W piątek w południe, dzięki zaangażowaniu władz Warszawy, Gdańska, Łodzi, Szczecina Poznania i Bydgoszczy usłyszeliśmy dźwięk syren alarmowych. Ale alarm dla klimatu będzie trwał dłużej. Na Gazeta.pl - w specjalnej serii artykułów w czasie COP26 oraz naszej codziennej pracy, w której opisujemy rzeczywistość kryzysu klimatycznego. Ważne, by ten stan alarmu trwał dla nas wszystkich: polityków, biznesu, samorządów i obywateli. Czas ucieka.
- Trzeba powiedzieć, że skala emisji, którą obserwujemy od początku okresu przemysłowego, jest tak znaczna, zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach, że temperatura urosła nam o 1,1 st. Celsjusza. To wydaje się pozornie mało, (...) ale jest to ostatni dzwonek, żeby nie przekroczyć do końca tego wieku 1,5 st. Sytuacja wygląda bardziej poważnie niż kryzys. Uważam, że lepiej mówić, że jesteśmy na granicy katastrofy klimatycznej, czego przykładem jest wiele krajów. Choćby to, że Niemcy, kraj rozwinięty, zorganizowany, a jak przyszła błyskawiczna powódź, to zginęło 220 osób. A co dopiero mówić o krajach, które są znacznie słabiej organizacyjnie przygotowane - podkreślił dr Andrzej Kassenberg. - Stężenie CO2 od okresu przedprzemysłowego wzrosło o 50 proc. i takiej skali, jaka teraz jest - 417 cząstek na milion - nie było od 800 tys. lat - dodał.
Ilona Jędrasik z ClientEarth Prawnicy dla Ziemi mówiła z kolei o tym, czego oczekuje się od szczytu COP26, który rozpoczyna się w niedzielę w Glasgow. - Musimy oczekiwać tego, że na szczyt przyjadą przywódcy ze znacznie ambitniejszymi celami klimatycznymi, tymi krótko- i długoterminowymi. W krótkoterminowych mówi się o takich dwóch latach, kamieniach milowych - pierwszy z nich to 2030 rok i to jest ten moment, w którym, według naukowców, emisje globalnie muszą spaść o 45 proc., żebyśmy byli na trajektorii niedoprowadzania do podwyższania temperatury. Kolejny taki rok to 2050. Do tego roku powinniśmy osiągnąć niemalże neutralność klimatyczną na pewno w Unii Europejskiej, wśród zaawansowanych gospodarek - podkreśliła ekspertka Koalicji Klimatycznej.
- Chiny mają cel niedoprowadzenia do wzrostu emisji w roku 2030 i neutralności klimatycznej do 2060 roku. Duże oczekiwanie jest takie, że na szczycie Chiny zadeklarują bardziej ambitne cele. Mówi się o piku emisyjnym w 2025 roku i neutralności klimatycznej w 2050. Poza tym mówimy o USA, które mają dość ambitne cele, ale nie mają regulacji wewnętrznych, które mogłyby do tego celu doprowadzić - wymieniała Ilona Jędrasik. Jak dodała, drugim celem szczytu jest zdobycie finansowania dla krajów uboższych.