Pogoda nie oszczędza mieszkańców kanadyjskiego miasta Merritt. Latem tego roku nad prowincją Kolumbia Brytyjska przez tygodnie utrzymywała się "kopuła ciepła". Po ekstremalnych, rekordowych upałach przyszły pożary, które zupełnie zniszczyły wieś Lytton (wcześniej zanotowano tam najwyższą temperaturę w historii Kanady, 49,6 stopni Celsjusza). Położone niedaleko niej Merritt zarządziło ewakuację.
Teraz znów trzeba było to zrobić, ale z zupełnie innego powodu. Przez weekend i poniedziałek padało tak dużo deszczu, że zalane zostały dwa mosty i stacja uzdatniania wody, pojawiło się ryzyko cofania się ścieków, co jest już poważnym zagrożeniem sanitarnym. Wszystkim mieszkańcom nakazano opuszczenie miasta. Tak wyglądało ono w poniedziałek:
Tego samego dnia trzeba było ewakuować około 275 osób, uwięzionych na autostradzie nr 7 na wschód od Vancouver. W tej grupie znalazło się 50 dzieci - podawał brytyjski dziennik "The Guardian". Podróżujący samochodami zostali odcięci od dalszej trasy przez osuwisko ziemi. Trzeba było wysłać po nich helikoptery.
Intensywny deszcz już nie pada, ale sytuacja w wielu miejscach nadal jest niebezpieczna. Jak podały lokalne media dziś rano polskiego czasu (w Kanadzie była wtedy jeszcze wtorkowa noc), nakazali natychmiastową ewakuację mieszkańcom rolniczych okolic Sumas Prairie, niedaleko miasta Abbotsford, mówiąc o "znacznym zagrożeniu dla życia". Według władz, niewiele brakuje, by pompa, która powstrzymuje rzekę przed rozlaniem się na już podtopionych obszarach, przestała działać.
W samym Abbotsford chaos związany z ewakuacją około 1000 mieszkańców pogłębiają nieprzejezdne drogi. Według burmistrza, w ciągu dwóch dni spadło tam tyle deszczu, ile zwykle spada w całym listopadzie.
Ekstremalna pogoda dotknęła też port w Vancouver, największy w kraju. Odcięte zostały wszystkie prowadzące do niego linie kolejowe.
Jak dotąd, potwierdzono śmierć jednej osoby. To kobieta, która zginęła pod osuwiskiem ziemi na jednej z dróg krajowych. Pod zwałowiskiem może być więcej uwięzionych osób. Służby nie podają, ile osób jest na pewno zaginionych, ale są obawy, że śmiertelnych ofiar żywiołu może być więcej. Według relacji świadków, spływające błoto, drzewa i gruz porwały kilka samochodów.
Stacja CBS News rozmawiała z kobietą, która wraz z mężem i dzieckiem jechała samochodem między miejscowościami Lillooet i Pemberton, gdzie osunęła się ziemia. Kathie Rennie opowiedziała, że w pewnym momencie ruch na drodze stanął i niektórzy z podróżujących nią wysiedli z aut.
"Wracamy do naszych samochodów i widzimy, jak ludzie, którzy byli przed nami, krzyczą i biegną. Ten wyraz ich twarzy, jakby nadchodziło tsunami" - relacjonowała kobieta. "Odwracam się i patrzę, jak całe zbocze góry zjeżdża w dół i zabiera te samochody... wszystko jest po prostu zmiecione. Kompletna panika".
Miejsce osuwiska jeszcze w środę rano polskiego czasu przeszukiwali ratownicy. To trudne, bo materiału, który spłynął z góry, jest bardzo dużo, błoto sięga poszukującym do pasa. "Nie przypominam sobie, żeby nasz zespół był zaangażowany w coś takiego w przeszłości" - powiedział, cytowany przez Associated Press, David MacKenzie, kierownik ds. poszukiwań i ratownictwa w okręgu Pemberton.