Skażona woda ze zbiornika zakładu wzbogacania metali ciężkich z rurociągu trafiała wprost na ziemię i do rzeki w arktycznej tundrze. Tak ustalili ekolodzy z Greenpeace oraz reporterzy niezależnej "Nowej Gaziety". Zanieczyszczenia pochodziły z instalacji należących do firmy Nornikiel i miały miejsca w okolicach miasteczka Tałnach, na północ od koła podbiegunowego.
Na miejscu wycieku pojawili się inspektorzy ochrony środowiska oraz pracownicy zakładu. Pompy zostały wyłączone a rurociąg zdemontowany. Niedługo później Nornikiel wydał komunikat, w którym przyznał się do nieprawidłowości w pompowaniu ścieków do tundry. Firma twierdzi, że powodem takiej sytuacji była przelewająca się studzienka, a woda została "oczyszczona". Odpowiedzialnych za tę sytuację pracowników zawieszono, wobec nich ma zostać wszczęte postępowanie dyscyplinarne.
Miejscowość Tałnach położona tuż obok Norylska. To tam w maju doszło do ogromnego wycieku oleju napędowego z elektrowni należącej również do Nornikiel. Wylało się 21 tysięcy ton paliwa, to jedna z największych katastrof ekologicznych w Arktyce. Jak podaje Agencja Reutera, prezydent Rosji w miniony piątek przyznał, że skala operacji oczyszczania po wycieku jest bezprecedensowa. "O ile mi wiadomo, Rosja nie miała jeszcze doświadczenia w usuwaniu tak ogromnych zanieczyszczeń z wody" - powiedział Władimir Putin w telewizji publicznej.
Rosja. Usuwanie skutków ogromnego wycieku paliwa w Norylsku. AP / AP
Według ekspertów z Rosyjskiej Akademii Nauk, Arktyka w okolicach Norylska jest od wielu lat systematycznie zanieczyszczana odpadami przemysłowymi. W ich ocenie, usunięcie skutków ostatniego wycieku oleju napędowego oraz zrzutów wody skażonej tlenkami metali ciężkich może potrwać ponad 10 lat.
Współwłaściciel Nornikiel, Władimir Potanin, podał, że firma wydała jak dotąd na likwidowanie wycieku 5 miliardów rubli, a ma zamiar wydać 13,5 mld na poprawę zabezpieczeń swoich pozostałych zbiorników paliwa. Greenpeace szacuje wartość zniszczeń dla środowiska na 100 mld rubli - to około 1,4 mld dolarów.