''Wracam zachwycony. Jak z każdej wyprawy po Polsce''. Mateusz Waligóra ukończył trwającą ponad miesiąc podróż przez Tatry

Prawie 450 km marszu w górę i w dół wszystkimi - co do jednego - znakowanymi szlakami turystycznymi w polskich Tatrach. #TatrzańskieOpowieści to jego drugie udane przedsięwzięcie podróżnicze w tym roku. Mateusz Waligóra, który wiosną przeszedł całą Grenlandię, a latem Tatry, nie zamierza jednak zwalniać. W listopadzie rusza na biegun południowy. Można mu pomóc.

Gazeta.pl patronowała projektowi ''Tatrzańskie Opowieści'' Mateusza Waligóry. W trakcie wędrówki po wszystkich oznaczonych szlakach Tatr Waligóra przyglądał się przyrodzie, ludziom, zadawał pytania o przyszłość naszych gór. Jego zespół rozmawiał z pisarzami, naukowcami, przyrodnikami i przybliżał pasjonujące historie tego miejsca.

Mateusz Waligóra jest znany przede wszystkim ze swoich wypraw w rejony polarne oraz marszów przez pustynie. W ostatnich latach odkrywa również Polskę. Wędrował już szlakiem Wisły – od źródeł największej polskiej rzeki aż do jej ujścia – oraz przyglądał się zmianom klimatycznym nad Bałtykiem, maszerując wzdłuż jego polskiego wybrzeża. Teraz zabrał się za #TatrzańskieOpowieści. Celem tej wyprawy było przejście wszystkich znakowanych szlaków w polskich Tatrach, a przy okazji przyjrzenie się kondycji najwyższych gór w Polsce, odwiedzanych co roku przez ponad 4 mln turystów.

Waligóra zaczął pod koniec czerwca od wędrówki szlakami w rejonie Doliny Chochołowskiej, potem przeniósł się do Doliny Kościeliskiej, a następnie działał w  Tatrach wysokich w rejonie Hali Gąsienicowej i Doliny Pięciu Stawów Polskich. Na koniec zostawił sobie najdłuższe i najbardziej wymagające przejścia w Tatrach Wysokich. Przez większość wyprawy Mateusz Waligóra wędrował w upale, w ostatnich dniach pogoda się jednak zmieniła. 

- Wyszliśmy dziś z Karoliną [fotografką] w stronę Rysów po piątej rano. Nad Mięguszowieckim i Mnichem wisiały chmury, ale z przeciwnej strony majaczyło słońce, więc byliśmy dobrej myśli. Mało tego, gdy dotarliśmy nad Czarny Staw, w okolice Buli pod Rysami, nagle znaleźliśmy się ponad chmurami. To był nieprawdopodobny spektakl. Dookoła nas morze, z którego wyłaniały się pojedyncze turnie. Coś absolutnie wspaniałego – relacjonował w czwartek. Dzień wcześniej zdobył Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, a tydzień zaczął od długiej trasy zwieńczonej wejściem na Kozi Wierch. 

Kiepski remont

- Tak bardzo nie chciało mi się iść na Kozi – mówi. – Byłem tam już tyle razy, o wszystkich porach roku, opatrzył mi się. Ale jak trzeba, to trzeba. W końcu sam narzuciłem sobie takie zasady. Poszedłem. I srodze się rozczarowałem.

Waligóra źle ocenia wykonany niedawno remont szlaku.

- Mówiąc oględnie, efekt pozostawia sporo do życzenia. Przebieg trasy jest nieoczywisty, brakuje oznaczeń, całość wygląda, jak zadanie domowe spisane na kolanie. Było mi przykro, że idę po takim gruzowisku, tak położonym przez TPN. Wielka szkoda – podsumowuje. 

Ostatnim, trzydziestym drugim dniem wyprawy Waligóry był piątek. Podróżnik "dokończył" zaległości – szlaki, które pominął wcześniej: zielony szlak z Kasprowego Wierchu do Polany Kuźnickiej (z szybkim odbiciem na Nosal) oraz również zielony – w Dolince za Bramką. Łącznie przeszedł 483 km. 

- Nie licząc tego, że szacowałem łączną długość przejść na około trzysta kilometrów, a wyszło prawie czterysta pięćdziesiąt, to wszystko przebiegło zgodnie z planem – mówi Waligóra. – Byłem na każdym szlaku, nie doznałem żadnej kontuzji, wyprawa w pełni udana. Bardzo się cieszę i wracam do domu zachwycony. Jak z każdej wyprawy po Polsce. 

Kto lekceważy Tatry

Podobnie jak w przypadku swoich poprzednich wypraw Waligóra wędrował nie tylko po to, by przemierzać kolejne kilometry, ale także, by rozmawiać z ludźmi – turystami, naukowcami, przyrodnikami, TOPR-owcami, pracownikami TPN, mieszkańcami. Mateusz i jego zespół nie unikali trudnych i niewygodnych kwestii. Jak w rozmowie, którą z Bartłomiejem Gąsienicą-Józkowym, ratownikiem zawodowym TOPR i wysokogórskim przewodnikiem tatrzańskim, przeprowadził w na koniec wyprawy Dariusz Jaroń.

- Zwłaszcza turyści z zagranicy lekceważą Tatry – mówi doświadczony ratownik. – Główny problem teraz polega na ślepym zawierzaniu mapom Google’a. Aplikacja pokazuje na przykład, że przejście z Doliny Pięciu Stawów do Kuźnic przez Orlą Perć zajmie dwie godziny z kawałkiem. Nie ma takiej możliwości. Po płaskim pewnie tak, ale tam są góry! Są odpowiednie aplikacje, mapy górskie, odpowiednio wyliczają czas przejścia w Tatrach, ale nie wszyscy z nich korzystają. Dużo mieliśmy wypadków i wezwań w nocy do gości z zagranicy. Utknęli gdzieś na grani w deszczu i chłodzie, trzeba było ich sprowadzać.

Jak się tłumaczą w takich sytuacjach? Przecież gołym okiem widać skalną ścianę z Doliny Pięciu Stawów.

- Pokazują nam, że czas przejścia pokazywany na mapie był zupełnie inny. Nie spodziewali się gór, a na pewno nie byli świadomi tak wymagającego przejścia. 

Wyprawa #TatrzańskieOpowieści rozpoczęła się we wtorek 28 czerwca. Waligóra wyruszył w Tatry dosłownie tuż po swoim powrocie z Grenlandii, zaprawę miał więc całkiem niezłą, choć – jak zwracał uwagę – musiał przestawić organizm z mozolnej wędrówki po płaskim na wyzwania związane z pokonywaniem naprawdę sporych przewyższeń. Przez większość trasy Waligórze towarzyszyła fotografka Karolina Krasińska, a w snuciu #TatrzańskichOpowieści na Facebooku i nie tylko pomagali mu filmowiec Damian Ochtabiński, dziennikarz Dariusz Jaroń i redaktor Piotr Tomza.

Więcej o: