Gazeta.pl jest patronem wyprawy Mateusza Waligóry na Grenlandię. Będziemy opisywać również jego zbliżającą się ekspedycję na biegun południowy. W obu przypadkach przy okazji tych podróży chcemy opowiedzieć o zmianach klimatu dotykających rejony polarne.
Polacy wyruszyli na początku maja z Kangerluusaq, które leży na zachodnim wybrzeżu Grenlandii. Do przejścia mieli ok. 600 km, z czego połowę delikatnie pod górkę. Do tej pory tę trasę pokonało dziesięcioro Polaków.
Kilka dni temu udało im się przekroczyć najwyższy punkt leżący na grzbiecie lądolodu na wysokości ok. 2450 m n.p.m. Od tej pory wędrują po terenie, który się obniża. To jednak nie oznacza, że jest łatwiej, bo na ich drodze stanęły zastrugi. - Wiatr i słońce ukształtowały śnieg w niskie, ostre krawędzie ustawione niczym zęby w stronę przeważającego kierunku wiatru. Pozornie gładka powierzchnia jest nimi upstrzona. Musimy przecinać ją w poprzek. Zdawałoby się, że miękki śnieg poddaje się nartom i saniom, ale zastrugi są twarde niczym gips. Odbijają krawędzie nart i sprawiają, że ciągnięte sanie skaczą na boki lub zatrzymują się gwałtownie na nierównościach - opowiada Supergan.
Marsz przez Grenlandię nie jest jedynie celem sportowym - podróżnicy przyglądają się Arktyce pod kątem zmian klimatu, a informacje dotyczące globalnego ocieplenia publikują codziennie w swoich mediach społecznościowych. Zastanawiają się też, co czeka miejsce, przez które maszerują.
Gdyby grenlandzki lądolód zniknął, poziom oceanów podniósłby się na tyle, że zalałyby wiele nadmorskich miast w Europie. Analiza rdzeni lodowych wskazuje, że Arktyka nie była tak ciepła od 120 tysięcy lat. Z kolei badania na Grenlandii mówią, że w ciągu ostatnich 30 lat temperatura wzrosła w tym zakątku świata o 4 stopnie Celsjusza.
Im bliżej do wschodniego wybrzeża wyspy i osady Isortoq, w której zakończą swój marsz, tym większe prawdopodobieństwo spotkania z największym drapieżnikiem Północy. - Dotarliśmy do miejsca, gdzie w zeszłym roku jedna z grup polarników znalazła ślady niedźwiedzia polarnego. W związku z tym śpimy z karabinem przy głowie - mówi Waligóra.
Szacuje się, że na Północy mieszka dziś 26 tys. niedźwiedzi polarnych. Są samotnikami, żyją ok. 20 lat, świetnie pływają, można je spotkać nawet kilkadziesiąt kilometrów od lądu. Potrafią spędzić pod wodą dwie minuty, a w ciągu roku przejść nawet 15 tys. km w poszukiwaniu jedzenia. Rocznie zabijają ok. 60 fok. Żeby polować, potrzebują lodu. A że jest go coraz mniej, wyruszają w jego poszukiwaniu na długie wędrówki. Szacuje się, że w 2040 r. urodzi się ich tak mało, że cała populacja będzie zagrożona. Jeśli nic się nie zmieni, prawie wszystkie niedźwiedzie polarne mogą zniknąć z Arktyki do końca wieku.
W ciągu ostatniego tygodnia warunki atmosferyczne były wymagające. - Zdarzył się dzień, który przeczekaliśmy w namiocie. A kiedy naszedł poranek, mieliśmy dylemat, czy wychodzić, bo na zewnątrz panował whiteout, czyli biała ciemność. Można ją sobie wyobrazić jako wnętrze piłeczki pingpongowej. Kiedy się w niej znajdziecie, to nie wiecie, czy idziecie do góry, czy w dół. W związku z tym przewróciłem się kilka razy. Bardzo trudno nawigować w takich warunkach, wiatr niemal natychmiast zawiewa ślady - dodaje Waligóra.