Tylko trzy elektrownie - Kozienice, Połaniec i Ostrołęka B - są odpowiedzialne za zabijanie każdego roku nawet setek milionów malutkich ryb w Wiśle i Narwi. Od kilkudziesięciu lat wyniszczają rzeki, a ich wpływ na środowisko jest nie do oszacowania - mówią autorzy nowego raportu o wpływie elektrowni na życie w rzekach.
W ramach badań do raportu Towarzystwa na rzecz Ziemi i Stowarzyszenie Pracownia na rzecz Wszystkich Istot naukowcy sprawdzili, jak trzy elektrownie węglowe wpływają na organizmy rzeczne. Każda z nich wykorzystuje wodę z rzeki do chłodzenia. To szkodzi zwierzętom na dwa sposoby. Po pierwsze, bardzo małe zwierzęta - rybne larwy i narybek przedostają się do instalacji elektrowni i giną ugotowane w niej. Po drugie, trafiająca z powrotem do rzeki woda jest podgrzana, co także szkodzi rybom i innym zwierzętom.
- Problemem jest przestarzały, otwarty system chłodzenia elektrowni. Wymaga bardzo dużej ilości wody. I ta woda wraca do rzeki w formie pozbawionej życia, ale za to podgrzana o 10-15 stopni - mówi prof. Tomasz Mikołajczyk z Pracowni Ekspertyz i Badań Ichtiologicznych PEBI.
Ofiarami są bardzo małe, mierzące kilka lub kilkanaście milimetrów ryby, określane jako ichtioplankton. To zwierzęta, które dopiero co wykluły się z jajeczek. Migrują one z prądem rzeki do odpowiednich dla siebie siedlisk. Część z nich wpada do wlotów wody elektrowni i ginie w jej instalacjach.
Skala - jak mówią badacze - jest porażająca. W 2021 r. Elektrownia Kozienice mogła unicestwić ponad 70 mln osobników z 27 gatunków ryb. W mniejszej elektrowni Ostrołęka B w tym samym roku mogło zginąć ok. 19,2 mln ryb. W elektrowni Połaniec w okresie od połowy kwietnia do końca lipca 2020 oraz 2021 r. mogło zginąć odpowiednio ok. 24,8 i 93,9 mln larw i narybku.
To skala, która ma fatalny wpływ na cały ekosystem. W elektrowniach może ginąć nawet 1/3 rybich larw. Na przykład w Kozienicach ilość zasysanego do elektrowni ichtioplanktonu stanowiła 26 proc. wszystkich takich zwierząt dryfujących na tym odcinku rzeki. W przypadki Ostrołęki B było to prawie 32 proc. Ich "skala rażenia" jest ogromna - pochłaniane są ryby z Wisły, Narwi i ich dorzeczy w odległości nawet 70-80 km od elektrowni. Wśród zabijanych małych ryb stwierdzono 10 gatunków objętych ochroną.
Liczba zabijanych w ten sposób owadów, mięczaków, skorupiaków jest zdaniem naukowców nie do policzenia, ale może iść w miliardy. To ma swoje konsekwencje - inne, większe zwierzęta są pozbawione pokarmu i także giną.
Już powyżej elektrowni rzeki są nie tylko pozbawione części życia, ale też podgrzane. To kolejny problem dla żyjących tam zwierząt. - Elektrownie są w stanie zmienić temperaturę rzeki na odcinku kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kilometrów. A w wodzie są tylko organizmy zmiennocieplne i ich cykl życiowy jest całkowicie zależny od temperatury wody - wyjaśnia prof. Mikołajczyk.
Negatywny wpływ elektrowni jest potęgowany przez inne działania człowieka. Po pierwsze, wraz z postępującą zmianą klimatu rośnie średnia temperatura wody. Po drugie, wylesianie i regulowanie rzek likwiduje zacienienie, przez co więcej słońca pada na lustro wody. To także podgrzewa rzeki. Do tego, choć poziom wody jest w nich niższy, to elektrownie pobierają tyle samo wody. Elektrownia Kozienice pobiera przeciętnie 70 m3 na sekundę, a przy obecnych niskich stanach przepływ na jej wysokości to około 150 m3 na sekundę. Zatem zakład połyka i wypluwa połowę wody płynącej w Wiśle.
- Jeśli normalna temperatura w kwietniu to na przykład 15 stopni, a woda ma 25 stopni, to tym organizmom - mówiąc kolokwialnie - miesza się w głowie. Na przykład tarło występuje w innym momencie, niż powinno - wyjaśnia prof. Mikołajczyk.
To, jak elektrownie podgrzewają wodę w rzekach, widać na filmie przygotowanym przez Towarzystwo na rzecz Ziemi:
Naukowcy zwracają uwagę, że mamy też braki informacji o tym, jak elektrownie wpływają na rzeki. Stacje pomiarowe, gdzie stale sprawdzana jest temperatura wody, są likwidowane. W tej chwili na całej długości Wisły tylko w siedmiu miejscach monitorowana jest temperatura wody. Na Odrze z wcześniejszych 12 stacji została jedna, która wciąż działa.
Co należy zrobić, żeby pomóc polskim rzekom i żyjącym tam zwierzętom? Według ekspertów nie ma nic tak skutecznego, jak stopniowe wygaszanie starych bloków węglowych. Te nowe są mniejszym problemem - jak zwrócił uwagę prod. Mikołajczyk bloki węglowe z zamkniętym obiegiem, jak blok w Kozienicach, zużywają 100 razy mniej wody niż stare jednostki. Elektrownie węglowe, tak czy siak, powinny odchodzić do lamusa, żeby zmniejszać emisje gazów cieplarnianych. Dodatkowym pozytywnym efektem będzie ulżenie życiu w rzekach.
Ważne też, by nie powielać problemów. Jak powiedzieli eksperci, nowe projekty bloków gazowych w elektrowniach (Dolna Odra, Kozienice) mają wykorzystywać otwarty obieg wody tak, jak stare bloki na węgiel.
Na zamknięcie elektrowni trzeba będzie poczekać lata. Co można zrobić krótkoterminowo? Jak powiedział współautor raportu dr inż. Michał Nowak, przyrodnicy chcą próbować przekonywać operatorów elektrowni, by w miarę możliwości ograniczali ich pracę w okresie, gdy jest to największe zagrożenie dla ryb. Rybie larwy i narybek migrują tylko w nocy, a okres dużej migracji przypada od kwietnia do lipca. Ograniczenie pracy elektrowni nawet na kilka godzin w nocy np. o 20 proc. oznaczałoby miliony uratowanych ryb.
Eksperci podkreślają, że problem nie jest nowy - decydenci ignorują wpływ elektrowni na rzeki od dekad. Jak piszą w raporcie:
"Jak kruchy jest w istocie rzeczny ekosystem i jak wielu ludzi od niego zależy dobitnie uświadomiła nam katastrofa ekologiczna na Odrze w lecie 2022 r. Rzeki nie mogą być dalej traktowane jak darmowy odbiornik ścieków i zasób przeznaczony dla przemysłu".