W ciągu ostatnich dwóch tygodni Polskę zalała kampania sugerująca, że rzekomą winę za rosnące rachunki za prąd ponosi Unia Europejska, a konkretnie jej polityka klimatyczna. Wielką kampanię (m.in. billboardową, internetową oraz w mediach tradycyjnych) finansują państwowe spółki, a za pomysłem i decyzjami mają stać politycy będący u władzy.
"Opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 proc. kosztów produkcji energii" - informują billboardy. Tymczasem, jak wynika z wyliczeń niezależnego think tanku Forum Energii, cena emisji CO2 zawarta w cenie prądu to 23 proc.
Wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin nawiązał we wtorek do "kampanii żarówkowej". - Ta kampania informuje o rzeczywistej skali obciążeń, jakie dla produkcji energii elektrycznej w Polsce ma system opłat certyfikatów CO2. Prawdą jest też, że ostateczny udział kosztów polityki klimatycznej to ok. 30 proc. w ostatecznym rachunku, ale to i tak bardzo dużo - powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Jednocześnie zaapelował do "adwersarzy" o "poważną rozmowę" w tej sprawie. - De facto KE przyznaje w swych informacjach, że 60 proc. wytworzenia, podkreślam - wytworzenia energii, a nie końcowego rachunku, to koszt polityki klimatycznej UE. Takie są fakty i Polacy mają prawo to wiedzieć - podkreślił.
Energetyka - więcej informacji na ten temat przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
"Kampania żarówkowa" zaczęła się od pojedynczych billboardów i rozlała na całą Polskę. Reklamy zamieszczono także w portalach internetowych (Gazeta.pl odmówiła ich publikacji) i mediach tradycyjnych. Jak podaje press.pl, spoty emitują stacje państwowe, w tym TVP, a także prywatne z Grupy Polsat. Zamieszczono je w prasie, w tym w gazetach należących do Orlenu (dawne tytuły Polskapress) czy "Tele Tygodniu". Są na nośnikach PKP w pociągach i na dworcach. Kampania pochłonęła 12 mln zł i ma trwać do 28 lutego.
Więcej o kontrowersjach związanych z kampanią przeczytasz w poniższym artykule: