrysów zamkniętych w klatkach w ciężarówce wyjechało 22 października z Włoch do Dagestanu w Rosji. Jedno ze zwierząt nie przeżyło transportu. Pozostałe 9 tygrysów od soboty przebywało na granicy polsko-białoruskiej w Koroszczynie. Wcześniej strona polska przepuściła transport. Cofnęła go strona białoruska z powodu braku dokumentów weterynaryjnych (pojawiają się też informacje, że chodziło o brak wizy kierowcy). Pomimo dostarczenia w piątek dokumentów, graniczny lekarz weterynarii, widząc zły stan zwierząt, nie zgodził się na ich wjazd na Białoruś. Prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie znęcania się nad zwierzętami.