Ceny paliw biją rekordy, drożeje energia. To wpływa i na kierowców, i na firmy i spółki. Jak pisaliśmy w środę, kolejne Polskie miasta albo podnoszą ceny biletów na komunikację miejską, albo to rozważają. Drożeją też połączenia kolejowe.
Jednak także jazda samochodem staje się o wiele droższa i komunikacja zbiorowa - lub rower - może i tak być bardziej atrakcyjnym wyborem. O ile w ogóle jest jakiś wybór. Zapytaliśmy kilku osób z różnych części Polski o to, czy drogie paliw skłoniło ich do zmiany środka transportu w ostatnim czasie.
Pan Juliusz mieszka we Wrocławiu, dojeżdża do pracy, na zakupy i zawozi dziecko do przedszkola. Jak mówił, najczęściej - niezależnie od pory roku - korzysta z roweru. - Auto służy mi do poruszania się na większe odległości, do innych miast, na weekendowe wycieczki - powiedział. Od czasu do czasu zabiera samochód na większe zakupy lub dojazd do pracy.
Teraz, wraz ze wzrostem cen, korzysta z niego jeszcze mniej. - Na pewno od początku wojny auto stoi dużo częściej w garażu - powiedział. Już kilka razy wybrał pociąg, żeby dostać się do innego miasta w regionie, zamiast jechać autem. - Podróż trwa teoretycznie dłużej, ale jest dużo tańsza, nawet dla trzyosobowej rodziny - zauważył. I dodał, że, nawet gdy ceny benzyny wrócą na stare poziomy, pociąg będzie dla niego atrakcyjnym wyborem.
Mieszkający w Krakowie pan Michał zazwyczaj porusza się po mieście i poza nim samochodem. - Wzrost ceny paliw odczuwam umiarkowanie - tzn. jeżdżę na tyle dużo, by odczuć wzrost cen "na baku", ale nie na tyle, żeby w znaczący sposób obciążało to mój budżet - powiedział.
- Wzrost cen częściowo wpłynął na moje nawyki. Przesiadłem się z samochodu na rower jako podstawowy środek transportu w dojeździe do pracy. Wzrost cen paliw jest na pewno motywujący w tej kwestii, ale miałem też na uwadze własne zdrowie i samopoczucie
- powiedział. Jak dodał, kolejnymi bodźcami do zmiany środka transportu są też ścieżka rowerowa w drodze do pracy, oraz częste korki w drodze. Na dłuższe dystanse dalej porusza się głównie samochodem, bo - jak powiedział - pociągi są niewiele tańsze, a samochód daje większą wygodę, szczególnie gdy chodzi o dojazd do mniejszych miejscowości.
Inny czytelnik z podwarszawskich Łomianek przyznaje, że przez rosnące ceny znacznie mniej jeździ samochodem. - Wolę poświecić więcej czasu na dojazd komunikacją, niż spalić więcej paliwa. Siostra, która mieszka po drugiej stronie Warszawy, także korzysta z komunikacji miejskiej, gdy tylko może - stwierdził. Jednak dojazd komunikacją zajmuje dłużej, a do tego autobusu kursują rzadko. - Jak ceny spadną do ok. 6 zł/litr, to na pewno będzie pokusa, by wrócić do dawnej jazdy - powiedział.
W niektórych krajach europejskich - m.in. Niemczech, Irlandii, Włoszech - w związku inflacją i drogim paliwem wprowadzane są specjalne oferty na komunikację - obniżki, tanie bilety, dofinansowania. W ten sposób państwo ma okazję nie tylko ulżyć obywatelom, których dotyka drożyzna, ale też przekonać więcej osób do korzystania z lepszej dla zdrowia i środowiska komunikacji publicznej. To, że wprowadzane tak zmiany mogą zostać na dłużej, pokazuje przykład Paryża. W czasie pandemii błyskawicznie rozwinięto tam sieć prowizorycznych dróg dla rowerów, liczba wybierających jednoślady wystrzeliła - i ta zmiana utrzymała się po zakończeniu lockdownów.
Alternatywy w postaci komunikacji zbiorowej nie ma jeden z naszych czytelników, który mieszka we wsi w woj. pomorskim. Dojeżdża do pracy w innej miejscowości. - Zawsze poruszam się samochodem, więc znacznie odczułam wzrost cen paliw - mówił.
Komunikacja zbiorowa teoretycznie jest, ale w praktyce nie stanowi alternatywy dla samochodu. - Do jednego z sąsiednich miast jest autobus PKS o godz. 6, który wraca o 16. A do kolejnego miasta jadą busy prywatne około godz. 7 i wraca między 14 a 15. Ale żaden z nich nie przejeżdża przez miejscowość, gdzie jest moje miejsce pracy - powiedział. Żeby autobusy były alternatywą dla samochodów, musiałby jeździć częściej - w tym po południu i wieczorami, żeby dało się wrócić z pracy lub spotkań.
- Jeśli paliwo jeszcze bardziej zdrożeje, to ludzie nadal będą je kupować - bo czymś trzeba się do pracy dostać - stwierdził i dodał, że dawniej przez jego miejscowość przejeżdżał pociąg, którym można było dostać się do miast wojewódzkich. - Było dużo połączeń, ale w latach 90. je zlikwidowali. A teraz już nawet nie ma torów - powiedział.
W podobnej sytuacji jest inny czytelnik, który mieszka we wsi na pograniczu województw kujawsko-pomorskiego i pomorskiego. Także dojeżdża do pracy w innej miejscowości. - Wzrost cen paliwa zdecydowanie odczuwam, ale rowerem bądź pieszo mogę dotrzeć do sklepu w sąsiedniej wsi. Ze względu na brak alternatywy, dojazd gdziekolwiek dalej oznacza podróż autem - mówił i dodaje, że stara się jedynie minimalizować dalsze wypady. - Są 2-3 autobusy w dni nauki szkolnej, ale przejazd zajmuje dwa razy tyle, co samochodem. Nie każdy jest bezpośredni, no i nie są skorelowane z godzinami pracy - stwierdził.
To problem w ogromnej części mniejszych miejscowości i wsi. Jak mówiła w rozmowie z Gazeta.pl posłanka Paulina Matysiak z Partii Razem, w Polsce jest 11 tys. sołectw, gdzie nie ma żadnego transportu publicznego. Przed ostatnimi wyborami PiS szumnie zapowiadał walkę z problemem wykluczenia transportowego. Ale w ubiegłym roku w odpowiedzi na pytania Rzecznika Praw Obywatelskich Ministerstwa Infrastruktury umywało ręce od problemu. "Rolą samorządów jest rozpoznanie potrzeb komunikacyjnych mieszkańców i zorganizowanie odpowiedniej sieci transportowej" - napisano.
Pani Anna z Bytomia musi dojechać 35 km do pracy w innym mieście. - Połączenie komunikacją miejską jest albo niewykonalne, albo zajęłoby więcej niż 1,5 godziny - mówiła. Kobieta mierzy się więc z rosnącymi kosztami. Teraz wydaje na paliwo ok., 450 zł miesięcznie. Przed wzrostem cen było to około 100 złotych mniej, do tego wtedy dzieliła koszty ze współpracownikiem.
Ułatwieniem była dla niej praca zdalna i teraz chętnie kontynuowałaby ją w trybie hybrydowym. Ale na to nie zgadza się przełożony. Tymczasem takie rozwiązanie może nie tylko przynieść oszczędności, ale też ograniczyć emisje spalin i CO2. Praca z domu przez kilka dni w tygodniu jest nawet wśród rekomendacji Międzynarodowej Agencji Energetycznej dot. zmniejszenia zużycia paliw.
To, że pod wpływem wysokich cen paliw, ludzie przesiadają się na rowery, pokazują także dane - choć nie te dotyczące zużycia paliwa. Bo ono w pierwszych trzech miesiącach roku... wzrosło.
Polska Organizacja Przemysłu i Handlu Naftowego podała, że w I kwartale 2022 roku popyt na olej napędowy wzrósł o 10 proc. w stosunku do roku 2021. Jeszcze większy był wzrost sprzedaży benzyny - aż o 22 proc. w porównaniu do tego samego okresu w ubiegłym roku. Jednak było to związane z innymi wydarzeniami, które sprawiły, że - pomimo wysokich cen - sprzedano więcej paliwa. Z jednej strony przyczyniła się do tego wojna w Ukrainie: przez Polskę przejechały miliony uchodźców, a prawie 1,3 mln zostało w naszym kraju; w drugą stronę jeżdżą konwoje z pomocą. Na początku wojny niektórzy ludzie w panice wykupywali paliwo ze stacji. Z drugiej strony więcej paliwa kupują u nas mieszkańcy sąsiednich państw, gdzie jest ono jeszcze droższe.
Te dane nie pokazują jednak tego, że wielu z nas z powodu wysokich cen w ten czy inny sposób ogranicza zużycie paliwa. Więcej Polaków korzysta z komunikacji miejskiej, znaczna część zaczęła znów korzystać z rowerów czy hulajnóg elektrycznych - wynika z badania przeprowadzonego przez Clear Communication Group.
73 proc. respondentów posiada własny samochód. I już 60 proc. badanych ograniczyło korzystanie z aut na rzecz własnych lub wypożyczonych jednośladów. Dla większości z nich wysokie ceny to tylko jeden z powodów - poza tym wybierają rower także z przyczyn ekologicznych, by zmniejszyć zanieczyszczenie powietrza i emisje gazów cieplarnianych.
54 proc. ich respondentów, którzy mieszkają w miastach, twierdzi, że dzięki rowerom i hulajnogom unikają korków, a tym samym szybciej pokonują wyznaczone trasy.