Brytyjski operator sieci energetycznej SSE oraz największa norweska spółka paliwowo-energetyczna Equinor (doskonale znana wielu do 2018 roku pod nazwą Statoil) porozumiały się w kwestii finansowania pierwszych dwóch z trzech etapów budowy wielkiej elektrowni wiatrowej.
Ma to być największa tego rodzaju instalacja na świecie, powstanie u wschodnich wybrzeży Anglii. W całości elektrownia ma być gotowa do 2026 roku. Wiatraki będą stawiane sukcesywnie w trzech etapach - moc turbin w każdym z nich sięgnie 1,2 GW. W sumie elektrownia pokryje 5 procent brytyjskich potrzeb energetycznych, co odpowiada energii zużywanej przez 6 milionów domów na Wyspach.
Koszt budowy pierwszych dwóch etapów gigantycznej farmy wiatrowej ma wynieść aż 6 mld funtów - około 8 mld dol. Za te pieniądze na morzu postawione zostanie między innymi 190 zamówionych już we wrześniu turbin od General Electric. Każda z nich ma niecałe 250 metrów wysokości i moc 13 MW.
Ta inwestycja wpisuje się w politykę brytyjskich władz. Rozwój energetyki odnawialnej - szczególnie morskich farm wiatrowych - został zapisany w manifeście Partii Konserwatywnej, z którym szła na wybory w 2019 roku. To również oczko w głowie premiera Borisa Johnsona.
- Wierzymy, że za 10 lat morska energia wiatrowa będzie zasilać każdy dom w naszym kraju - mówił z początkiem października na corocznej konferencji Partii Konserwatywnej, która w czasie pandemii odbyła się wirtualnie.
Brytyjski premier zadeklarował wtedy również, że do 2030 roku moc morskich farm wiatrowych sięgnie 40 GW. - Tak, dobrze słyszeliście. Twój czajnik, pralka, kuchenka, ogrzewanie, Twój pojazd elektryczny, mnóstwo elektrycznych urządzeń, będzie czerpać czystą energię z wiatru, który wieje wokół naszych wysp - mówił.
I jak widać po nowej inwestycji SSE i spółki Equinor - nie rzucał tym razem słów na wiatr, jak często mają to w zwyczaju politycy.
Tekst pochodzi z bloga PortalTechnologiczny.pl.