Klimatolog: Na Podlasiu rolnicy wycofują ziemniaki i wstawiają za nie afrykańskie sorgo

"Ja mieszkam na drugim piętrze, więc mnie żadna powódź nie zaleje" - w taki egoistyczny sposób część ludzi w Polsce traktuje problem kryzysu klimatycznego, uważa prof. Maciej Sadowski. Tymczasem, jak mówił w rozmowie z Gazeta.pl klimatolog, już teraz musimy nie tylko powstrzymywać globalne ocieplenie, ale się do niego przystosować.
Zobacz wideo

Wciąż mamy szanse zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie, który byłby do zaakceptowania - podkreślają naukowcy. Jednak ten poziom to od 1,5 do 2 stopni Celsjusza ocieplenia - co i tak jest bardzo poważną zmianą klimatu. Nawet, jeśli osiągniemy sukces, i tak będziemy mierzyć się z bardziej ekstremalną pogodą, a poziom morza będzie rósł jeszcze przez setki lat.

Dlatego równolegle do powstrzymywania kryzysu klimatycznego – czyli tzw. mitygacji – potrzebne jest przystosowanie do nowych, nieraz groźnych warunków. Właśnie adaptacja do zmian klimatu była tematem konwencji Smart Metropolia w Gdańsku. Był na niej obecny m.in. profesor Maciej Sadowski, nazywany nestorem polskiej klimatologii i wiedzy o adaptacji. W rozmowie z Gazeta.pl mówił o wyzwaniach, ale też powodach do optymizmu, jakie dają protesty młodzieży.

Patryk Strzałkowski, Gazeta.pl: W kontekście walki ze zmianami klimatu mówimy o dwóch rodzajach działań: mitygacji oraz adaptacji. Czym różnią się od siebie?

Prof. Maciej Sadowski, klimatolog: Różnią się zasadniczo. Mitygacja, czyli po polsku redukcja, oznacza nic innego, jak ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. To przede wszystkim działania na poziomie energetyki, transportu, tych mediów, które spalają węgiel, ropę i inne (paliwa kopalne – red.) i emitują gazy cieplarniane. Natomiast adaptacja to nic innego, jak to, co znamy od czasów, kiedyśmy wzięli kij do ręki i zaczęliśmy przystosowywać się do lokalnych warunków, w tym klimatu. To dostosowanie się do klimatu obecnego i tego, który może być.

Na tyle jesteśmy teraz mądrzy, że możemy z grubsza przewidzieć, co będzie. W jakim kierunku idą zmiany. Możemy zatem powiedzieć, że na coś musimy się przygotować. Na tym polega adaptacja.

A jakie są różnice w praktyce?

Jest to proces, który różni się od mitygacji tym, że tę trzeba robić przede wszystkim na poziomie centralnym. Nawet, jeśli ktoś nie będzie w domu palił węglem, tylko innym paliwem, to nie ma większego znaczenia. Natomiast w energetyce czy transporcie tak. To są już rzeczy, na które wpływa państwo. Natomiast adaptacja to działanie, które podejmuje się przede wszystkim na poziomie lokalnym. I dlatego jest tu rola samorządów. Nikt nie będzie za nich przystosowywał miasta do zmienionych warunków, na przykład silnych opadów.

To też problem mieszkańców. Każdy z z nich musi jakoś w tym uczestniczyć, zabezpieczyć siebie, swoje mienie. Nie wszystko za niego zrobi samorząd.

Skoro możemy przewidzieć, jak prawdopodobnie zmieni się klimat, to co wiemy o efektach tych zmian w Polsce?

To zależy po pierwsze od skali czasu, o jakiej rozmawiamy. Teraz na ogół zajmujemy się okresem do roku 2050. To jest horyzont czasowy, w którym będą się nasilać tendencja zmian, jakie obserwujemy już teraz. To znaczy: jeśli znikają nam mroźne zimy, to ten proces będzie się utrzymywał; jeśli zaczynają się wydłużone susze, to będą one mieć miejsce w przyszłości. Szereg zjawisk niekorzystnych, jak np. przymrozki, będzie się zmniejszać. Ale już np. brak śniegu jest zjawiskiem niekorzystnym, a będzie go coraz mniej.

To będzie problem dla rolnictwa. Musimy patrzeć na sprawę szerzej, nie tylko z perspektywy miast. Miasto to jeden element, ale adaptacja dotyczy całej gospodarki. Zwłaszcza sektorów, które są zależne od działań na powietrzu, jak rolnictwo, gospodarka wodna.

Czy pana zdaniem w Polsce, wśród rządzących i w społeczeństwie, jest świadomość problemu i potrzebnych zmian?

