Na początku był tłuszcz, potem węgiel. Dziś na Spitsbergenie era surowców się kończy

Maria Mazurek
Dziś Svalbard stawia na naukę i turystykę. Jednak początki i wiele kolejnych lat poznawania i zasiedlania archipelagu były związane z bardziej dosłowną eksploatacją dóbr naturalnych. W dość niezwykłych warunkach: najpierw była to chaotycznie zagarniana ziemia niczyja, potem przez lata obok siebie istniały kopalniane miasta: Norwegii, państwa należącego do NATO, i ZSRR. Dziś ten surowcowy etap odchodzi w przeszłość, choć na Spitsbergenie wciąż wydobywa się węgiel.

Gazeta.pl wraz z naukowcami z Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu rusza na wyprawę na Spitsbergen. Przyjrzymy się zmianom klimatu z bliska. Będziemy obserwować, jak eksperci prowadzą badania i zbierają pomiary, sprawdzimy, ile lodu stracił ich "podopieczny" lodowiec, Sven, a to wszystko opiszemy i pokażemy czytelnikom Gazeta.pl. Teksty o Spitsbergenie, artykuły napisane przez samych naukowców w ramach cyklu "Klimat z bliska", aktualności z życia w stacji polarnej, zdjęcia i materiały wideo będzie można przeczytać i obejrzeć na stronie głównej Gazeta.pl oraz w specjalnym obszarze strony Zielona.gazeta.pl.

Zobacz wideo Lodowce w Arktyce topnieją. Jak zmiany wpłyną na resztę świata?

Na początku tego roku norweski rząd ogłosił, że zamierza w ciągu dwóch do pięciu lat zamknąć elektrownię w Longyerbyen. To niewielka instalacja, o mocy 10 megawatów, ale dla lokalnej społeczności kluczowa - około 2500 mieszkańców największej osady i administracyjnej stolicy Svalbardu dzięki elektrowni ma energię elektryczną i ciepło. Elektrownia zasilana jest węglem, wydobywanym w pobliskiej kopalni. Władze Norwegii chcą zastąpić go i "bezpieczniejszym i bardziej przyjaznym dla klimatu rozwiązaniem energetycznym".

Longyearbyen, Spitsbergen, archipelag Svalbard. Spitsbergen. Niedźwiedź jest tu królem, dróg nie ma prawie wcale i wciąż kopie się węgiel

Transformacja energetyczna dociera wreszcie do arktycznej wyspy. Bo kojarzący się z nieskazitelną przyrodą Arktyki Spitsbergen ma długą historię pozyskiwania surowców naturalnych, w tym kopalnych. 

Willem Barents płynie do Azji, ale dociera na Spitsbergen (i tylko nieco dalej)

Odkrycia geograficzne nie zawsze napędzała wyłącznie chęć poznania i poszerzenia horyzontów znajomego świata. Istotną rolę grały korzyści, jakie eksploracja nowych terenów mogłaby dać, przede wszystkim korzyści gospodarcze rzecz jasna. Podobnie było z odkryciem Spitsbergenu. 

Dokonał tego Willem Barents, holenderski podróżnik. Jako nawigator wziął udział w wyprawie do Arktyki (później został uznany jej liderem). Przedsięwzięcie, które zorganizowali kupcy z Amsterdamu, miało na celu znalezienie północnej drogi morskiej do Azji (i jej cennych towarów). Dwa statki wypłynęły z Holandii w maju 1596 roku. Kilka tygodni później podróżnicy odkryli Wyspę Niedźwiedzią, a następnie Spitsbergen - czyli wyspę "ostrych szczytów".

Jeden ze statków został, by zbadać jej wybrzeża, drugi - z Barentsem na pokładzie - popłynął dalej. Nie udało się mu przedrzeć przez lód, w którym jesienią utknął. Załoga była zmuszona zbudować schronienie na pobliskiej Nowej Ziemi (dziś należącej do Rosji), w którym przetrwała do czerwca, choć w niezbyt dobrym stanie - podróżników, w tym Barentsa, wyniszczał m.in. szkorbut, przez długie dziesięciolecia bodaj główny zabójca uczestników takich wypraw. Było to pierwsze zimowanie europejskiej wyprawy w Arktyce, dla Willema także ostatnie. Wymęczony chorobą zmarł w 1597 roku, wkrótce po tym, jak jego statek ruszył w drogę powrotną do Europy.  

Gorączka tłuszczu i czas traperów

Drogi do Azji nie udało się odkryć, odkryto za to rejony, w których występowały walenie - przede wszystkim wieloryby grenlandzkie. Na początku miały być ich ogromne ilości, ale po około stu latach największej aktywności wielorybników zwierzęta te w svalbardzkich wodach niemal wybito. Gdyby nie odkrycie możliwości wykorzystania produktów pochodzących z przetwarzania ropy naftowej oraz tłuszczów roślinnych, być może zupełnie zlikwidowalibyśmy ten gatunek. 

Bo walenie były atrakcyjną zdobyczą z powodu tłuszczu. Przetapiano go na olej - tran, na który był wtedy duży popyt. Olej wielorybi wykorzystywany był jako paliwo do lamp i surowiec do wytwarzania m.in. mydła. Oprócz niego pozyskiwano też fiszbiny. Wieloryby grenlandzkie, powolne i łagodne zwierzęta, były doskonałym celem dla polujących. Początkowo zabijano je w niewielkich odległościach od lądu, a tłuszcz wytapiano na brzegu. Na Svalbardzie powstawały sezonowe osady wielorybników (najsłynniejszą był Smeerenburg), których pozostałości można zobaczyć do tej pory. Później zabijano je także na pełnym morzu. W szczytowym okresie w okolicach Svalbardu pływało nawet 300 statków wielorybników. Zajmowali się tym przede wszystkim Holendrzy i Anglicy, na początku korzystając z doświadczenia Basków. 

Po wielorybnikach na Spitsbergenie pojawili się myśliwi, polujący na renifery, lisy i niedźwiedzie polarne, foki i morsy. Chodziło o towary atrakcyjne dla handlu - futra, skóry, kły, tran morsów, pozyskiwano też puch i jaja. Najpierw robili to Pomorcy, wywodzący się z północnej Rosji, znad Morza Białego - od początku XVIII wieku do połowy wieku XIX. Później, od XIX wieku, pojawili się norwescy traperzy. Wszyscy zostawili po sobie ślady, resztki chatek traperskich i większych konstrukcji mieszkalnych. W tym samym czasie, w XIX wieku, zaczęły się też wyprawy naukowe w głąb wyspy. 

Era węgla

Na początku XX wieku Svalbard (wtedy nazywany Spitsbergenem, jak największa wyspa archipelagu) wciąż był ziemią niczyją. Każdy, kto miał pomysł i środki, mógł się tam zjawić i po prostu zająć interesujące go tereny lub zasoby. Tak było w przypadku wielorybników, między którymi wybuchały agresywne spory, przeradzające się czasem w starcia polityczne na poziomie międzynarodowym. Tak samo wyglądał też na początku ostatni "surowcowy" etap eksploatacji Svalbardu - wydobycia minerałów i górnictwa. Panowały emocje podobne do tych przy gorączce złota w Ameryce. Wystarczyło przyjechać i wbić tabliczki oznaczające "swój" teren. W latach 1898-1920 zgłoszono tam ponad 100 roszczeń do ziemi, które łącznie składały się na powierzchnię większą od powierzchni lądu wysp Svalbardu. 

Rozwijający się coraz bardziej przemysł europejski głodny był surowców, zatem każda okazja na znalezienie ich nowego źródła przyciągała licznych zainteresowanych potencjalnym zarobkiem. Na Spitsbergenie szukano i próbowano wydobywać różne surowce mineralne: fosforyty, złoto, żelazo, miedź, ołów i cynk. Klimat na inwestycje z rozmachem był wtedy dobry, kapitał można było zdobyć, więc na wyspie wyrastały instalacje kopalniane, zwożono maszyny i stawiano budynki. Z czasem często okazywało się, że wydobycie będzie nieopłacalne, miejsca potencjalnego biznesu były więc porzucane. Gdzieniegdzie wciąż straszą ich truchła. 

Ostatecznie tylko węgiel wart był wydobycia. To z powodu górnictwa powstały główne dziś osiedla na Spitsbergenie, początkowo jako prywatne miasta kopalniane: Longyearbyen, Barentsburg i Ny-Ålesund oraz opuszczone dziś Pyramiden. W Longyearbyen pierwszą kopalnię węgla postawili Amerykanie, Szwedzi zaczęli kopać w Svea i Pyramiden, Holendrzy w Barentsburgu, a Rosjanie w Grumant (później właściciele się zmieniali).

Chaos, jaki wywoływały niekoordynowane przedsięwzięcia, sprawił, że po I wojnie światowej postanowiono uregulować status tych terenów. Traktat Svalbardzki z 1920 roku (wszedł w życie pięć lat później) stanowił, że archipelag (któremu przy okazji ustalono nazwę na Svalbard) jest terytorium przynależnym Norwegii i obowiązuje na nim stanowione przez ten kraj prawo. Jednak każde z państw-sygnatariuszy ma dostęp do surowców i działalności naukowej na tym obszarze. Dziś tylko w dwóch miejscach trwa wydobycie, już w ograniczonym zakresie: w okolicach Longyearbyen norweska Kopalnia 7 (Gruve 7) i rosyjska w Barentsburgu. 

Jak wspominaliśmy na początku, pierwsza z nich już niedługo może zmniejszyć skalę działalności lub nawet jej zaprzestać. Władze Norwegii do przyszłego roku chcą wypracować plan zastąpienia starzejącej się, generującej wysokie koszty utrzymania i emitującej dwutlenek węgla elektrowni. Jej wiek rodzi obawy o bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej, które w miejscu tak odseparowanym jak Svalbard mają dodatkową wagę.

Nie wiadomo, co powstanie w zamian i na jakim źródle energii będzie się opierać. Norwegowie chcą ograniczyć wykorzystanie paliw kopalnych, jednak w Longyearbyen oparcie się wyłącznie na odnawialnych źródłach będzie trudne. Węgiel jednak jest już teraz nieopłacalny, jego produkcja w Longyearbyen to około 100 tysięcy ton rocznie - w 2007 roku były to około 4 miliony ton. Do tego pokłady są coraz bliższe wyczerpania. Jakby tego było mało, zakłócenia powodują zmiany klimatu. Latem ubiegłego roku, podczas rekordowej fali upałów, woda z topniejącego lodowca zalała kopalnię i produkcja musiała zostać wstrzymana na kilka miesięcy.

Kopalnia w Barentsburgu ma takie same problemy, jednak Rosjanie nie mają jak na razie podobnych do Norwegów planów. "Dopóki będzie węgiel, Rosjanie będą nim zasilać elektrownię w Barentsburgu" - mówił kilka miesięcy temu portalowi politico.eu prof. Arild Moe z norweskiego Instytutu Fridtjofa Nansena. Jego zdaniem Rosjanie będą też szukać innych możliwości utrzymania swojej obecności na Svalbardzie.

Czas na naukę

W Barentsburgu mieszka kilkaset osób, wśród nich rosyjscy naukowcy. Naukowców na Spitsbergenie jest więcej, z wielu różnych krajów i to nauka stała się jednym z głównych filarów gospodarki Svalbardu. Jedna z dawnych górniczych - Ny-Ålesund - osad została przekształcona w miasteczko naukowe. Stacje polarne powstają także w innych miejscach wyspy - polskich jest łącznie cztery, w tym jedna całoroczna (Hornsund).

Polscy naukowcy w Arktyce, prof. UAM dr hab. Grzegorz Rachlewicz Z Longyearbyen do Petuniabukta w kwietniu po lodzie już nie przejedziesz

W Longyearbyen jest nawet uniwersytet - najdalej na północ wysunięta placówka tego typu na świecie. Oferuje edukację na poziomie licencjackim, magisterskim i podyplomowym w dziedzinach arktycznej biologii, geologii, geofizyki i technologii. W 2019 roku uczyło się tam ponad 740 osób, połowę z nich stanowili Norwegowie. Zajęcia prowadzone są w języku angielskim. 

Nowym "surowcem" Spitsbergenu stała się nauka. 

Więcej o: