Tama we Włocławku, a dokładnie stopień wodny na Wiśle, w tym roku zaczęła drugie półwiecze funkcjonowania. Została ukończona w 1970 roku i miała być częścią wielkiego projektu budowy serii takich zapór. Projekt nigdy nie został ukończony, tama została i teraz jest częścią dyskusji oraz dużych kontrowersji. Rząd chce ją ratować, a ekolodzy protestują, bo ten ratunek oznacza budowę kolejnego stopnia wodnego.
Minister infrastruktury na początku marca zapowiedział, że w połowie miesiąca ogłoszony zostanie przetarg na projekt stopnia wodnego w Siarzewie. Sprawa nie jest nowa, ciągnie się od lat, a ostatnio opóźniało ją oczekiwanie na rozstrzygnięcie kwestii decyzji środowiskowej. Od dawna też plan ten budzi emocje. Działacze na rzecz środowiska powtarzają: budowa tam na rzekach jest zła i nie powinny one w ogóle powstawać.
Marek Gróbarczyk od dawna też wprost mówi, że jest zwolennikiem nie tylko stawiania zapór, ale i w ogóle regulacji rzek. Inwestycja w Siarzewie ma być częścią programu rozwoju retencji, na który mamy wydać 10 miliardów złotych w ciągu siedmiu lat. Budowa będzie mieć tragiczne skutki dla społeczeństwa i przyrody - alarmują Fundacja WWF Polska i Koalicja Ratujmy Rzeki. O co w tym wszystkim chodzi?
Stopień wodny Siarzewo ma powstać na 708. kilometrze Wisły, tuż przed Ciechocinkiem. To nie tylko jaz ze śluzą, ale i elektrownia wodna, która będzie miała około 80 MW mocy. Do tego wykopane zostanie koryto wodne do obejścia stopnia, a także instalacje dla ryb - tak zwane przepławki. Koszt inwestycji kilka lat temu szacowano na 2,2 mld zł, ale według ekologów będzie to znacznie wyższa kwota, zbliżona raczej do 3 mld zł.
W publicznych wypowiedziach minister Gróbarczyk podaje argumenty ochrony przeciwpowodziowej i przeciwdziałania suszy, ekonomiczne (usunięcie konieczności wykonywania kosztownych prac utrzymaniowych przy stopniu Włocławek) oraz środowiskowe (energia odnawialna). Ale głównym celem planów inwestycji w Siarzewie ma być podparcie istniejącego stopnia wodnego we Włocławku.
"Kluczowe problemy wynikające z braku stopnia wodnego poniżej SW Włocławek to oczywiście erozja wgłębna dna na odcinku Włocławek-Toruń, która w wielu miejscach osiągnęła poziom około 3,5 m" - piszą Wody Polskie w odpowiedzi na zapytanie Next.gazeta.pl. Skąd ten problem się bierze?
Artur Magnuszewski, hydrolog, doktor habilitowany i profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego wyjaśnia, że jest to związane z projektem kaskadyzacji Wisły z okresu PRL.
W kaskadzie powstaje tak zwana cofka - czyli woda w zbiorniku, spiętrzona przez stopień wodny, niejako podpiera poprzedni wyżej położony stopień. W 1970 roku oddano do użytku stopień wodny we Włocławku, ale następne planowane stopnie kaskady nigdy nie powstały. Nastąpiły zmiany ekonomiczne i polityczne, po Gomułce przyszedł Gierek, który miał inne priorytety, jemu bardziej były potrzebne inwestycje na Śląsku
- przypomina ekspert.
Pierwotnie sam Włocławek miał działać przez kilkanaście lat, bo do tego czasu miały powstać kolejne elementy kaskady na Wiśle. Pieniędzy nie było i pierwszy z planowanych stopni pozostał (na razie) jedynym.
Czyli: stopień wodny we Włocławku powstał jako część projektowanej większej całości. Bez niej nie działa do końca zgodnie z planem. - Jeżeli nie ma dolnego stopnia, którego cofka podpierałaby stopień Włocławek, to energia wody zrzucanej przez jazy, przez elektrownię wodną, powoduje ogromną erozję dna na tak zwanym dolnym stanowisku - czyli poniżej zapory. Ta erozja objęła praktycznie cały odcinek Wisły aż do Ciechocinka - wyjaśnia prof. Magnuszewski. Te problemy zaczęły się zresztą dość szybko. Pierwsze alarmujące raporty pojawiły się jednak dopiero w latach 90. Dotykają one między innymi mostu we Włocławku, bo erozja grozi też jego filarom.
Obserwuje się obniżenie poziomu wody dolnej. Przy przepływach niżówkowych są to rzędne poniżej 43,00 m n.p.m. (dla porównania projektowany poziom wody górnej SW Siarzewo będzie wynosił 46,00 m n.p.m. i na taką rzędna wody dolnej projektowany był SW Włocławek). Prowadzi to do funkcjonowania SW Włocławek w niekorzystnych uwarunkowaniach hydraulicznych tj. różnica piętrzeń pomiędzy W.G., a W.D., zamiast projektowych 11 m (57,00-46,00) wynosi 13-14 m (57,00-42,5). Powoduje to niekorzystne zjawiska filtracyjne w korpusie zapory czołowej, jazu, elektrowni i śluzy
- argumentują Wody Polskie i dodają, że "opierając się na opiniach ekspertów koszty utrzymywania SW Włocławek będą cały czas wzrastać, jeżeli nie powstanie kolejny stopień".
W innych słowach: stopień we Włocławku zaprojektowano na określoną wysokość i ciśnienie słupa wody o takiej właśnie, określonej wysokości, które działa na zaporę, jest uwzględnione w jej konstrukcji. Jeśli po drugiej stronie dochodzi obniżenie dna rzeki, rośnie parcie hydrostatyczne wywierane na próg wodny.
Stopień Siarzewo jest potrzebny, by wytworzyć cofkę, podeprzeć stopień we Włocławku. Wychodzimy poza margines bezpieczeństwa technicznego tej budowli
- stwierdza hydrolog z UW.
Ekolodzy się z takimi argumentami nie zgadzają.
Według nas po wybudowaniu i remoncie progu podpiętrzającego kilka lat temu, kilkaset metrów przed tamą, który ją "podparł", zapora nie grozi już nagłym zawaleniem. Rozwiązaniem problemu zapory we Włocławku jest nie jej wzmacnianie kolejną zaporą, tylko jej rozebranie
- mówi Marek Elas z Fundacji WWF Polska, która wraz z Koalicją Wolne Rzeki i innymi organizacjami ekologicznymi protestuje przeciwko budowie i zbiera podpisy pod petycją w tej sprawie.
Wspomniany próg podpiętrzający widać dobrze na zdjęciach satelitarnych Google. Wody Polskie wymieniają go jako jedno z działań zmniejszających negatywne dla zapory skutki, spowodowane brakiem realizacji planu budowy kaskady.
WWF już dwie dekady temu proponował, by włocławską zaporę po prostu zlikwidować. Nie byłoby to ani proste, ani tanie. Bo choć na świecie tamy się rozbiera, to zwykle dlatego, że są w fatalnym stanie technicznym, a ta we Włocławku jeszcze może długo postać. Tego typu przedsięwzięcie nie byłoby też łatwe z innego powodu. Przez lata, także te z okresu intensywnego rozwoju ciężkiego przemysłu, w czaszy zbiornika nazbierały się ogromne ilości osadów - metali ciężkich, pestycydów i innych. Po likwidacji zapory i osuszeniu zbiornika, który ona tworzy, odsłoniłby się obszar, który prof. Magnuszewski szacuje na około 27 km2 (Wody Polskie w przesłanym nam komentarzu piszą o około 40 km2 powierzchni i 47 mln m3 osadów). Ten obszar i osady trzeba by jakoś zagospodarować. Według inwestora, byłyby to "prace bezprecedensowe w skali nie tylko Polski, o trudnych do przewidzenia skutkach".
Dla ekologów nie jest to argument wystarczający, by tamę we Włocławku utrzymywać.
Pozbycie się niebezpiecznych osadów zapewne byłoby kosztowne. Jeśli zbudujemy zaporę w Siarzewie, która podeprze tę we Włocławku, nie spowodujemy, że problem osadów, które się tam zgromadziły, zniknie. My tylko sprawimy, że ktoś inny będzie miał z nimi problem - nasze dzieci
- mówi Marek Elas. - Unikanie rozbiórki stopnia we Włocławku to udawanie, że tego problemu nie ma i brak chęci na jego rozwiązanie. Technologie są, eksperci także, na całym świecie rekultywuje się przeróżne grunty pokopalniane, pofabryczne, rozbiera się zapory, także te duże. To jest możliwe, oczywiście jest kosztowne, ale nie można powiedzieć, że nie ma technologii do zrobienia tego. Natomiast nikt z rządzących jeszcze jak do tej pory nie chciał do tego problemu usiąść, mówią, że nie ma do tego metod, bo nigdy ich nie szukali - dodaje.
Wody Polskie na pytanie, czy rozważana była w ogóle opcja rozebrania Włocławka, odpowiadają dość kuriozalnie: nie była, bo... nie taki jest cel inwestycji w Siarzewie. "Likwidacja SW Włocławek nie jest objęta projektem budowy SW Siarzewo, bo w sposób oczywisty nie realizuje podstawowego celu postawionego przed inwestycją, czyli ochrony przeciwpowodziowej realizowanej i kontynuowanej poprzez budowę kolejnego stopnia wodnego. Intencją inwestora jest zbudowanie progu piętrzącego, a nie zabetonowanie Wisły. Zbiornik będzie utworzony tylko w ramach naturalnego koryta, z obwałowaniami chroniącymi życie i mienie mieszkańców gmin położonych nad Wisłą, a jego funkcją będzie ograniczanie skutków suszy i powodzi, w tym powodzi zimowych" - pisze inwestor w przesłanym nam komentarzu.
Hydrolog prof. Artur Magnuszewski uważa, że pomimo wszelkich zastrzeżeń, nową zaporę trzeba zbudować, ze względów bezpieczeństwa zapory we Włocławku. Ale i dla niego niektóre argumenty za tą inwestycją są bezzasadne. - Ponieważ mieliśmy kilka lat bardzo suchych, jako argument flagowy zaczęła się pojawiać poprawa retencji i jednocześnie walka z powodziami. Trzeba tutaj jednak powiedzieć szczerze, że stopień we Włocławku od początku miał funkcję żeglugowo-energetyczną. Nie ma tam możliwości gromadzenia dużej ilości wody. To jest zbiornik nizinny, wykorzystywana w nim jest tylko retencja korytowa oraz retencja równin zalewowych. Jeśli popatrzeć na parametry zbiornika Włocławek, to sama objętość jest spora, to 408 mln m3, ale objętość, którą można sterować, którą można by wykorzystywać do celów przeciwpowodziowych, to zaledwie 53 mln metrów sześciennych. Wody brakuje w Wielkopolsce, na Kujawach, Włocławek jest daleko od tych obszarów. Można powiedzieć, że lokalnie poprawia się wilgotność gruntu, ale strefa oddziaływania takiego stopnia nie jest duża, a zbiornik przy stopniu Siarzewo ma być jeszcze mniejszy - wyjaśnia ekspert.
WWF Polska podkreśla, że zapora w Siarzewie nie tylko nie będzie mieć istotnego znaczenia w zakresie zapobiegania powodziom, ale może nawet zwiększyć ryzyko powstawania powodzi zatorowych, czyli zimowych, które tworzą się, kiedy zbiornik pokrywa się lodem. Do tego po wybudowaniu nowego stopnia wodnego problem suszy może się wręcz pogłębić.
Dla ekologów przekonujący nie jest też argument hydroelektryczny. - Energia wodna nie jest zielona, choć odnawialna. Nakłady inwestycyjne na jednostkę produkowanej energii są w przypadku EW Siarzewo nawet sześciokrotnie wyższe, niż gdyby prąd pozyskiwać z wiatru lub słońca - podkreśla Marek Elas. Te - i inne - wyliczenia znalazły się ubiegłorocznym raporcie Fundacji WWF, dotyczącym planowanej budowy:
Wniosek z tego obszernego raportu jest taki: budowa elektrowni wodnej w Siarzewie o (niewielkiej) mocy 80 MW jest nieracjonalna, a według ekologów można ją zastąpić innymi rozwiązaniami z zakresu energetyki odnawialnej.
Budowa stopnia wodnego we Włocławku, która zaczęła się w 1962, a zakończyła w 1970 roku, miała istotny wpływ na życie w Wiśle. Przede wszystkim dla ryb. Od czasu powstania zapory migrujące ryby odcięte zostały od dostępu do blisko 70 tysięcy kilometrów rzek. Straciliśmy możliwości poławiania dużych ilości łososi i cert, zniknęły jesiotry. Przepławka przez lata była niesprawna, a po jej modernizacji tylko część ryb wędruje w górę rzeki. Około połowa gatunków żyjących w Polsce ryb zależna jest od tego, co zrobi człowiek lub wręcz zagrożona wyginięciem. Budowa kolejnej zapory tylko ten problem pogłębi - i to podkreślają ekolodzy. Zauważają też, że powstały zbiornik będzie płytki, a to sprzyja rozwojowi sinic i namnażaniu się ochotek (to uciążliwe owady - muchówki), w takich miejscach pojawia się też ryzyko ekspansji gatunków inwazyjnych.
Tych problemów zapora w Siarzewie nie rozwiąże a inne - jak kwestia osadów i wypłukiwanie dna po jej drugiej stronie - mogą się i tam powtórzyć.
Zwolennicy budowy nowej tamy mają jeden poważny argument - jest niezbędna z punktu widzenia bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwo to nie jest jedyny aspekt do uwzględnienia, chociaż jeden z ważniejszych krótkoterminowych. Nowy stopień wodny nie powinien powstać. Fakt, ze rozbiórka Włocławka to większe i kosztowniejsze przedsięwzięcie, ale to długofalowo lepsze rozwiązanie
- uważa dr Sebastian Szklarek, ekohydrolog z Polskiej Akademii Nauk, autor bloga Świat Wody.
O tym, jak historia uczy nas, że lepiej myśleć długofalowo, mówi profesor Artur Magnuszewski, hydrolog z UW. - Przy planowaniu zabudowy hydrotechnicznej rzek za pomocą stopni wodnych, trzeba zrobić podstawowe ćwiczenie: wyobrazić sobie, co się będzie działo za 100 lat. Jak będzie wyglądać gospodarka, co będziemy produkować, co wozić, jakie będą potrzeby transportowe. I zastanowić się, czy na pewno ta inwestycja będzie nam potrzebna - podkreśla.
Nauczka z przeszłości dotyczy tak zwanej Wisły ruskiej i Wisły pruskiej. Niedaleko planowanej inwestycji w Siarzewie, za Ciechocinkiem, znajduje się mała miejscowość - Silno. Kiedyś przebiegała tam granica między zaborem rosyjskim a pruskim. Niemcy na swoim odcinku mieli problemy z powodziami, głównie tymi zimowymi, czyli zatorowymi. Zdecydowali zatem, że Wisłę należy uregulować.
- Zwęzili więc koryto ostrogami, polikwidowali wyspy, boczne koryta, zwiększyła się prędkość przepływu, długie odcinki stały się proste. Jest to odcinek popularnie nazywany "Wisłą pruską" - opowiada prof. Magnuszewski. - W górę rzeki od tej granicy, na "Wiśle ruskiej", jest zupełnie inaczej. Choć Rosjanie też prowadzili żeglugę, mieli inną koncepcję, być może z powodu doświadczeń z wielkimi rzekami syberyjskimi, których nie da się regulować tak jak Ren czy Łabę. Postanowili z rzeką współpracować - pogłębiali dno, budowle regulacyjne stawiali lokalnie, niewielkie. Dzięki temu Wisła na tym odcinku przetrwała w stanie zbliżonym do naturalnego. To, co zrobili Niemcy na Wiśle ponad sto lat temu, to są rzeczy nieodwracalne. Przywrócenie tego odcinka Wisły do stanu takiego, jaki jest na "Wiśle ruskiej", byłoby tak ogromnym i kosztownym wyzwaniem, że można je uznać za niemożliwe. Trzeba się więc zastanowić, że skoro to są nieodwracalne działania, czy na pewno dobrze jest je robić - zauważa.
Ekolodzy alarmują. "Budowa zapory w Siarzewie to jest druga Białowieża"
Teraz Niemcy, i nie tylko oni, tej zbliżonej do naturalnej rzeki nam zazdroszczą. Bo taka rzeka niesie też ze sobą wiele innych korzyści, które coraz częściej zauważane są jako tzw. usługi ekosystemów. W miarę naturalna Wisła sama się oczyszcza. Dzięki meandrom, wyspom, porastającej je roślinności, jest w stanie zmniejszyć ilość szkodliwych substancji, które spływają z nią do Bałtyku. Chodzi tutaj na przykład o fosfor, który przyczynia się do eutrofizacji, czyli przeżyźnienia Bałtyku, powodującego masowe zakwity sinic. A Wisła jest głównym źródłem fosforu, który dostaje się do naszego morza.
- Mamy coraz więcej wolnego czasu, naturalna rzeka jest atrakcyjna krajobrazowo, większe jest w niej bogactwo ryb, jest drogą migracji ptaków, to też są wartości usług ekosystemu, choć trudno ja zmierzyć w kategoriach finansowych. Warto się więc zastanowić, czy chcemy budować całą kaskadę stopni na Wiśle, co będzie za sto lat i może niekoniecznie jest nam to potrzebne, a pieniądze lepiej wydać na przykład na szybką kolej. Usługi ekosystemowe moim zdaniem także trzeba brać pod uwagę w rachunku ekonomicznym inwestycji - podkreśla prof. Magnuszewski.
Jesteśmy skazani na ratowanie nieprzemyślanej inwestycji z przeszłości i budowanie nowej zapory? Na razie nie ma jeszcze ostatecznej decyzji środowiskowej - pierwsza, z 2016 roku, była negatywna. W kolejnym roku, po zmianie wydającego ją szefa Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Bydgoszczy zapadła kolejna, tym razem pozytywna. Organizacje środowiskowe się od niej odwołały i sprawa spadła na Ministerstwo Klimatu i Środowiska, gdzie utknęła. Słowa ministra Gróbarczyka o rozpoczęciu postępowania przetargowego wskazują jednak, że kwestia ta niedługo zostanie rozwiązana.
Na pewno będziemy dalej działać, nie poddamy się. Dla polskiej przyrody zapora w Siarzewie oznacza, że przez kolejnych co najmniej 50 lat zapora we Włocławku nie zostanie rozebrana. Zapora we Włocławku odcina prawie 70 tys. km rzek przed migracją ryb. Budowa zapory w Siarzewie to jest druga Białowieża, tylko dla środowiska wodnego
- mówi Marek Elas.