"Książka za worek śmieci" to społeczna akcja sprzątania świata zainicjowana w marcu 2019 roku przez Annę Jaklewicz, podróżniczkę i eko-aktywistkę. Uczestnicy akcji wspólnie sprzątają lasy, brzegi rzek, miejskie parki - wszystkie te miejsca, które z powodu zaśmiecenia wymagają interwencji. Prezentem i podziękowaniem za ich zaangażowanie są książki.
Pretekstem do rozmowy jest wyprawa Mateusza Waligóry „Szlak Wisły”.
Anna Jaklewicz*: Butelki po wódce i plastik. To przede wszystkim znajduję. Najczęściej leżą w pobliżu przystanków autobusowych, w niewielkich lasach i zagajnikach.
- Dildo nad Wisłą w Warszawie. Wmawiam sobie, że to pozostałość po wieczorze panieńskim. Kiedyś znaleźliśmy też walizkę, a w niej sprzęt elektroniczny i markowe koszule. W takich chwilach tworzę sobie historię - np. że trafiliśmy na porzucony łup złodzieja, który zabrał co najcenniejsze, a resztę wyrzucił w krzaki. Zadzwoniliśmy na policję. Poradzono nam, że napisać o znalezisku na różnych forach internetowych, rozprzestrzenić informację i czekać, może się ktoś zgłosi. Walizka dwa dni spędziła w domu mojej koleżanki. Nikt się nie zgłosił. Przyszło nam w końcu do głowy, że to mógł być dobytek bezdomnego, więc odwieźliśmy walizkę tam, gdzie ją znaleźliśmy.
- Opony są wszędzie. Zawsze mnie zaskakują za to muszle klozetowe. Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego ktoś postanowił wyrzucić je w lesie. Tak samo jak pralki i kuchenki. Na ogół więc taka akcja sprzątania jest ciężką fizyczną pracą.
W tamtym roku w Polsce zlikwidowano ponad 11 tys. dzikich wysypisk. Śmieci z nich zebrane ważyły 26 tys. ton.
- To był proces. W trakcie kilkunastu miesięcy podróżowania po Indonezji, patrzyłam na śmieci. Leżące na plażach, wyrzucone z promów do wody, wylatujące oknami domów na palach prosto do morza. Bardzo mnie to poruszyło i kiedy pisałam książkę "Indonezja. Po drugiej stronie raju", zorientowałam się, że w zasadzie w każdym rozdziale umieszczam jakiś wątek ekologiczny - coś o produkcji oleju palmowego i wycince lasów deszczowych, o problemie śmieci i plastiku czy o nielegalnych metodach łowienia ryb.
Niecałe dwa lat temu wymyśliłam sobie, że podczas festiwalu podróżniczego "Włóczykij" w Gryfinie zorganizuję warsztaty ekologiczne dla dzieci. Nazwałam je "Lokalnie-globalnie".
Parę dni przed ich początkiem zadzwonił do mnie dyrektor festiwalu Przemek Lewandowski i powiedział: "Słuchaj, na wszystkie inne warsztaty mam komplet osób, a na twoje nie zapisał się nikt".
- Zabolało. Chciałam edukować o wyborach konsumenckich, mówić, że kupując batonika z olejem palmowym, przyczyniamy się do śmierci orangutanów na Borneo, a okazało się, że nikogo to nie interesuje. Gdy smutek minął, postanowiłam zapytać kogo mogłam: dlaczego tak się stało? Wychodzi na to, że po prostu niezbyt obchodzą nas azjatyckie problemy i ciężko się z nimi utożsamić, nawet jeśli wszystko jest ze sobą połączone i mamy na siebie wzajemny wpływ.
Wpadłam więc na inny pomysł: posprzątajmy Gryfino. A żeby zachęcić ludzi, rozdajmy im książki. Przemkowi pomysł się spodobał, rzucił, żebyśmy nazwali akcję "Książka za worek śmieci". Książkami wsparły nas różne wydawnictwa. W trzy godziny zebraliśmy dwie tony śmieci.
To dało mi perspektywę tego, ile jest do zrobienia. Pół roku później podczas weekendu Sprzątania Świata [co roku to trzeci weekend września] zorganizowałam akcje w ośmiu miastach. W każdym rozdaliśmy po 100 książek.
- Akcji było 14. Śmieci ponad 20 ton.
- Butelki i puszki po alkoholu. Małpki - małe buteleczki po wódce są wszędzie. Tak samo jak prezerwatywy.
- Bardzo ładne kolczyki nad Wartą. Leżały w miejscu, gdzie kiedyś mieszkali bezdomni. Zdarza się, że się wzruszam, gdy znajduję zabawki. Ostatnio w Poznaniu trafiłam na dzikie wysypisko, na którym leżał pluszowy miś. Dla mnie to dramat przedmiotu, który mógł być kiedyś ukochaną przytulanką, a teraz stał się niepotrzebny.
Archeologa budzą we mnie natomiast stare telefony komórkowe i kasety magnetofonowe.
- Nie, ale zapewne wystarczy pójść wieczorem nad Wisłę. Albo śledzić wędkarzy, gdy sprzątałam wiślany brzeg, najwięcej było pustych opakowań po przynęcie. Dziwi mnie to, bo przecież to ludzie, którzy mnóstwo czasu spędzają blisko przyrody.
Ale gdybym nawet kogoś przyłapała na śmieceniu, to co wtedy? Nie mam do tego żadnych podstaw prawnych.
- Coś na pewno, ale problem jest gdzie indziej. Czy widziałeś kiedyś policjanta wypisującego mandat za śmiecenie?
Po kilkunastu akcjach doszłam też do innego wniosku - nie sprzątają ze mną ci, którzy śmiecą. Nie docieram do osób stwarzających problem. Cały czas więc myślę: jak to zrobić? Być może sposobem jest edukacja dzieci, których rodzice mają gdzieś ekologię. Można by to robić w szkołach.
- Nie wiem, czy da się już zmienić ich świadomość. Czasem czuję, że moje akcje są doraźnym rozwiązaniem. Redukujemy szkody.
- Nie umiem już chyba tego wszystkiego nie robić. Czuję złość podczas dyskusji, które mają mnie uświadomić, że postępująca degradacja środowiska nie jest kwestią naszych wyborów indywidualnych, ale polityką rządów. Tak, to prawda. Tylko że najczęściej mówią to osoby, które nie robią nic, a ja mam alergię na teoretyzowanie. Zgadzam się też ze zdaniem, że z ludzkiej przyzwoitości nie możemy odpuścić tej walki.
- Jeśli jest, to w dzieciach! Wymyślają proste, oczywiste rozwiązania, z których my, dorośli, nie korzystamy, bo wokół widzimy same przeszkody.
Ostatnio prowadziłam warsztaty w Zakopanem, opowiadałam o wyspie śmieci na Pacyfiku, a mała dziewczynka krzyczy: "Przecież można to posprzątać!". Tak, ale wiecie, mówię, tego jest dużo, są też malutkie kawałki plastiku, które opadają na dno. "Można przecież wziąć nurków i niech to zaczynają sprzątać".
Albo opowiadam im o żółwiach, które cierpią, bo mają w nosach plastikowe rurki i zaplątują się w foliowe worki. "To dlaczego my jeszcze tego używamy?".
Inspirują mnie też ludzie, którzy przychodzą na akcję. Kiedyś dołączyły do nas dwie kobiety w zaawansowanej ciąży. Jedna mówiła, że ma termin za tydzień. Innym razem przyszła dziewczyna z trójką dzieci, jedno niosła w chuście.
- Czasami kobiety to nawet 90 proc. sprzątających.
- Młodzi, ale to pewnie dlatego, że o akcjach informuję przede wszystkim na Facebooku. Mimo tego zdarzają się grupy emerytów, często nawet po 80.
- W Indonezji nikt nie zwróciłby uwagę na liczby, czyli ile jest tych ton śmieci. To typowe dla naszego kręgu kulturowego. Nam dopiero liczby są w stanie coś uświadomić.
- Duchami. Mieszkańcy Indonezji wierzą, że nasz świat jest mocno powiązany ze światem niematerialnym. Duchy przodków, duchy natury mają wpływ na nasze życie i gdy je zaniedbamy, to potrafią się bardzo obrazić. Będziemy chorzy, nie ułoży nam się w biznesie ani w małżeństwie. Ale tutaj duchy raczej nie pomogą.
Z moich obserwacji wynika, że Indonezyjczycy chcą się od nas uczyć, bo nas bardzo szanują. Wielokrotnie słyszałam, że pragną nas obserwować. Uważają bowiem, że my wiemy więcej. Co mnie bardzo zdziwiło, zważywszy na to, co robili tam holenderscy kolonialiści.
- Gdy w Indonezji pojawiły się międzynarodowe organizacje pozarządowe, to zaczęto liczyć śmieci – okazało się, że w oceanach ją otaczającym pływa ich 1,2 mln ton. 1/3 z nich to plastik.
- Zwykle zaczyna się od tego, że mieszkańcy krajów rozwijających się przestają śmiecić i zaczynają sprzątać, gdy zauważają, że turyści nie lubią, kiedy jest brudno. Żeby się biznes kręcił - musi być czysto. Potem zaczyna się rodzić świadomość tego, że śmieci szkodzą zwierzętom, że istnieje coś takiego jak mikroplastik. Na Bali organizowane są już akcje sprzątania plaż, jednorazowo zbiera się po kilkanaście ton śmieci.
Problem śmieci w Indonezji jest bardzo złożony. Kraj leży na 18 tys. wysp. Nie ma systemowych rozwiązań radzenia sobie z odpadami, brakuje infrastruktury do utylizacji, w wielu miejscach po prostu nie ma co ze śmieciami zrobić. Przykładowo: co zrobić z plastikowymi odpadami na małej wysepce? Gdy pytałam mieszkańców wiosek, co dzieje się ze śmieciami, gdy wyrzucą je przez okno, odpowiadali, że morze zabiera.
- Odpowiadali, że zabiera je gdzieś daleko. Ale dla nich daleko to najbliższa wyspa, najbliższe miasto kilkadziesiąt kilometrów dalej. Ich świat ogranicza się do kilku najbliższych wysp.
Mówiąc o wioskach, mam na myśli osady położone daleko od miast, od rozwiniętej Jawy czy Bali.
Taka sytuacja ma miejsce w wielu krajach Azji, Ameryki Południowej czy Afryki. Śmieci widać tam gołym okiem, ale gdy spojrzeć w liczby, to wychodzi, że to kraje rozwinięte wytwarzają o wiele więcej śmieci.
Przeciętny Polak produkuje rocznie 332 kg śmieci. O siedem kilo więcej niż przed rokiem. Niemiec - 633, a Duńczyk 781. Średnia europejska to 486 kg. Eksperci jednak nie są optymistami - mówią, że liczby są zaniżone i tak naprawdę nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego dokładnie policzyć.
Liczby nie mówią nam też tego, że niektóre kraje europejskie wysyłają część odpadów do Malezji czy na Filipiny i uwzględniają te śmieci w statystykach recyklingu.
- Pretekstem jest "Sprzątanie świata", które przypada co roku na trzeci weekend września. Będziemy sprzątać w Warszawie, Łodzi, Poznaniu, Krakowie i Wrocławiu. Trzeba się zarejestrować - wtedy na początku akcji uczestnik dostanie rękawice, worek i książkę.
Co ważne - jak już się posprząta, to nie trzeba się martwić o wywóz. W tym już moja głowa.
- Chciałbym zorganizować akcję w każdym wojewódzkim mieście. I robić to, dopóki coś się nie zmieni.
Akcja 'Książka za worek śmieci' Grafika: Anna Jaklewicz
*Anna Jaklewicz - podróżniczka i archeolożka. Autorka książek o Chinach i Indonezji. Organizatorka wypraw do Azji i pilotka wyjazdów trampingowych. Prowadzi zajęcia międzykulturowe dla młodzieży oraz warsztaty dla dzieci. Relacje z podróży publikuje m.in. w „National Geographic Traveler” W Sudanie uczestniczyła pięciokrotnie w pracach kilku misji archeologicznych. W podróży po Egipcie spędziła rok, w Chinach prawie dwa lata, tyle samo w Indonezji. Odwiedziła także Mongolię, Indie, Laos, Kambodżę, Tajlandię, Wietnam oraz Malezję i Singapur. Wielokrotnie wyróżniana za prelekcje poświęcone wyprawom.