Klimat Ziemi to system naczyń połączonych. Dlatego topnienie lodu i zmiany w Arktyce mogą spowodować załamanie pogody w Teksasie, a prądy morskie na centralnym Atlantyku mogą wpłynąć na pogodę w Polsce. Podobnie jest z polityką klimatyczną, której celem jest zatrzymanie wywołanych przez ludzkość zmian klimatu - działania jednych państw wpływają na inne.
Małe kraje wyspiarskie próbują wymuszać bardziej ambitną politykę wielkich gospodarek, Chiny patrzą na USA, Unia Europejska stara się być liderem transformacji.
Ten układ sprawia, że z pozoru niewielkie, lokalne działania mogą mieć globalne konsekwencje. Tak może być w przypadku amerykańskiego senatora z Wirginii Zachodniej. Joe Manchin III, choć należy do Partii Demokratycznej, chce zablokować najważniejszą część polityki klimatycznej wywodzącego się z tej samej partii prezydenta Joe Bidena.
To może fatalnie wpłynąć nie tylko na bezpośrednie działania Stanów Zjednoczonych, ale całą globalną politykę klimatyczną i opóźnić ograniczanie emisji. Jeśli tak się stanie, świat straci czas, którego już nie ma. Bardzo wiele zależy od decyzji Manchina, który nie tylko pochodzi ze stanu z wieloma kopalniami, ale sam dorobił się milionów na węglu.
Joe Biden szedł do wyborczego zwycięstwa w ubiegłym roku m.in. z hasłami zajęcia się na poważnie walką ze zmianami klimatu. Zaraz po objęciu urzędu zdecydował o powrocie USA do Porozumienia paryskiego i obsadził na ważnych stanowiskach osoby na serio traktujące kryzys klimatyczny. Jednak najważniejsze zmiany to te, które mają zostać przeprowadzone jako ustawy w Kongresie.
W planach budżetowych Biden chce zawrzeć ogromne wydatki na infrastrukturę (co jest ważne w kontekście adaptacji do zmian klimatu) i politykę społeczną, a także transformację energetyczną. Prezydent chce, by do 2035 roku amerykańska energetyka była zeroemisyjna - co oznacza praktycznie całkowite odejście od spalania węgla i gazu do produkcji prądu.
Jednym z najważniejszych narzędzi do osiągnięcia tego celu - kluczowego w obniżaniu emisji CO2 w najbliższej dekadzie - jest plan wsparcia czystej energii. Miałby on wprowadzić dodatkowe obciążenia związane z produkowaniem prądu z paliw kopalnych i zachęty finansowe dla firm do przechodzenia na czyste źródła energii. Taką legislację muszą przyjąć obie izby amerykańskiego Kongresu. W Senacie przewaga Demokratów wisi na ostrzu noża - głosy rozkładają się 50 do 50. W takim wypadku decydujący głos należy do przewodniczącej Senatu, czyli wiceprezydent. To znaczy, że aby przegłosować ustawę, dokładnie każdy z senatorów Demokratów musi zagłosować "za". Tymczasem - jak opisał w piątek "New Jork Times" - senator Joe Manchin zapowiedział, że nie poprze ustawy, jeśli znajdzie się w niej plan dla czystej energetyki. W takim wypadku albo najważniejszy element planu klimatycznego Bidena wypadnie z ustawy, albo cała reszta pakietu budżetowego nie znajdzie większości. W przyszłym roku w USA odbędą się wybory 1/3 miejsc w Senacie i jeśli Demokraci stracą większość, może przepaść jakakolwiek szansa na ambitną legislację klimatyczną na najbliższe lata. Dla walki ze zmianami klimatu przez USA to moment "teraz albo nigdy".
Według informacji "NYT" Manchin poinformował Biały Dom, że mocno sprzeciwia się pakietowi dot. czystej energii. Senator pochodzi z Wirginii Zachodniej - drugiego pod względem produkcji węgla stanu w USA. Jednak nie tylko niektórzy wyborcy, ale też sam Manchin jest powiązany z przemysłem paliw kopalnych. Zanim został politykiem był szefem firmy Energysystems, firmy zajmującej się handlem węglem. Później pozostał jej udziałowcem i dorobił się na tym milionów dolarów. Obecnie firmą kieruje jego syn. Ponadto senator otrzymuje środki na kampanie od lobby paliw kopalnych.
Przedstawiciele senatora oświadczyli, że "wspiera on walkę ze zmianami klimatu i jednocześnie obronę niezależności energetycznej i stabilności produkcji energii w USA".
"NYT" opisuje warty 150 miliardów dolarów program wsparcia czystej energii jako (nomen omen) silnik klimatycznej agendy Bidena. To ten program miałby doprowadzić do zamykania elektrowni na węgiel i gaz oraz zastępowania ich odnawialnymi źródłami energii i atomem. To najważniejszy element obniżania emisji gazów cieplarnianych w tej dekadzie. Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej kraje G7 - a więc m.in. USA - powinny do 2030 roku odejść od węgla w energetyce, a do 2035 - praktycznie odejść także od gazu. Według ekspertów program Bidena jest fundamentalny w osiągnięciu tego celu.
Jednak jego brak grozi nie tylko tym, że Stany Zjednoczone nie obniżą swoich emisji na czas. USA to największy historyczny emiter dwutlenku węgla, a obecnie emitują najwięcej CO2 po Chinach. To światowe mocarstwo, największa gospodarka świata, przedstawiająca się jako lider innowacji. Jeśli ten kraj nie będzie w stanie zdobyć się na ambitną politykę klimatyczną, tym trudniej będzie przekonać państwa takie jak Chiny, Indie czy Brazylia, by same podjęły dalej idące kroki - i poniosły ich koszty.
Brak planu czystej energii będzie oznaczał, że USA nie będą miały wiele konkretów do pokazania na zbliżającym się szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow. Według aktualnych analiz, plany państw świata są bardzo dalekie od wystarczających, by spełnić cele Porozumienia paryskiego. COP26 mógłby być okazją do pokazania bardziej ambitnych planów. Ale jeśli nie zrobią tego Stany Zjednoczone, mniej prawdopodobne jest, że zrobią to inni.
Cytowany przez amerykański dziennik David G. Victor z University of California powiedział, że to stworzy "ogromny problem" dla Bidena na szczycie w Glasgow. - Jeśli prezydent przychodzi i opowiada piękne rzeczy, ma najlepsze ambicje, a później w jednym z pierwszych testów tego, czy może te ambicje spełnić wszystko się sypie, to powstaje pytanie, czy można mu wierzyć - stwierdził.
Nawet John Kerry, odpowiadający w administracji Bidena za dyplomację klimatyczną przyznał, że kłopoty z przyjęciem legislacji klimatycznej w USA zaszkodzą globalnym wysiłkom. Porównał to nawet do decyzji Donalda Trumpa o wycofaniu USA z Porozumienia paryskiego.
Jeden z najbardziej znany klimatologów na świecie prof. Michael E. Mann napisał, że decyzja Manchina jest jak "rzucenie granatem" w szczyt klimatyczny. Podkreślił, że bez legislacji dot. czystej energii Biden nie będzie miał jak spełnić celu obcięcia emisji gazów cieplarnianych o 50 proc. do 2030 roku i "globalne negocjacje klimatyczne zaczną chylić się ku upadkowi". Klimatolożka dr. Katharine Wilkinson, pytała, czy senator jest gotów "postawić na szali" życie na Ziemi.
Paradoksalnie - jak pisał "NYT" - wyborcy Manchina w Wirginii Zachodniej są silnie narażeni na zmiany klimatu. Stan jest zagrożony powodziami bardziej niż którakolwiek inny w USA.