Trudno powiedzieć generalnie. Są oczywiście jednostki czy środowiska, które o tym wiedzą. Głównie związane z organizacjami pozarządowymi, z akcją Strajku Klimatycznego. Te środowiska wiedzą, co trzeba robić, choć nie zawsze mają środki. Stosunkowo dużą wiedzę mają rolnicy, bo oni obserwują, co się dzieje. Jak mają suszę na polach, ona z roku na rok postępuje, to muszą wiedzieć, co robić, by ratować plony.

Ale u większości jest to problem lekceważony – uważają, że nie jest to tak poważne – albo niedostrzegany: "ja mieszkam na drugim piętrze, więc mnie żadna powódź nie zaleje". To wszystko jest oczywiście egoistyczne.

A czy są jakieś powody do optymizmu?

Trzeba powiedzieć, że jak się patrzy na to wszystko, to coraz więcej ludzi zaczyna to czuć i widzi, że trzeba coś robić. Choćby na tej konferencji (Konwent Smart Metropolia w Gdańsku – red.). Jest sporo ludzi, którzy nie sądzę, by byli związani z klimatem. Ale przyjechali i rozumieją, o czym mowa.

Czyli są pozytywne trendy.

Niewątpliwie są. Choć to wszystko idzie wolno. Ludzi trzeba edukować, a nie ma takiej edukacji w szkołach. A młodzież i tak ma lepszą wiedzę, niż starsi. Choć ma mniejsze możliwości decyzyjne, to poważniej do tego podchodzi. Ja jestem raczej optymistą, choć sprawa jest trudna. Choćby ze względu na koszty.

Na przykład?

Proszę popatrzeć na problem zalewania miasta w Gdańsku. Koszty mogą być znaczące. To oczywiście zależy. Im później będziemy robili, tym będzie gorzej. W niektórych działaniach, np. zazielenienia w miastach nie będą duże. Posadzenie drzew, tworzenie pasów zieleni w stosunku do innych kosztów to małe piwo. Ale jak pan pomyśli, że trzeba na przykład starszym ludziom zapewnić klimatyzację w domach opieki to już większy koszt. 

A do tego zwiększa zapotrzebowanie na energię

I to jest też dylemat. No dobrze - damy klimatyzatory do domów opieki, będziemy zużywali energię i emitowali więcej dwutlenku węgla. I co jest ważniejsze w tym momencie? To trzeba zbilansować. Wiadomo, że życie ludzkie jest ważniejsze i nie da się go wycenić. Ale trzeba brać pod uwagę, że robiąc jedno, szkodzimy drugiemu. To w ogóle dla adaptacji problem, bo wszystko będzie wymagało energii w mniejszym lub większym stopniu.A jak jest brana z węgla czy innych paliw (kopalnych - red.), to jest to problem

Wspominał pan o brakach w edukacji. Czy pana zdaniem powinno się wprowadzić swego rodzaju edukację klimatyczną?

To, co widzę teraz - te strajki młodzieży skarżą się na brak wiedzy. To jest wiedza, która powinna być podawana od szkoły podstawowej, czy nawet przedszkola. Oczywiście w różnej formie. Ale żeby ta świadomość była. Kiedyś miałem do czynienia z przedszkolakami i właśnie na ten temat coś im długo tłumaczyłem. Trzeba do nich odpowiednio mówić. Ale później się okazało, rodzice mi donieśli, że te dzieciaki zaczęły w domu ich karcić: że światło zostawili włączone, że radio gra, a powinno być wyłączone. Więc oni łatwo "chwytają". Ale jeśli taka edukacja trwa przez cały czas kształcenia, to sądzę, że zostaje. 

A czy widzi pan pozytywne przykłady działaniach adaptacyjnych w Polsce?

Teraz duże osiągnięcia ma w tym Bydgoszcz. Mają bardzo dobry program zagospodarowania wody, robienia "miasta-gąbki", które pochłania wodę. Myślę, że najwięcej takich działań można znaleźć w obszarach górskich, gdzie są kłopoty z wodą. A i w większych miastach robi się takie małe zbiorniki, gdzie można tę wodę zatrzymać. Ale to nie jest jeszcze świadome działanie na większą skalę. Rolnicy najwięcej tego mają, bo oni muszą, oni to czują. Tworzenie oczek wodnych, by trzymać wodę. Rolnictwo jest chyba najbardziej świadome. Tam są też inne problemy, np. dostosowania upraw do warunków klimatycznych. Kiedyś na Podlasiu zetknęliśmy się z tym, że rolnicy wycofują ziemniaki i wstawiają na ich miejsce sorgo. Sorgo, którego nigdy w Polsce nie było, to jest afrykańska roślina. Ale rolnik wyczuł, że ona się przyjmuje, trzyma, ziemniaki wypadają, bo jest za sucho. 

Więcej o: