Bez większego rozgłosu i z ponad rocznym opóźnieniem otwarto właśnie w Polsce zupełnie nowy blok energetyczny na węgiel. Należy - jeszcze - do PGE - choć być może już niedługo, o czym za chwilę.
PGE o swojej nowej inwestycji 14 maja w informacji prasowej pisze, że była "ostatnim projektem budowy bloku energetycznego opalanego paliwem konwencjonalnym w Grupie PGE". Nie tylko dlatego, że za chwilę takie aktywa przejmie zapowiadany przez rząd specjalny podmiot. Po prostu na kolejną nie dostałaby pieniędzy od zewnętrznych instytucji finansowych - nikt nie chce już dawać pożyczek na węglowe inwestycje.
Nowy blok w Turowie opalany jest węglem brunatnym - taki surowiec wydobywa pobliska kopalnia, także należąca (jeszcze) do Polskiej Grupy Energetycznej. Postrzegany jest jako wyjątkowo "brudne" paliwo kopalne - zawiera duże ilości popiołu, siarki i rtęci. Państwowa spółka zapewnia jednak, że instalacja spełnia wszystkie normy.
"Spółka PGE GiEK, do której należy turoszowska elektrownia, z najwyższą dbałością zrealizowała tę inwestycję, która spełniać będzie najsurowsze unijne normy w zakresie emisyjności. W nowym bloku zastosowane zostały najnowocześniejsze światowe technologie, które pozwolą na uzyskanie wysokiej, powyżej 43 proc. sprawności produkcji energii elektrycznej, co pozwoli na znaczne ograniczenie emisji CO2 w porównaniu do bloków starszej generacji" - cytuje firma w komunikacie słowa Wioletty Czemiel-Grzybowskiej, prezes PGE GiEK.
Tuż przed oficjalnym uruchomieniem nowego bloku protestowali ekolodzy z Greenpeace. Na kominie chłodni elektrowni w Turowie wyświetlili napis: "Tutaj spalimy waszą przyszłość. PGE" i twarz Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych.
Aktywiści podkreślali, że blok będzie emitować rocznie około 2,7 mln ton dwutlenku węgla (cała elektrownia jak dotąd emitowała rocznie 5,5, mln ton - to dane za 2019 rok), według wyliczeń Greenpeace, to tyle, ile emituje dwa i pół miliona samochodów. Tymczasem ceny uprawnień do emisji CO2 na unijnym rynku szybko rosną, bijąc kolejne rekordy. Kilka tygodni temu przekroczyły poziom 50 euro za tonę, a to podnosi koszty produkcji energii elektrycznej.
Oburzenie ekologów - i nie tylko ich - budzą też plany dotyczące wydobycia węgla brunatnego w pobliskiej kopalni odkrywkowej Turów. Pod koniec kwietnia koncesja na jej działania została przedłużona do 2044 roku z wcześniej zakładanego 2026 roku. Kopania Turów położona jest na styku z granicami niemiecką i czeską. Czechy są bardzo niezadowolone z takiego sąsiedztwa, między innymi z powodu problemów z wodą, jakie ich zdaniem kopalnia u nich powoduje. Rząd w Pradze chce, by Polska zupełnie wstrzymała tam wydobycie. W lutym tego roku Czesi wnieśli w tej sprawie skargę przeciwko Polsce do Trybunału Sprawiedliwości UE. Także Niemcy z Żytawy (Zittau) złożyli pod koniec stycznia skargę w Komisji Europejskiej, mimo że miasto to współpracuje z Polską. Według burmistrza i mieszkańców z powodu działalności kopalni obniża się poziom wód gruntowych na ich terenie.
Uruchomienie nowego bloku energetycznego w Elektrowni Turów odbyło się bez wielkiej pompy. Grupa PGE mocno się tą inwestycją nie chwali - i tak się jej pozbędzie. Cała spółka PGE GiEK, do której należy elektrownia i kopalnia trafi do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). To zupełnie nowy podmiot, który dopiero ma powstać. Rząd chce wydzielić aktywa węglowe z państwowych przedsiębiorstw (spółek zależnych PGE, Enei i Tauronu), a potem przekazać je do NABE. To "odwęglowienie" firm energetycznych ma pozwolić im na pozyskiwanie pieniędzy z rynku na nowe przedsięwzięcia. Na razie jest plan, konkretne działania mają ruszyć pod koniec tego roku.
- Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego, bo tak nazwaliśmy ten podmiot, który ma skupić wszystkie aktywa energetyczne węglowe, ma służyć temu, aby stworzyć podmiot, który zapewni nam z jednej strony bezpieczeństwo energetyczne, czyli spowoduje, że będziemy mogli trochę niejako trochę poza rynkiem utrzymywać energetykę węglową, bo ona jest nam niezbędna dzisiaj, żeby zrównoważyć bilans energetyczny Polski - mówił w niedzielę na antenie Programu 1 Polskiego Radia wicepremier Jacek Sasin. Jak opisywał, chodzi między innymi o "uwolnienie spółek energetycznych od aktywów węglowych".
- Dzisiaj ci, którzy mają aktywa węglowe, mają ogromne problemy, żeby pozyskać finansowanie zewnętrzne, a te inwestycje muszą być przez spółki realizowane. No one mogą być zrealizowane tylko z zewnętrznych środków, bo spółki energetyczne nie będą w stanie wypracować takich dużych funduszy tylko z zysków ze swojej działalności - przyznawał Sasin.
PGE podkreśla, że umowa na opisywaną inwestycję została podpisana w 2014 roku. W 2015 roku na inauguracji budowy obecna była ówczesna premier rządu PO-PSL Ewa Kopacz. Rząd PiS od przedsięwzięcia nie odstąpił. Budowa się przedłużyła o 16 miesięcy, pierwotnie blok miał być oddany w 2020 roku. Zwiększył się nie tylko czas budowy, ale i koszty przedsięwzięcia. Ostatecznie był to wydatek 4,3 mld zł, choć, jak zauważa "Gazeta Wyborcza", w ubiegłym roku pojawiała się jeszcze kwota 3,6 mld zł.
"Do tego trzeba doliczyć koszty obsługi finansowej. Ten blok będzie obciążać nasze kieszenie jeszcze przez wiele lat [...]. Według optymistycznych szacunków będzie działać do 2035 roku. Wtedy bowiem zakończą się dopłaty z rynku mocy. Ale może to być jeszcze wcześniej, nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć kosztów uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Należy się spodziewać, że będą dalej rosnąć, wraz z rozwojem polityki klimatycznej i koniecznością obcięcia emisji" - komentował dla dziennika Marek Józefiak z organizacji Greenpeace.
Nowy blok w Turowie ma moc 496 MW. Inwestycję realizowały firmy Mitsubishi Hitachi Power System, Tecnicas Reunidas i Budimex. PGE podkreśla, że dzięki niemu odbudowana zostanie moc Elektrowni Turów po tym, jak osiem lat temu przestały pracować trzy najstarsze bloki. Łącznie siedem pozostałych ma mieć moc ponad 2000 MW.