Gazeta.pl jest patronem medialnym Tatrzańskich Opowieści. Co tydzień będziemy publikować reportaże oraz relacje z wyprawy Mateusza Waligóry.
Podróżnik, który zaledwie przed dwoma tygodniami, po 35 dniach marszu, ukończył trawers Grenlandii, zamiast odpocząć w wakacje rusza w kolejną podróż – zamierza przejść każdy centymetr znakowanych szlaków w polskich Tatrach. Początek wyprawy już we wtorek 28 czerwca.
Mateusz Waligóra jest znany przede wszystkim ze swoich wypraw w rejony polarne oraz marszów przez pustynie. Na koncie ma rowerowy trawers najdłuższego pasma górskiego świata – Andów, samotny rowerowy przejazd najtrudniejszą drogą wytyczoną na Ziemi – Canning Stock Route w Australii Zachodniej, samotny pieszy trawers największej solnej pustyni świata – Salar de Uyuni w Boliwii, oraz pierwsze samotne przejście mongolskiej części pustyni Gobi. W ostatnich latach odkrywa również Polskę. Wędrował już szlakiem Wisły – od źródeł największej polskiej rzeki aż do jej ujścia – oraz przyglądał się zmianom klimatycznym nad Bałtykiem, maszerując wzdłuż jego polskiego wybrzeża. Teraz będzie snuł Tatrzańskie opowieści.
Mateusz Waligóra: - Pewnie! To było jeszcze w szkole podstawowej. Byłem ministrantem i pojechaliśmy na wycieczkę z parafii. Wróciłem zachwycony, zakochany w tych górach.
- Przestrzeń, majestat. Wiesz, ja byłem dzieckiem, które uwielbiało przebywanie na powietrzu, tym, które stało pod balkonem i wołało: "Mamo! Jeszcze pięć minut…". Trudno mnie było zagonić do domu. Ale czegoś takiego, jak podczas tamtej wycieczki, wcześniej nie poczułem. Pamiętam, że doszliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego, patrzyłem na całe otoczenie: Kościelec, Zawrat, Granaty, Orla Perć. Wyobrażałem sobie, że kiedyś tam pójdę. Te krajobrazy, atmosfera – to wszystko doskonale współgrało z tym, co miałem w środku, a czego może sobie jeszcze nawet wtedy nie uświadamiałem.
- Żeby to było takie proste. Wracałem w Tatry przez wiele lat, na studiach nawet mieszkałem przez dwa miesiące w Zakopanem, gdy zbierałem materiały do pracy dyplomowej.
- O Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym. Ale potem zacząłem jeździć w inne góry, wyższe: Andy, Atlas Wysoki, Kilimandżaro, Himalaje. Miałem długą przerwę w tatrzańskich wędrówkach. Wróciłem, kiedy urodzili się moi synowie – zaczęliśmy jeździć do Zakopanego, ale podczas tych rodzinnych wypadów w dolinki czy na Drogę pod Reglami, zorientowałem się, że to już nie są te Tatry, które zapamiętałem, że coś się zmieniło.
- Właśnie. Tłumy, hałas, tłok, kierunek, w jakim rozwinęło się Zakopane – poczułem, że Tatry straciły urok, którym wabiły mnie od dziecka.
- W ubiegłym roku, tuż przed wyprawą Morskie opowieści, podczas której przeszedłem wzdłuż polskiego wybrzeża Bałtyku, byłem przez kilka dni w Tatrach i pomyślałem wtedy, że nie mogę tak tego zostawić, muszę przynajmniej spróbować "odczarować" te wspaniałe góry. Bo one się przecież nie zmieniły.
- Pojechałem zimą, w lutym tego roku. W to miejsce z tamtej szkolnej wycieczki, nad Czarny Staw Gąsienicowy. Poszedłem stamtąd na Kościelec, warunki śniegowe były bardzo słabe, dwukrotnie śnieg zaczął mi się wysuwać spod nóg, o mało nie zginąłem.
- Tak. Zacząłem się zsuwać z przełęczy Karb w stronę Czarnego Stawu, dokładnie w tym miejscu, gdzie wiele lat temu pod lawiną zginął Mieczysław Karłowicz. Na szczęście udało mi się wyhamować. Pozbierałem się, kontynuowałem schodzenie, ale po chwili śnieg znów wyjechał mi spod nóg. Kiedy w końcu udało mi się zejść na zamarzniętą taflę Czarnego Stawu Gąsienicowego, powiedziałem sobie, że już nigdy więcej zimą w Tatry nie wrócę.
- Też. Ale bardziej chodziło o to, że stojąc samotnie na szczycie Kościelca nie cieszyłem się tym, że tam jestem, tylko ciągle myślałem, jak stamtąd zejdę. Po raz pierwszy w życiu czułem, że samotne przebywanie w górach nie daje mi satysfakcji.
- Z natury jestem introwertykiem. Kiedy jestem w tłumie, zwykle staję z boku, przyglądam się. Przez wiele lat tak planowałem swoje wyprawy, by zaspokoić właśnie tę potrzebę samotności – jeździłem w miejsca odludne. Dwa lata temu miałem jechać do Australii – znowu na pustynię. Pandemia pokrzyżowała te plany i latem 2020 roku, zamiast na drugą półkulę, ruszyłem szlakiem wzdłuż Wisły – od źródeł do ujścia. Pamiętam, że byłem przerażony tym, ilu ludzi przyjdzie mi spotkać po drodze.
- No tak! Ale Wisła, tamta wyprawa, diametralnie zmieniła moje podejście. Otworzyłem się na ludzi, przestałem ich unikać, oni bardzo często inicjowali rozmowy, dzielili się ze mną swoimi historiami, okazało się to fascynującym doświadczeniem. Rok później, kiedy wędrowałem wzdłuż wybrzeża Bałtyku, było podobnie: codziennie rozmawiałem z rybakami, poszukiwaczami skarbów, którzy chodzą z wykrywaczami metali po plaży, spotykałem mnóstwo niesamowitych, ciekawych ludzi. Dostarczyło mi to ogromnej satysfakcji, ale też wiedzy, do której ciężko byłoby mi dotrzeć na własną rękę, przeczesując internet albo nawet literaturę.
- W ostatnich dniach kilka razy pytano mnie, czy nie obawiam się, że w lipcu w Tatrach będę musiał na szlaku powtarzać w kółko "Przepraszam, przepraszam, czy mogę przejść?".
- Nawet jeśli trochę tak, to teraz te obawy są dużo mniejsze niż moja ciekawość tych wszystkich ludzi, których spotkam po drodze, z którymi będę mógł porozmawiać. Po co przyjechali w Tatry? Czym są dla nich te góry? Czego szukają?
W tym sensie Tatrzańskie opowieści to kontynuacja Szlaku Wisły i Morskich opowieści, czyli moich wypraw po Polsce z 2020 i 2021 roku. W wymiarze fizycznym chcę przejść wszystkie znakowane szlaki w Tatrach Polskich – graniowe, grzbietowe, dojściowe, absolutnie wszystkie – ale w dużej mierze to tylko pretekst do tego, by te Tatry lepiej poznać, opowiedzieć o nich, spróbować wniknąć w nie głębiej poprzez opowieści. Wspólnie z moim zespołem (fotografka Karolina Krasińska, filmowiec Damian Ochtabiński, dziennikarz Dariusz Jaroń i redaktor Piotr Tomza) będziemy rozmawiać również z naukowcami, z ludźmi, którzy związali swoje życie z Tatrami, z ratownikami górskimi, strażnikami Parku, ekologami. O tym, jak Tatry się zmieniają, jak wpływa na nie ruch turystyczny, jaka czeka je przyszłość. Będziemy chcieli się dowiedzieć o Tatrach rzeczy nieoczywistych, o których nie mówi się na co dzień.
Oczywiście poza tym wszystkim mam nadzieję, że uda mi się też sprawdzić, czy jestem w stanie poczuć znów w Tatrach to, co czułem jako młody chłopak.
- Na pewno od kilku lat trwa w Polsce moda na góry. Przyczyniło się do tego zainteresowanie mediów narodowymi wyprawami w Himalaje i Karakorum, potem pandemia, która mocno ograniczyła wybór dostępnych kierunków na wakacje, swoje zrobiły też filmy i książki o tematyce górskiej, przewodniki, poradniki.
- To prawda. Z tych czy innych powodów turystów w Tatrach jest z roku na rok coraz więcej.
- To jedno z pytań, które będę sobie zadawał – sobie i moim rozmówcom: czy i w jaki sposób rosnąca liczba turystów oddziałuje na ten niewielki obszar, jaki zajmują Tatry po polskiej stronie granicy. I co możemy zrobić, żeby zmiany, wywoływane przez ludzi, były możliwie najmniej negatywne. I wreszcie: dokąd nas to wszystko może zaprowadzić. Jestem autentycznie ciekaw, jakie będą Tatry w kolejnych latach. Szczerze, mam nadzieję, że moda na Tatry troszeczkę wyhamuje.
W kapeluszu tak, ale nie mam już dredów, z którymi niektórzy mogą mnie kojarzyć. Uważam, że w Tatrach jest miejsce dla każdego, ważne, żeby nie kumulować całego ruchu turystycznego w dwa miesiące. Bo najlepsza pogoda na zwiedzanie Tatr jest zazwyczaj wcale nie w lipcu, ale we wrześniu, a nawet na początku października.
- Za to pogoda bardziej stabilna. No i kolory! Ale nawet jeśli mówimy tylko o lecie – bo wakacje, bo sezon urlopowy itd. – czy naprawdę wszyscy muszę iść akurat do Morskiego Oka, na Kasprowy Wierch czy na Giewont? Może ktoś, kto zobaczy nasze relacje, pomyśli: "Ok, chciałbym, jak ten gość w kapeluszu, pójść gdzieś indziej, ile w tych Tatrach jest wspaniałych miejsc, nie muszę się przecież tłoczyć na 'ceprostradzie; do Morskiego Oka".
- Myślę, że tłumy będą się kończyć na dojściach do schronisk.
- Swoją wyprawą nie chcę przyczynić się do wzrostu popularności Tatr – bo Tatry tego zupełnie nie potrzebują – natomiast chciałbym zwrócić uwagę na to, że nawet w tak "zadeptanym" miejscu można znaleźć dla siebie niszę, podróżować trochę bardziej alternatywnie, wybierać nieoczywiste szlaki. I robić to wszystko bezpiecznie, z pokorą wobec gór, dobrze planując i mierząc zamiary na siły.
- No właśnie nie wiem, bo przez te pięć tygodni, szliśmy po płaskim, ruchem posuwnym, na nartach. Narty wymuszają bardzo określoną, powtarzalną pracę mięśni. Natomiast w Tatrach suma przewyższeń, którą będę musiał pokonać, jest dużym wyzwaniem. Dla bezpieczeństwa, zminimalizowania ryzyka kontuzji, będę wykorzystywał ortezy stabilizujące kolana.
- Zaczynam łagodnie, od Doliny Chochołowskiej. Po przejściu wszystkich szlaków w tym rejonie przeniosę się do Doliny Kościeliskiej i sukcesywnie będę się przesuwał na wschód, w stronę Tatr Wysokich. Trasę planuję tak, żeby możliwie jak najrzadziej przechodzić dany odcinek szlaku więcej niż raz. Oczywiście nie zawsze to będzie możliwe, czasem te powtórzenia są nieuniknione.
- Biwakowanie "na dziko" w Tatrach, na terenie parku narodowego, jest zabronione. Na szczęście spotkałem się z dużym zrozumieniem i życzliwością dla moich planów ze strony gospodarzy tatrzańskich schronisk – pomimo tego, że będzie szczyt sezonu, wszędzie mogę liczyć na nocleg. Bardzo za to dziękuję. Zaczynam od schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Najpierw zaniosę tam duży wór z rzeczami, a następnie będę wychodził na jednodniowe wycieczki, z których będę wracał na nocleg, do mojego "obozu" w schronisku. Podobnie będzie w Dolinie Kościeliskiej. Natomiast co do okolic dolin Białego czy Strążyskiej – tam wszystkie szlaki będę chciał przejść, mając za punkt wypadowy Zakopane.
- Bardzo dobry! Można obserwować, gdzie jestem, a jeśli ktoś będzie chciał powiedzieć "Cześć" na szlaku albo zamienić kilka słów więcej, to świetnie, zapraszam. Do zobaczenia!