Dominika Lasota, aktywistka m.in. Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, była w piątek gościnią Zielonego Poranka Gazeta.pl. Mówiła m.in. o globalnej mobilizacji protestów w sprawie zatrzymania kryzysu klimatycznego - demonstracje odbył się w ponad 1400 miejscach na świecie, w tym Warszawie i 20 innych miastach Polski.
Jak mówiła, działający od kilku lat młodzieżowy ruch klimatyczny sprawił, że temat zmian klimatu poruszany jest znacznie częściej i coraz więcej ludzi ma jego świadomość Jednak wciąż "scena polityczna i debata odbiegają od realnych problemów".
- Nasz głos pozostaje niewysłuchany. To pokazuje, że młodzi ludzie się dla polityków nie liczą
- powiedziała.
Jak pisaliśmy w cyklu Piątki dla klimatu, nowe badanie pokazuje nierówności pokoleniowe w tym, jak odczuwalne będą skutki kryzysu. Wg naukowców "każdego, kto ma mniej niż 40 lat, czeka życie niespotykanych fal upałów, powodzi i susz".
Aktywistka mówiła też o tym, jak progres w walce ze zmianami klimatu jest blokowany przez to, co określa jako "dziadocen".
- To zjawisko, które nie było nazywane. Aktywizm klimatyczny opiera się m.in. na tym, ze zwracamy się do rządu i złościmy na to, jak smutni panowie w rządzie blokują wszelkie zmiany. Natomiast mam wrażenie, że różne kryzysy w państwie wiążą się tym "dziadocenem", czyli tym, że politycy są zamknięci w swoich kręgach, nie mają kontaktu ze społeczeństwem.
Zwróciła uwagę, że za zatrzymanie kryzysu klimatycznego odpowiedzialni są nie tylko politycy rządu, ale też opozycji, a "tam też dużo jest dziadocenu".