Na paliwo wydajesz około 300 złotych co miesiąc, a bilet miesięczny możesz mieć już za 98 zł - takim porównaniem Warszawa stara się przekonywać mieszkańców, by zamienili samochód na komunikację publiczną. To tylko jeden z argumentów, obok ograniczenia smogu, emisji gazów cieplarnianych i rosyjskich zysków z ropy. Jednak komunikacja w stolicy może wkrótce podrożeć - choć Rafał Trzaskowski zapewnia, że ewentualna podwyżka nie dotknie biletów miesięcznych.
W Warszawie dyskusja o podwyżkach stała się głośna po słowach prezydenta miasta, który stwierdził, że "bardzo niewielkie byłyby uzasadnione". Podkreślił, że tematem dopiero zajmą się radni, a jeśli już będzie podwyżka, to obejmie bilety jednorazowe, a nie miesięczne.
Zdaniem posłanki Pauliny Matysiak z Partii Razem nie tędy droga. - Jest duża chęć, żeby część rosnących kosztów przerzucić na pasażerów podnoszące ceny biletów. Ale trzeba pamiętać, że te wpływy z biletów to i tak około 20 proc. kosztów transportu i w większości samorządy finansują go z budżetu. Oczywiście rosnące ceny paliwa, elektryczności i jest chęć, żeby to zbilansować. Ale przerzucanie tego na pasażerów nie jest rozwiązaniem. Dlatego konieczne są systemowe rozwiązania i interwencja państwa - stwierdziła w rozmowie z Gazeta.pl. Podkreśliła, że transport zbiorowy, zamiast stawać się ofiarą wysokich cen, może być rozwiązaniem - stanowiąc alternatywę dla coraz droższych w utrzymaniu samochodów osobowych.
Stolica i tak byłaby w ogonie miast podejmujących takie decyzje - jako ostatnie duże miasto w Polsce nie podniosła cen biletów komunikacji miejskiej. Są one na tym samym poziomie od 2013 r. Wiele miast podniosło ceny lub planuje to zrobić, niektóre - drugi raz. Na przykład władze Słupska planują podnieść cenę biletu jednorazowego o złotówkę, a miesięcznego - z 94 do 140 zł. Byłby on droższy niż w Warszawie.
Powody są te same - komunikacja zbiorowa dostaje jeden cios po drugim. Najpierw pandemia spowodowała gwałtowny spadek liczby pasażerów i wciąż nie ma ich tylu, ilu było przed 2020 rokiem. W ubiegłym roku zaczęły się podwyżki cen prądu. Samorządowcy mówią też, że rząd PiS uszczupla ich budżety, co wymusza oszczędności. Ostatnie miesiące to inflacja, gwałtowne wzrosty cen paliw - nawet dwu- lub trzykrotnie i oczekiwane podwyżki cen prądu. Jak pisała stołeczna "Gazeta Wyborcza", warszawskie metro płaci za energię 80 mln zł, wcześniej było to 40 mln. Także pracownicy potrzebują podwyżek pensji. W sumie Warszawa wydaje na komunikację 3 mld zł rocznie. Przed pandemią bilety pokrywały 38 proc. wydatków, teraz to ok. 22 proc.
Te same powody wpływają to też na wzrost cen biletów międzymiastowej komunikacji zbiorowej - np. Koleje Śląskie podniosły w maju ceny o średnio kilkanaście procent. Posłanka Matysiak zwróciła uwagę, że podwyżki na kolei wprowadzono już niecałe pół roku temu, a teraz są kolejne zmiany i kolejne zapowiedzi podwyżki.
PKP Intercity 5 maja wprowadziło tzw. dynamiczny system sprzedaży. Cena za przejazd nie będzie już zależna od czasu, w którym kupimy bilety, a od popularności danego połączenia. - Z perspektywy niektórych pasażerów [system] jest bardzo atrakcyjny, bo mogą "złapać" bilety w dobrej cenie. Ale jednocześnie skasowano ofertę tanich biletów, z których korzystało wiele osób dojeżdżających codziennie do pracy czy szkoły — zwróciła uwagę posłanka Razem. - Głośniej słychać tych, którzy cieszą się z biletów za 19 zł, ale mniej tych, którzy płacą lub zaraz będą płacić więcej za bilety miesięczne. Jej zdaniem brakuje atrakcyjnych ofert np. dla osób dojeżdżających regularnie do pracy czy rodzin jadących na wakacje.
Według Matysiak kluczowe pytanie brzmi: jak zachowają się pasażerowie?
Niższe koszty są dla wielu powodem, dla którego korzystają z transportu zbiorowego. Jeśli okaże się, że te ceny rosną i różnica jest mniejsza, to wiele osób może rezygnować z tego na rzecz samochodu. Z tego powodu komunikacja może zacząć tracić pasażerów, a wtedy niektórzy samorządowcy mogą powiedzieć: czemu płacić za autobus, którym prawie nikt nie jeździ. I skasują połączenie, co zmusi jeszcze więcej ludzi do jazdy samochodem
W dużej same problemy dotykają w mniejszym lub większym stopniu inne kraje europejskie i tamtejsze samorządu. Inflacja i rosnące ceny paliw i energii są problemem w całej UE, a w niektórych krajach mówi się o "kryzysie wysokich kosztów życia". Jednak niektóre z nich reagują nie podwyżkami cen komunikacji zbiorowej, lecz... obniżkami. Nieraz poważne koszty bierze na siebie rząd. Chodzi o to, by z jednej strony ulżyć obywatelom, których wydatki na życie rosną, a z drugiej — by promować zbiorkom jako lepsze rozwiązanie.
Największą promocję wprowadziły właśnie Niemcy. Od 1 czerwca przez trzy miesiące transport publiczny w całych Niemczech ma kosztować tylko dziewięć euro za miesiąc. Taki bilet obejmie wszystkie rodzaje transportu miejskiego i regionalnego, wyjątkiem jest część pociągów międzymiastowych. Ofertę wprowadzono jako coś, co ma ulżyć mieszkańcom w ich codziennych wydatkach. Ci, którzy i tak mieli bilety miesięczne, zaoszczędzą kilkaset euro. Jeśli ktoś na ten czas przesiądzie się z samochodu do komunikacji, to oszczędność będzie jeszcze większa. Rząd przeznacza na tę operację 2,5 mld euro.
W Dublinie i części irlandzkich połączeń krajowych wprowadzono obniżkę cen o 20 proc. do końca roku, informuje rte.ie. Dla osób w wieku 19-23 lat zniżka wyniesie 50 proc. Władze podkreślają, że wcześniejsze obniżki cen w innych miejscach sprawiły, że liczba pasażerów wróciła do poziomu sprzed pandemii.
Bardziej ograniczone wsparcie proponują władze Włoch — podaje euronews. Studenci i osoby zarabiające mniej niż 2900 euro miesięcznie (trochę więcej, niż wynosi średnie wynagrodzenie) otrzymają bon o wartości 60 euro do wykorzystania na bilety komunikacji zbiorowej. - W Polsce w ogóle o takich pomysłach się nie rozmawia. Nie widać chęci ze strony ministrów, spółek, żeby coś na ten kształt wprowadzić — skomentowała posłanka Razem.
- Ta niemiecka oferta jest niesamowicie atrakcyjna: kupuję jeden bilet, płacę 50 zł i jeżdżę prawie wszędzie, gdzie chcę. Warto, żeby pochylić się nad tym, czy można coś takiego wprowadzić w Polsce — powiedziała i dodała: - To mógłby być impuls do skorzystania z transportu zbiorowego. Także dla osób, które na co dzień poruszają się samochodem, szczególnie przy szybujących cenach paliwa. Zobaczymy, jakie będą efekty po tych trzech miesiącach, ale może to wykreować nawyk korzystania z komunikacji zbiorowej
Wobec coraz droższych paliw komunikacja zbiorowa i tak może być bardziej atrakcyjna — jeśli ceny nie będą wzrastać, a jakość będzie poprawiana. Obciążenie kosztami jest jednak realne.
- Nie jest łatwo o rozwiązania, które zadziałają z dnia na dzień, ale są rzeczy, które możemy zrobić — przekonywała Matysiak. Wymieniła trzy rozwiązania, które może wprowadzić rząd, by zmniejszyć koszty dla samorządowców i mieszkańców.
- Można rozważyć obniżkę VAT-u na bilety, do czego oczywiście potrzebna jest zgoda UE. Po drugie warto myśleć o obniżeniu cen dostępu do infrastruktury kolejowej. Za zaoszczędzone środki przewoźnicy mogliby obniżyć ceny biletów, zapewnić więcej pociągów czy podwyżki dla pracowników — powiedziała i dodała, że z tego rozwiązania w czasie pandemii skorzystało wiele państw w Europie, ale nie Polska, i "to jest pytanie do rządu i Ministerstwa Infrastruktury, dlaczego tego nie było".
- Inne rozwiązanie systemowe to obniżka cen na energię trakcyjną. Z tego skorzystają pociągi, ale też tramwaje, metro i autobusy elektryczne. To dałoby dużą oszczędność i umożliwiło funkcjonowanie bez drastycznych zmian dla pasażerów — stwierdziła.
Zdaniem warszawskiego radnego Marka Szolca z Lewicy, władze stolicy powinny gdzie indziej szukać pieniędzy. "Miasto ma polityczny wybór, jak zwiększać swoje dochody. Może podwyższyć najniższe w kraju opłaty za parkowanie czy powołać śródmiejską strefę [parkowania]. Zamiast tego partyjni baroni zablokowali nawet rozszerzenie strefy na Pragę-Południe. Jeśli zbiorkom to serio priorytet, są rozwiązania" - napisał na Twitterze.
Posłanka Razem zwróciła też uwagę, że w czasie kryzysu paliwowego powinniśmy zachęcać do korzystania z transportu publicznego i wiele miejsc można dojechać autobusem czy koleją — ale zupełnie inna jest sytuacja w Polsce powiatowej i na wsi.
- W 2022 mamy w Polsce miasta, gdzie transport nie odpowiada na potrzeby pasażerów, a na wsi praktycznie nie istnieje. Za chwilę skończy się rok szkolny i w wielu miejscowościach będzie jeszcze gorzej. Jest 11 tys. sołectw, gdzie nie ma żadnego transportu publicznego — powiedziała i dodała: - Takie osoby nie mają nawet alternatywy, gdy rosną ceny paliw: muszą płacić więcej.
Przed ostatnimi wyborami PiS szumnie zapowiadał walkę z problemem wykluczenia transportowego. Ale w ubiegłym roku w odpowiedzi na pytania Rzecznika Praw Obywatelskich Ministerstwa Infrastruktury umywało ręce od problemu. "Rolą samorządów jest rozpoznanie potrzeb komunikacyjnych mieszkańców i zorganizowanie odpowiedniej sieci transportowe" - napisano.
- Niech resort infrastruktury zacznie o tym poważnie myśleć i dyskutować. Teraz kończy się to na apelach garstki zainteresowanych osób, kilku parlamentarzystów i organizacji pozarządowych — stwierdziła Matysiak.