Gazeta.pl jest partnerem "Morskich opowieści" – marszu Mateusza Waligóry wzdłuż Bałtyku. Co tydzień będziemy relacjonować postępy jego podróży, a także publikować wywiady dotyczące przyszłości i przeszłości Morza Bałtyckiego.
Trwa kolejna wyprawa Mateusza Waligóry. Zaczął swój marsz w Świnoujściu, przy zachodniej granicy polskiego Bałtyku i zmierza na wschód - do Piasków. Trasa liczy ok. 600 km. Jednak to nie wyczyn jest tutaj najważniejszy - podobnie jak w poprzednim roku, gdy podróżnik przeszedł wzdłuż Wisły, marsz jest tylko pretekstem, by zapytać i poszukać odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości. Tym razem chodzi o Bałtyk.
- Nie spodziewałam się, że za mojego życia doczekam się zakazu połowu bałtyckiego dorsza. W 2013 r. limit połowowy na jego wschodnie stado wynosił 61 565 ton i już wtedy był ustanowiony na zbyt wysokim poziomie - poniżej bezpiecznego pułapu rekomendowanego przez naukowców. Od tego czasu rokrocznie ministrowie ds. rybołówstwa UE ustanawiali limity połowowe dla tego stada na zbyt wysokim poziomie. Dziś mamy zakaz połowów docelowych na tym stadzie, bo jest w krytycznym stanie - mówi Justyna Zajchowska, starsza specjalistka ds. ochrony ekosystemów morskich w WWF Polska.
Cały wywiad można przeczytać TUTAJ.
To, że dorsza w Bałtyku jest coraz mniej, potwierdzają rybacy, których Waligóra spotyka po drodze. Z jednym z nich wypłynął na nocny połów. - Ta praca jest za ciężka i bez przyszłości. W Bałtyku nie ma już ryby - opowiadał mu Edward, rybak z Chłopów. - Wielu trzyma kutry już tylko po to, żeby brać dotacje z Unii Europejskiej i mówić turystom, że ma świeżą rybę, bo w końcu kuter stoi. Znam takiego, który nie wypłynął od 15 lat, ale ma zrobione wszystkie przeglądy. Dotacje są duże, można dostać po kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Zajchowska z kolei dodaje, że jednym z głównych problemów dotyczących rybołówstwa jest brak skutecznej kontroli. - 75 proc. floty rybackiej Unii Europejskiej stanowią jednostki małe, poniżej 12 metrów. To rybołówstwo przybrzeżne. I te 75 proc. wszystkich jednostek nie ma obowiązku posiadania systemu VMS (Vessel Monitoring System), czyli systemu namierzania statków. 3/4 bałtyckiej floty jest poza radarami organów kontroli rybołówstwa - mówi specjalistka WWF Polska.
Coraz większym problemem dla ryb jest również pogarszający się stan wód Bałtyku. Wśród zanieczyszczeń, o których mówi się od dawna, pojawiło się też nowe zagrożenie - mikroplasitk. Największe jego cząstki mają 5 mm, najmniejsze są setki razy mniejsze. Skąd bierze się mikroplastik? Powstaje poprzez rozdrabnianie i degradację tworzyw sztucznych, ale też w wyniku prania syntetycznych ubrań, ścierania się opon samochodów czy z mikrogranulek dodawanych do kosmetyków. Przenika do mięśni. Potwierdziły to badania w Malezji, gdzie sprawdzono suszone ryby.
Są też cząsteczki jeszcze mniejsze - nanoplastiki, które są w stanie razem z krwią przeniknąć do mózgu ryb i zmienić ich zachowanie. Jak to wpłynie na nas w przyszłości? Badań na ten temat wciąż jest mało. - Plastik jest olbrzymim problemem, dlatego podczas moich podróży staram się, żeby ograniczać jego użycie, jak tylko mogę. Gdybym kupował codziennie wodę w dużych, plastikowych butelkach, w trakcie całego marszu zużyłbym ich ponad 100. Góra plastiku, której łatwo uniknąć, wystarczy tylko chcieć. Dlatego zabrałem ze sobą butelkę filtrującą. Jest lekka i dzięki wymianie filtrów może służyć bardzo długo - mówi Waligóra.
Kolejne dni wędrówki zaprowadziły Waligórę w dwa miejsca szczególnie doświadczone przez morze. Pierwsze to Darłowo, w które wielka fala uderzyła 524 lata temu. Opis wydarzenia zanotował kronikarz przebywającej wówczas w zamku w Darłowie Anny Jagiellonki. "W południe wiatr dął już z mocą huraganu, zrywając połacie dachów, powalając drzewa i stare mury. Była to zapowiedź kataklizmu, jaki miał tej nocy runąć na Darłowo. W dawnym gotyckim ratuszu, stojącym na środku rynku zebrała się Rada Miejska, aby zaradzić zagrożeniu. Zamknięto cztery bramy miejskie, a na murach wystawiono straże. Na zamku księżna Anna zarządziła, aby wszyscy udali się do kaplicy zamkowej i odmawiali modlitwy". Morze podobno ryczało jak niedźwiedź, dlatego tamto tsunami nazwano Niedźwiedziem Morskim. Dziś uważa się, że dźwięk mógł pochodzić od wybuchu uwolnionego metanu. Huknęło tak, że cztery zacumowane w porcie statki chwilę później były już cztery kilometry dalej.
Szczęścia nie miała również Stara Łeba, po której dziś pozostały już tylko ruiny kościoła krzyżackiego. - W 1558 r. w Łebę, tę pierwszą, której już nie ma, uderzył jesienny sztorm. Odnotowano go w starych kronikach. Wtargnął do miasteczka i je zniszczył. Mieszkańcy mieli już tego dość, kilkanaście lat po tamtym sztormie przyszła kolejna nawałnica. Ostatni ludzie wyprowadzili się wtedy ze Starej Łeby i przenieśli dwa kilometry na wschód, gdzie było bezpieczniej. To, co się dało, rozebrali. Resztę zasypał piasek. To ekscytująca historia, niczym Pompeje - powiedział Waligórze Marek Glegoła z Towarzystwa Przyjaciół Łeby.
Waligóra przeszedł już ponad 300 km. Codziennie w mediach społecznościowych relacjonuje swoją wyprawę. Wpisy można śledzić tutaj: https://www.facebook.com/MateuszWaligoraOfficial
*
Mateusz Waligóra - specjalista od wyczynowych wypraw w najbardziej odludne miejsca planety. Szczególnie upodobał sobie pustynie: od Australii po Boliwię. Na koncie ma rowerowy trawers najdłuższego pasma górskiego świata – Andów, samotny rowerowy przejazd najtrudniejszą drogą wytyczoną na Ziemi – Canning Stock Route w Australii Zachodniej, samotny pieszy trawers największej solnej pustyni świata – Salar de Uyuni w Boliwii oraz pierwsze samotne przejście mongolskiej części pustyni Gobi. Członek The Explorers Club.