Alarm dla klimatu - to nie są ćwiczenia. Kryzys klimatyczny już tu jest

Stoimy dziś przed wyborem, którego znaczenia nie sposób przecenić. To, jakie decyzje i działania podejmiemy w najbliższych miesiącach i latach, wskaże kierunek przyszłości naszej i kolejnych pokoleń. Czy ustabilizujemy rozchwianą kryzysem klimatycznym planetę? Czy pozwolimy postępować degradacji przyrody i klimatu? Dystopii możemy jeszcze uniknąć, ale czasu jest mało. Dlatego podnosimy alarm klimatyczny, który będzie mógł dotrzeć do co najmniej 4,2 mln ludzi.

W połowie lipca w miastach Niemiec, Belgii i Holandii zawyły syreny alarmowe. W naszej części świata od lat ten dźwięk oznacza najczęściej ćwiczenia lub uczczenie ważnej okazji. Tym razem nie były to ćwiczenia, a prawdziwe ostrzeżenie przed nagłą powodzią.

29 października, dwa dni przed rozpoczęciem szczytu klimatycznego COP26 w Glasgow, w kilku polskich miastach również zawyją syreny alarmowe. I to też nie będą ćwiczenia, lecz symbol i ostrzeżenie. W ramach zainicjowanej przez Gazeta.pl i Koalicję Klimatyczną akcji oraz dzięki dużemu zaangażowaniu władz miast sygnał syren alarmowych usłyszymy w południe w Warszawie, Gdańsku, Łodzi, Szczecinie, Bydgoszczy i Poznaniu. W ten sposób alarm będzie mogło usłyszeć co najmniej 4,2 mln ludzi - a o wiele więcej usłyszy o nim.

Jak pokazują choćby ostatnie przykłady z Niemiec, takie syreny odzywają się dziś już nie tylko w ramach ćwiczeń, lecz by ostrzegać przed natychmiastowym zagrożeniem. Nasz symboliczny alarm dla klimatu ma uświadomić wszystkim — rządzącym i obywatelom — że jesteśmy w kryzysie i musimy działać teraz

Kryzys klimatyczny to nie abstrakcja, a realne zagrożenie dla naszego życia i zdrowia, dla funkcjonowania naszej cywilizacji, dla przyszłych pokoleń i dużej części życia na Ziemi. Zmiany klimatu nie są jak klif, z którego się spada się nagle — świat nie skończy się z dnia na dzień 1 stycznia 2030 roku, jeśli nie obniżymy emisji. Jednak do tego momentu będzie jasne, czy mamy szanse na zatrzymanie ocieplenia na poziomie, do którego da się dostosować — czy znajdziemy się na drodze do dystopii, gdzie tylko najbogatsi są w stanie zapłacić za przetrwanie i odgradzają się od reszty ginącego świata. 

To nie są ćwiczenia

W czasie lipcowych powodzi w mieście Meerssen wraz z uruchomieniem syren alarmowych wydano komunikat: "nie ma czasu na ewakuację, zamknijcie drzwi i okna oraz wejdźcie na wyższe piętra". W powodziach zginęły w sumie 242 osoby. Straty to kilkadziesiąt miliardów euro

Nie była to "katastrofa naturalna". Jak wykazano w badaniu World Weather Attribution, ekstremalne opady, które spowodowały powodzie, są związane ze zmianami klimatu. Wraz z dalszym wzrostem temperatury prawdopodobieństwo i intensywność takich ekstremalnych zjawisk będą coraz wyższe. 

Inne skutki ocieplenia obserwowaliśmy na całym świecie, od powodzi w Chinach i Somalii po fale upałów i pożary na zachodzie USA i Kanady. W Polsce lato przyniosło rekordowe ulewy i powodzie błyskawiczne. W Krakowie jednego dnia spadło tyle deszczu, co średnio przez dwa miesiące. 

Ostatnia szansa

Szczyt COP26 to kolejna odsłona trwającego od lat 90. procesu klimatycznego. Jego przełomowym momentem było Porozumienie paryskie z 2015 roku, kiedy praktycznie wszystkie kraje świata zgodziły się, że trzeba zatrzymać wzrost temperatury planety znacznie poniżej poziomu 2 stopni Celsjusza, a najlepiej na poziomie 1,5 stopnia. 

Jednak od 2015 roku emisje gazów cieplarnianych rosną. Jesteśmy na poziomie 1,1 stopnia ocieplenia. Choć do końca dekady powinniśmy emitować o co najmniej 55 proc. gazów cieplarnianych mniej, to według obecnych planów klimatycznych i innych obietnic spadną one o tylko 7,5 proc. - o ile te plany zostaną w ogóle wypełnione. Obecnie zmierzamy w stronę ocieplenia o 2,7 stopnia Celsjusza do końca stulecia i więcej po 2100 roku.

Czy można się spodziewać, że szczyt COP26 przyniesie przełom? Wszystko wskazuje na to, że nie. Ale nie znaczy to, że nie ma już sensu działać. Wręcz przeciwnie — mamy jeszcze czas na zmiany i realne działania. Ucieka on jednak z każdym dniem. Gdyby plany klimatyczne zostały zrealizowane w obecnym kształcie, to do 2030 roku zużylibyśmy 89 proc. budżetu węglowego, który daje szanse (a dokładnie 50 proc. szans) na zatrzymacie ocieplenia na poziomie 1,5 stopnia. Dlatego trzeba po pierwsze zwiększyć ambicje tych planów, a po drugie — natychmiast wcielić je w życie.

W piątek w południe, dzięki zaangażowaniu władz Warszawy, Gdańska, Łodzi, Szczecina Poznania i Bydgoszczy usłyszymy przez kilka minut dźwięk syren. Ale alarm dla klimatu będzie trwał dłużej. Na Gazeta.pl — w specjalnej serii artykułów w czasie COP26 oraz naszej codziennej pracy, w której opisujemy rzeczywistość kryzysu klimatycznego. Ważne, by ten stan alarmu trwał dla nas wszystkich: polityków, biznesu, samorządów i obywateli. Czas ucieka.

Zobacz wideo J. L. Ramsey: Co będzie dalej, jeżeli pokojowy protest nie działa?
Więcej o: