Dyskusja o kotlecie wywiązała się między promującą weganizm europosłanką Sylwią Suprek a liderem PSL Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Ta pierwsza chwaliła pomysł zwiększenia podatku na żywność o dużym śladzie węglowym i środowiskowym - przede wszystkim mięso. "Będziemy bronili prawa do schabowego" - odpowiedział szef PSL, a to hasło podchwyciło wiele mediów.
Ta dyskusja wskazuje na jedną z kluczowych kwestii debaty o klimacie i środowisku. I nie chodzi tu o samo spożycie mięsa - to, czy je ograniczać i jak na ten temat rozmawiać, to tylko jeden z wielu elementów.
Pokazuje ona przede wszystkim, że politycy - w tym przypadku Kosiniak-Kamysz - nie rozumieją, jak fundamentalną zmianą będzie dla nas zatrzymanie kryzysu klimatycznego i środowiskowego. Nie dlatego, że dla zatrzymania katastrofy wszyscy musimy zostać weganami, bo tak najprawdopodobniej nie jest. Musimy jednak nie tylko "trochę poprawić" to, jak działa świat, lecz pod pewnymi względami zupełnie go przebudować. Konieczne są zmiany systemowe. A hasło "obrona kotleta" nie sugeruje gotowości na takie zmiany.
Kotlet to tylko jeden z przykładów braku gotowości do zmian systemowych. Inny pojawił się ostatnio w Wielkiej Brytanii, tuż przed odbywającym się tam szczytem klimatycznym COP26. W ubiegłym tygodniu opublikowano tam plany redukcji emisji gazów cieplarnianych, w tym dokumenty mówiące o potrzebie znaczących zmian nawyków. Chodziło m.in. o ograniczenie jedzenia mięsa czy częstych lotów samolotami - ze względu na ich wysoki ślad węglowy. Po kilku godzinach te dokumenty... zniknęły - opisywał "The Guardian".
Problem globalnego ocieplenia może u swojej podstawy wydawać się prosty. Skoro coś, co robimy, emituje gazy cieplarniane - czego skutkiem są zagrażające nam zmiany klimatu - to trzeba zacząć to robić w taki sposób, który nie powoduje emisji. Tyle że nasza cywilizacja - przynajmniej w bogatszej części świata - jest w zasadzie zbudowana wokół rzeczy, które emitują CO2 i inne gazy cieplarniane, a do tego niszczą środowisko na inne sposoby. Ogromna część życia gospodarczego jest ściśle powiązana z emisjami. Dlatego prosta wymiana jednej technologii na drugą nie wystarczy.
W teorii brzmi to mgliście, dlatego lepiej posłużyć się przykładem. Obecnie nasz transport opiera się na spalaniu w silnikach paliw kopalnych. Rozwiązaniem wydaje się więc zamienienie samochodów spalinowych na elektryczne. Proste?
Na świecie jest półtora miliarda samochodów. Żeby zatrzymać ocieplenie na poziomie 1,5 stopnia, wszystkie (!) musiałyby być bezemisyjne przed połową stulecia. To półtora miliarda nowych samochodów do wyprodukowania przez najbliższe 30 lat. Do tego wiele ze sprzedawanych dziś aut elektrycznych zostałoby w tym czasie wymienionych na nowe, a jeśli chcielibyśmy kontynuować gospodarkę opartą na wzroście - znaleźliby się też nowi chętni na posiadanie samochodów. Szczególnie w krajach rozwijających się. To kolejne setki milionów nowych aut, które trzeba wyprodukować. To wiąże się z niewyobrażalnym zużyciem zasobów oraz emisjami gazów cieplarnianych przy produkcji. Nawet jeśli podczas jazdy takie samochody nie emitują CO2, to zastąpienie 1:1 samochodów spalinowych elektrycznymi i tak byłoby niszczące dla planety. A nie ujmuje to nawet transportu lotniczego czy morskiego, gdzie elektryfikacja jest trudniejsza lub niemożliwa.
Dlatego potrzebna jest zmiana systemowa, która oznacza także pewne zmiany w stylu życia, a dla niektórych może mieć nawet rewolucyjny charakter. W przykładzie dotyczącym transportu to odejście od prywatnego samochodu jako domyślnego środka transportu (przede wszystkim w miastach) na rzecz komunikacji zbiorowej, rowerów i chodzenia. Wymaga to zmian tego, jak projektujemy i myślimy o naszych miastach.
Transport to tylko jeden z obszarów. Jak wskazuje m.in. projekt Systems Change Lab, zmiany systemowe potrzebne są we wszystkich obszarach gospodarki oraz na ich styku. Część ekspertów wskazuje, że konieczne jest zupełne przebudowanie naszego modelu gospodarczego tak, by odjeść od idei ciągłego wzrostu gospodarczego i rozwijać się tak, by nie naruszyć granic wytrzymałości naszej planety. To może wiązać się z przebudowaniem tego, w jaki sposób myślimy naszym rozwoju jako ludzi, o naszych wartościach i priorytetach.
Rewolucyjna zmiana - co do tego nie ma wątpliwości - jest niezwykle trudna do przeprowadzenia. Przeciwko niej mogą być szczególnie ci, którzy na obecnym systemie korzystają. W jednym z raportów Systems Change Lab napisano, że "musimy być na tyle zdecydowani w działaniach, by przerwać barierę obecnych interesów, kapitału i współzależności".
Mamy dwa potężne argumenty. Po pierwsze - pozwoli nam ona uniknąć bardzo ponurej, dystopijnej przyszłości. Po drugie - jest szansą na zbudowanie lepszego, sprawiedliwszego świata.
O kryzysie klimatycznym mówi się, że to kryzys wyobraźni. Naukowcy pokazują nam różne scenariusze tego, jak może rozwijać się ten kryzys. Ja wyobrażam sobie dwie możliwe przyszłości. Ta gorsza to Ziemia pogrążająca się w dystopii.
W głośnym artykule z 2018 roku badacze, w tym Will Steffen i Johan Rockström, opisali "trajektorie systemów planetarnych w antropocenie" (antropocen to pojęcie określające nową epokę w dziejach Ziemi, której charakterystyczną cechą jest ukształtowanie pod wpływem działań człowieka). Pokazują oni dwa możliwe scenariusze rozwoju kryzysu klimatycznego i środowiskowego. Pierwszy zakłada wyeliminowanie emisji gazów cieplarnianych i innych niszczących działań człowieka, co pozwala na ustabilizowanie klimatu i ekosystemów. W drugim scenariuszu ocieplenie i degradacja doprowadzają do przekroczenia punktów krytycznych i sprzężenia zwrotnego - zmiany zaczynają napędzać się same i nie możemy ich już zatrzymać. Na przykład powyżej pewnego progu (który już mógł zostać osiągnięty) "płuca Ziemi" w Amazonii zaczynają emitować więcej CO2, niż pochłaniają.
Co ważne, granica między nimi nie przebiega w jednym konkretnym miejscu. Nie jest tak, że przy ociepleniu o 1,99 stopnia wszyscy jesteśmy bezpieczni, a 2,01 stopnia to już apokalipsa. Ustalenie, gdzie leży granica między stabilną a kaskadowo rozgrzewającą się planetą, nie jest łatwe.
W artykule autorzy skupiają się na fizycznych aspektach kryzysów. Ale wspominają także o aspekcie społecznym. Przekroczenie pewnego progu destabilizacji planety - który może leżeć nawet bliżej niż fizyczne punkty krytyczne - grozi doprowadzeniem co destabilizacji cywilizacji. Kiedy zmiany klimatu i degradacja środowiska sprawią, że części planety zaczną stawać się niezdatne do życia - z powodu upału, powodzi, chorób, braku jedzenia - ich mieszkańcy będą uciekać. Niedobór zasobów i migracje na niespotykaną skalę mogą łatwo prowadzić do wojen, zarówno wewnętrznych, jak i między krajami. Wobec takich zagrożeń kraje mogą stawiać nie na solidarność i pomoc, a walkę o własne przetrwanie.
Zdestabilizowanie globalnej cywilizacji nie jest jednoznaczne z wyginięciem ludzi jako gatunku - to o wiele bardziej odległe zagrożenie. Jednak koniec świata, jaki znamy, oznacza przejście w dystopię. Nietrudno sobie wyobrazić, że w obliczu wojen i migracji z najbardziej dotkniętych rejonów świata, a więc najpewniej na globalnym Południu, mniej dotknięte i bogatsze kraje odgradzają się od reszty. Pierwsze sygnały takich działań już obserwujemy. Według nowego raportu najbogatsi wydają wielokrotnie więcej na militaryzację i ochronę granic niż na działania klimatyczne. W ten sposób może powstać świat, w którym cierpiąca najgorsze skutki większość jest odgrodzona fizycznym - i nie tylko - "murem klimatycznym" od uprzywilejowanej mniejszości. Można sobie wyobrazić, że także wewnątrz tych enklaw nie byłoby ani równości, ani wolności.
W tym czarnym scenariuszu skutkiem kryzysu planetarnego jest pogłębienie nierówności do dystopijnych rozmiarów. Jednak już teraz są one ogromne i często powiązane z kryzysem klimatycznym. Choć kraje takie jak Somalia przyczyniają się do zmian klimatu w znikomym stopniu (odpowiada za 0,00027 proc. całkowitych globalnych emisji od 1850 roku), to tam ludzie cierpią najbardziej. W Somalii tylko w 2020 roku ponad milion ludzi zostało wysiedlonych w przez kataklizmy związane z klimatem.
Nierówności uwidoczniła także pandemia - gdy miliony ludzi traciły pracę, najbogatsi pomnażali swoje majątki. W 2020 roku niespełna 2000 miliarderów posiadało łącznie więcej niż 4600000000 ludzi. To znaczy, że najbogatsze 0,00002 proc. populacji ma większy majątek niż najuboższe 60 proc.
Kolejna nierówność dotyczy kobiet. Choć przez ich wykluczenie z pozycji władzy i biznesu rzadziej podejmowały decyzje, które doprowadziły nas do tego kryzysu, to kobiety są bardziej narażone na skutki zmian klimatu.
Z tych powodów kryzys klimatyczny i środowiskowy bywa łączony z nierównościami i stojącym za nim modelem gospodarczym, z neokolonializmem i wykorzystywaniem państw rozwijających się, i wreszcie z patriarchatem i dyskryminacją.
Druga, alternatywna wobec dystopii przyszłość, jaką możemy wyobrazić sobie wobec kryzysu planetarnego, to taka, w której nie tylko zatrzymujemy zmiany klimatu i degradację środowiska, lecz także budujemy lepszy dla wszystkich, bardziej równy świat. Wymaga to - jak wspomniałem na początku - szeroko zakrojonych zmian systemowych. Jednak taka wizja może być jednocześnie kluczem dla przekonania większości społeczeństw do tego kierunku. Pokazuje ona, że walka ze zmianami klimatu nie musi być polityką wyrzeczeń: "odbiorą mi kotleta/samochód/itd.". Poza najbardziej oczywistą "korzyścią", którą jest zapewnienie zdatnej do życia planety, jest wiele innych: poprawa zdrowia (np. bardziej zrównoważona dieta jest jednocześnie zdrowsza), zmniejszanie nierówności i inne. To prawdziwa realizacja hasła "sprawiedliwości klimatycznej".
Wizję takiej transformacji przedstawili autorzy i autorki amerykańskiego programu reform Green New Deal (ang. Zielony Nowy Ład). Łączyli oni rozwiązania problemów klimatycznych i środowiskowych z problemami społecznymi, np. przez dofinansowanie tworzenia odnawialnych źródeł energii i tworzenie miejsc pracy przy ochronie środowiska.
"Potrzebujemy nowej umowy społecznej, skoncentrowanej na zrównoważonym zapewnieniu dobrobytu i postępu społecznego, stawiającej ludzi i planetę w centrum tych wysiłków" - pisano w raporcie Systems Change Lab. Autorzy piszą, że jeśli będziemy zwalczać kryzys klimatyczny i środowiskowy, możemy jednocześnie rozwiązać problemy głodu, biedy, zapewnić wszystkim życie na godnym poziomie:
Świat stoi na rozdrożu. Jeśli nadal będziemy inwestować w gospodarkę przeszłości, wepchnie nas to na ścieżkę uzależnienia od brudnej energii, ciągłego niszczenia natury i głęboko niezrównoważonych nawyków. Możemy pozwolić, by zmiany nas porwały i obserwować, jak globalna temperatura rośnie, gatunki wymierają, a ekosystemy są raz na zawsze wyniszczane. Albo możemy złapać szansę na przełomową zmianę i wykorzystać ją, aby sprostać największym wyzwaniom społecznym i środowiskowym na świecie.