Nie jest to bynajmniej opinia, jakich wiele. To są naukowe wnioski z katastrofy. W uchwale Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego czytamy m.in.: "Katastrofa ekologiczna w Odrze stanowi efekt nałożenia się na siebie wielu niekorzystnych czynników (...). Należy jednak z całą stanowczością podkreślić, że nie była ona zjawiskiem naturalnym i nie wydarzyłaby się, gdyby nie wcześniej popełnione błędy w zakresie użytkowania i ochrony wód. (...) zarządzanie gospodarką wodną i szeroko pojęte zarządzanie środowiskiem wymagają pilnego unowocześnienia".
Bez wątpienia ryby, małże i inne stworzenia padały zatrute prymnezyną, silnie toksyczną substancją, którą uwalniają złote algi. Ponadto, proces intensywnej fotosyntezy prowadzony przez te glony prowadzi do przesycenia wody tlenem, co wywołuje tzw. chorobę gazową oraz produkuje toksyczny amoniak. "Algi P. parvum do górnej Odry mogły zostać zawleczone przez człowieka, np. z żeglugą, ale równie dobrze mogły pojawić się tam bez jego udziału, np. przetransportowane przez ptaki. Hydrobiolodzy, znając zwyczaje tego gatunku, wiedzą, że gdyby woda w Odrze była uboga w substancje biogenne i sól oraz płynęła wartko, gatunek ten pozostałby marginalnym elementem ekosystemu" - zauważa biolog Piotr Panek.
Inkryminowane algi są bowiem charakterystyczne dla wód słonawych i słonych, a nie dla słodkiej rzeki. Ich masowe pojawienie się ma prawdopodobnie związek ze zrzutami silnie zasolonych ścieków kopalnianych. Katastrofa nie byłaby tak dotkliwa gdyby nie niski stan wód w Odrze. Z kolei za niski poziom wody w drugiej największej rzece w Polsce odpowiada przeregulowanie Odry i jej dopływów. Dodatkowo, "oczyszczone" dno regulowanych rzek ubogie jest w w organizmy filtrujące. Nie mają się one do czego przyczepić w przekształconym hydrotechnicznie korycie, z którego usunięto roślinność, kawałki drewna i gruboziarnisty piasek.
Dlatego trudno nie stanąć w osłupieniu, słuchając jak ministerka środowiska i wiceminister infrastruktury zapowiadają budowę dalszych piętrzeń jako remedium na katastrofę ekologiczną. Ostatnie czego Odra teraz potrzebuje to budowa stopni, terminali kontenerowych, betonowanie, pogłębianie i generalnie robienie z rzeki kanału żeglugowego, co dla niepoznaki nazywa się "modernizacją". Takie podejście to dokładnie robienie tego samego, co do tej pory i oczekiwanie innych rezultatów, co nie jest, delikatnie rzecz ujmując, przejawem zdrowego rozsądku.
Działania proponowane przez ministra Gróbarczyka i ministerkę Moskwę idealnie wpisują się w problem archaicznych metod zarządzania polską gospodarką wodną i środowiskiem, o czym piszą hydrobiolodzy w swojej uchwale. To podejście rodem z połowy zeszłego wieku i sprzeczne ze stanowiskiem nauki. Badanie unijnego Centrum Badań Wspólnych sprzed paru lat wskazuje, że najlepszą metodą ochrony przeciwpowodziowej w Polsce jest renaturyzacja rzek. Piszą też o tym eksperci Polskiej Akademii Nauk. "Należy wstrzymać prace regulacyjne i podjąć działania na rzecz renaturyzacji Odry i jej dopływów oraz przynajmniej fragmentów jej doliny zalewowej pod kątem zwiększenia zdolności buforowej rzeki i jej potencjału adaptacyjnego do zmiany klimatu i innych zaburzeń antropogenicznych. Renaturyzacja przyniesie korzyści naturze i człowiekowi, gdyż przyczyni się między innymi do regulowania skrajnie niskich i skrajnie wysokich przepływów poprzez połączenie rzeki z doliną, a zatem będzie sprzyjać zapobieganiu powodziom i suszom" - czytamy w ich stanowisku.
Podobnego zdania są niemieccy naukowcy z Instytutu Ekologii i Rybołówstwa Wód Śródlądowych (IGB), którzy już wcześniej ostrzegali przed podobną katastrofą. Niestety, polscy decydenci wciąż uważają, że intensywne prace inżynieryjne i lanie ton betonu do rzeki są niezbędne do łagodzenia skutków suszy i likwidowania zagrożenia powodziowego, a ostatnio także stoją na stanowisku, że regulacja służy powstrzymaniu inwazji glonów, mimo że naukowcy twierdzą, że jest dokładnie odwrotnie.
Tymczasem, zamiast kolejnych stopni i snów o potędze polskiej żeglugi śródlądowej, Odra potrzebuje niższych limitów zrzutów chemikaliów, sprawnego nadzoru i systemu ostrzegania o poziomie zanieczyszczeń, zwiększenia społecznej kontroli nad gospodarką wodną i jasnych kryteriów odpowiedzialności instytucjonalnej za podejmowane decyzji lub ich brak. Priorytetem, oprócz systematycznego i rozsądnego odtwarzania życia w Odrze, powinna być rezygnacja z planów rozwoju żeglugi na rzecz realizacji i poszerzenia Krajowego Programu Renaturyzacji Wód Powierzchniowych. Taki program leży i kurzy się na biurkach kierownictwa Wód Polskich od kilku lat, odłożony ad calendas grecas.
Spóźniona, arogancka i pełna wybiegów reakcja instytucji państwowych na odrzański kryzys sprawiła, że organizacje pozarządowe postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Nie tylko rzetelne śledztwo i raport ws. katastrofy ekologicznej w Odrze, ale również wypracowanie kierunków adaptacyjnej polityki wodnej w Polsce wymaga powołania niezależnej, apolitycznej grupy składającej się z naukowców, ekspertów i organizacji pozarządowych. Pokaz spektakularnej nieskuteczności państwa sprawił, że Koalicja Czas na Odrę i Koalicja Ratujmy Rzeki wraz z innymi organizacjami wyszły z inicjatywą społecznego, niezależnego od rządu programu odnowy ekosystemu rzeki "ODRAtujmy Odrę"! i zbierają pieniądze na ten cel.
Z kolei Polska Zielona Sieć i międzynarodowa organizacja Bankwatch przestrzegają przed niebezpieczeństwem, czającym się tym razem w Krajowym Planie Odbudowy (realizację jego zapisów rząd zapowiedział bez oglądania się na Unię Europejską, która wstrzymała pieniądze z KPO dla Polski) i funduszach spójności. Niektóre projekty zawarte w tych wartych miliardy euro planach tylko wzmocnią patologie odpowiedzialne za katastrofę odrzańską.
Polska chce zrealizować część swoich inwestycji żeglugowych w ramach FEnIKSa, czyli Funduszy Europejskich na Klimat, Infrastrukturę, Środowisko. Zdaniem organizacji ekologicznych, wszelkie wsparcie dla planów dalszej regulacji rzek i przekształcania ich w kanały żeglugowe powinno być wykluczone z funduszy europejskich. Również instytucje takie jak Bank Światowy czy Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju powinny zaprzestać ich finansowania.
Z kolei w KPO znajdują się m.in. zapisy niebezpiecznie upraszczające budowę wielofunkcyjnych urządzeń hydrotechnicznych na niewielkich ciekach wodnych, na terenach wiejskich. W raporcie Bankwatch czytamy: "Jest bardzo prawdopodobne, że wielofunkcyjne inwestycje hydrotechniczne doprowadzą do masowego pogorszenia stanu ekosystemów rzecznych w Polsce, ponieważ wymagają przekształcenia dolin rzecznych w zbiorniki oraz przerywają ciągłość ekologiczną rzek i ich dolin. Takie projekty mogą stanowić poważne zagrożenie dla różnorodności biologicznej, w tym dla siedlisk chronionych i gatunków zwierząt ważnych dla UE. Zmniejszają one także zdolność rzek do samooczyszczania."
Również tutaj renaturyzacja zalecana jest jako alternatywa dla regulacji, betonu i inżynierii. Jak zauważa Bankwatch, zwrot w stronę rozwiązań opartych na przyrodzie przyczyni się też do realizacji innych zobowiązań, takich jak realizacja założeń Ramowej Dyrektywy Wodnej czy Unijnej strategii na rzecz bioróżnorodności 2030 (w tym założenia dotyczącego renaturyzacji 25 000 km rzek w UE).
Wyjdzie taniej i z korzyścią dla ludzi oraz przyrody, w przeciwieństwie do forsowania niedorzecznych i drogich planów betonowania rzek oraz fundowania społeczeństwu deficytowej żeglugi śródlądowej.
Autor: Rafał Rykowski, specjalista od komunikacji w Polskiej Zielonej Sieci. Działa w CEE Bankwatch, Koalicji Ratujmy Rzeki i Koalicji Klimatycznej na rzecz ochrony klimatu i różnorodności biologicznej.