Gazeta.pl patronuje projektowi ''Tatrzańskie' Opowieści'' Mateusza Waligóry. W trakcie wędrówki po wszystkich oznaczonych szlakach Tatr Waligóra przygląda się przyrodzie, ludziom, zadaje pytania o przyszłość naszych gór. Jego zespół rozmawia z pisarzami, naukowcami, przyrodnikami i przybliża pasjonujące historie tego miejsca.
Szymon Ziobrowski: Zależy, jak na to popatrzeć. W ujęciu społecznym - sam pan może sobie odpowiedzieć na pytanie, jaka liczba ludzi jest akceptowalna, a kiedy zaczyna się nadmierny tłok. Każdy z nas podejmuje decyzję, kiedy chce być w Tatrach, a kiedy nie, o której godzinie wybierze się na wycieczkę. Ja w sezonie wychodzę wcześnie rano. Można spokojnie dostać się w wysokogórską część Tatr, napotykając na minimalny ruch. Można wyjść też po południu, ale trzeba znać swoje fizyczne możliwości. Nikogo nie zachęcam do szybkiego wędrowania po Tatrach, jeśli nie ma pewności, że jest do tego przygotowany.
Powiedziałbym, że ma dwa główne aspekty. Pierwszy dotyczy rozdeptywania szlaków i ich poboczy. To jest konsekwencja tego, że w Tatrach są ludzie. Nie będzie miało większego znaczenia, czy przyjedzie ich trochę mniej, czy więcej. Nasza jako TPN rola w tym, żeby szlaki odpowiednio przygotować i oznaczyć, żeby turyści chodzili po wytyczonych ścieżkach, a nie bokiem. Drugi aspekt odnosi się do przyrody ożywionej, głównie fauny. Z tego punktu widzenia w Tatrach obowiązuje dość restrykcyjna, jak na przepisy europejskie, zasada, że turyści mogą przemieszczać się wyłącznie po szlakach.
Zarówno populacja świstaka, jak i kozicy ma się dobrze, chociaż ta druga podlega typowym dla gatunku fluktuacjom. Obecnie odnotowujemy lekki spadek populacji, ale mamy też w Parku komplet dużych drapieżników: niedźwiedzia, wilka, rysia. Nie obserwujemy żadnych istotnych zaburzeń w ich liczebności, dobrze się mają w Tatrach.
Nikt nie wie tego, jaki ruch turystyczny Tatry mogą przyjąć. Odchodzi się od takiego modelu ustalania w arbitralny sposób, czy cztery miliony odwiedzających jeszcze jest do przyjęcia, a pół miliona więcej już nie. Zamiast tego ustalamy sobie pewne elementy wskaźnikowe, mierzące, w cudzysłowie, temperaturę Tatr.
Wiadomo, że w przypadku człowieka temperatura znacznie powyżej 37 stopni Celsjusza oznacza stan podgorączkowy. Podobną metodę obserwacji i reakcji można zastosować w przypadku obszarów chronionych. Taką temperaturą graniczną może być na przykład spadek liczebności kozic do określonego pułapu. Gdyby tak się wydarzyło, automatycznie powinna nam się zapalić czerwona lampka. Innym wskaźnikiem może być maksymalna szerokość szlaku w danym miejscu. Chcę też zaznaczyć, że limitowanie nie jest jedyną formą zarządzania ruchem turystycznym. Można wdrażać skutecznie działania edukacyjne lub kierować ruch w inne, mniej uczęszczane miejsca.
Zależy, o jakiej edukacji mówimy. Realizujemy właśnie program PoSzlaki. W określonych miejscach w Tatrach nasi edukatorzy prowadzą pogadanki skierowane do turystów. Pozytywny efekt może wystąpić bezpośrednio po takim spotkaniu. Uważam to za duży wkład organizacyjno-finansowy Parku w edukację turystów. Robimy to na miejscu, tam gdzie są turyści. Nie chowamy się za murami naszych siedzib, tylko wychodzimy na szlaki. Pożądane zmiany mogą wystąpić nawet po usłyszeniu kilku ciekawostek od edukatora. Wiadomo, że trzeba to robić w sposób rozmyślny i angażujący, ale jestem przekonany, że nasze służby mają w tym zakresie duże kompetencje.
Nie ma jednej dobrej odpowiedzi na to pytanie. To zależy. Chociaż osobiście uważam, że lepiej mieć dwa miliony turystów rocznie na drodze do Morskiego Oka niż rozproszonych po innych szlakach w Tatrach. Przed Morskim Okiem mamy drogę asfaltową, przenośne toalety. Służbom łatwo tam dojechać, opróżnić sanitariaty. Jest schronisko z właściwą infrastrukturą, jest duży plac parkingowy. Lepiej zatem, żeby ludzie gromadzili się w takim miejscu, niż byli rozsiani po całych Tatrach. Być może są parki narodowe, gdzie lepsze jest stosowanie tego drugiego modelu. Nie ma lepszego i gorszego. Są różne.
Nie ma rzeczy niemożliwych. Ewentualnie na przeszkodzie mogłyby stanąć ograniczenia natury prawnej… Wiadomo, że coś może wymagać określonego personelu i pieniędzy, ale wolę szukać rozwiązań, niż płakać, że nie ma ludzi czy środków. Jeśli coś jest sprawdzone i dobre dla ochrony przyrody Tatr, to trzeba to realizować.
Nie jest tragiczna. Wystawiamy toalety przenośne, z których mogą korzystać turyści. Ponadto, jak pan wspomniał, postawiliśmy w dwóch miejscach toalety stacjonarne, to Mała Łąka i Dolina Strążyska. Niestety, ku naszej rozpaczy, część turystów załatwia swoje potrzeby fizjologiczne poza szlakami. Nie wiemy, z czego to wynika. Toi toie są dość gęsto rozmieszczone, zwłaszcza w dolinach. Faktem jest, że korzystanie z nich nie jest specjalnie komfortowe. Realizujemy też cały czas program kanalizowania Tatr.
Chcemy budować toalety stacjonarne tam, gdzie stosunkowo łatwo można poprowadzić wszelkiego typu przyłącza kanalizacyjne. Stopniowo takie toalety będziemy stawiać w coraz bardziej odległych miejscach. Wyzwaniem i ograniczeniem są pieniądze. Cały czas liczymy na wsparcie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Bez środków zewnętrznych tego nie wykonamy.
Proszę mnie o szczegóły nie pytać, nie znam się na kanalizacjach. Natomiast są odpowiednie rozwiązania stosowane w trudniejszych obszarach, takich jak Tatry. W ten sposób zostało teraz skanalizowane schronisko na Kondratowej. Wymaga to oczywiście realizacji prac ziemnych, prowadzonych wzdłuż istniejących szlaków.
Konkurs został rozstrzygnięty, przygotowujemy się do realizacji. To będzie długi proces. Trzeba uzyskać wymagane zgody i pozwolenia. Musimy też zadbać o przyłącze prądu, co również będzie czasochłonne. Szacuję, ze względu na lokalizację, Huciska to jednak teren ze słabą infrastrukturą, że realizacja może zająć do dwóch lat, przynajmniej ten etap przygotowawczy. Działamy, ale proszę uzbroić się w cierpliwość.
Nasze relacje od jakiegoś czasu układają się bardzo dobrze. Współpracujemy, PKL wspiera nas m.in. w programie PoSzlaki. Uzgadniamy potencjalne inwestycje operatora. Trzeba oczywiście pamiętać, że realizacja jakiegokolwiek przedsięwzięcia na obszarze chronionym jest ekstremalnie trudna. To nie jest kwestia dobrej czy złej woli. Przygotowanie dokumentacji i dopilnowanie formalności na porządnym poziomie wymaga czasu. Nie ma co ukrywać, że zadaniem PKL jest przynoszenie zysków. Ok, taki jest cel działania, ja to rozumiem. Dostrzegam też, że podejmują działania z troską o ochronę przyrody Tatr, co jest spójne z naszą misją.
Wie pan, na terenie Tatr obsługa ruchu turystycznego to jest nasza rola. Realizujemy tę usługę w granicach TPN, a co się dzieje poza tym terenem? Kto ma możliwości, teren i pieniądze, ten inwestuje w usługi turystyczne. W obrębie Parku działa PKL, są schroniska zarządzane przez PTTK, ale nie widzę jakiegoś większego czy mniejszego nacisku z zewnątrz, bo to jest po prostu niemożliwe. Każdy działa w ramach swoich możliwości. Obszar Parku nie jest własnością żadnego inwestora, więc nie może tutaj działać w żaden sposób.
Zależy, o czym mówimy. Będzie modernizowana Goryczkowa, będzie modernizowany Nosal. Ale to są wszystko inwestycje uzgodnione, o których od jakiegoś czasu głośno mówimy. O żadnych nowych przedsięwzięciach nie wiem. Nie ma nie wiadomo jakiej presji inwestycyjnej na same Tatry. To mit. On jest w obiegu, zdaję sobie z tego sprawę, ale pamiętajmy, że przeszliśmy rewolucję od lat 90. Myślenia, że Tatry trzeba zabudować i zagospodarować, nie ma. Do mnie takie nie dociera.
Ta współpraca jak na razie sprowadza się do wspólnego liczenia kozic, wymiany doświadczeń i rozwiązywania doraźnych problemów. Wspólnie remontujemy też szlaki turystyczne. Część z nich przebiega granią, łączącą oba parki narodowe. Dzielimy się pracami. Generalnie ta współpraca zawsze układała się bardzo dobrze, myślę, że będzie jeszcze lepiej. Zmieniła się struktura zarządzania słowackimi parkami narodowymi. TANAP podlega dziś pod jedną instytucję, co sprawia, że mamy jednego partnera do rozmów. Być może podpiszemy umowę o współpracy, w ramach której będziemy się w naszych działaniach uzupełniać, chociażby prowadząc patrole w terenie wysokogórskim.
Głównie monitorujemy ruch niedźwiedzi, mają założone obroże telemetryczne. Raz są na Słowacji, raz w Polsce, zależy, jak je fantazja poniesie, a mówiąc poważnie - pójdą tam, gdzie będą mogły dobrze zjeść czy zaspokoić inne potrzeby życiowe. To dotyczy wszystkich gatunków. Kozica jest tam, gdzie jej lepiej skubać trawę. Z perspektywy zwierząt faktycznie żadnych granic nie ma, to sztuczny twór wymyślony przez człowieka.
Dla nas ważna jest bioróżnorodność, ale też proces. Liczymy się z wystąpieniem ekstremalnych zjawisk - wiatry halne, inne wichury, które w głównej mierze kształtują krajobraz Tatr. Być może Tatry, z tego powodu, zmienią się, ale trzeba do tego podejść ze spokojem. Ochrona przyrody nie lubi zmian, nie lubi gwałtownych ruchów. Na pewno nie będziemy takich podejmować. Patrząc w przyszłość z perspektywy instytucjonalnej, czyli TPN jako ludzie i organizacja, chcemy być jak najlepsi w tym, co robimy. Chcemy być wzorem dla podobnych organizacji, kierując się troską wobec tatrzańskiej przyrody i odwiedzających Park turystów.
Pod koniec roku Waligóra rusza na biegun południowy. Możesz wesprzeć jego wyprawę >>