Najpierw, jeszcze w niedzielę wieczorem, napisał o tym krótko Instytut Jagielloński, podając, że dzięki silnemu wiatrowi, średnie ceny energii elektrycznej na poniedziałek (3 października) były jednymi z najniższych w Europie. Pod względem uwarunkowań pogodowych, sprzyjających produkcji energii z wiatru, sytuacja była najlepsza od wczesnej wiosny. "Generacja z farm wiatrowych pokryje ponad 40 proc. zapotrzebowania na energię w godzinach porannych, a wysoka rezerwa pozwala na eksport energii" - napisali eksperci.
W poniedziałek przed południem potwierdzili to analitycy Fundacji Instrat, wyliczając dodatkowo, że w ostatnią sobotę wiatraki produkowały 15 proc. energii, a w niedzielę już 28 proc. A po dołożeniu do tego niewielkiego weekendowego zapotrzebowania, w niedzielę otrzymaliśmy najniższą dzienną cenę energii elektrycznej w Europie - to nie zmieniło się także w poniedziałek rano.
Wcześnie rano w poniedziałek wiatr dawał nam grubo ponad 6 GW mocy, momentami nawet (nad ranem) więcej niż jakiekolwiek inne pojedyncze źródło, w tym węgiel kamienny, co można łatwo sprawdzić, korzystając z narzędzia opracowanego przez Fundację Instrat. Nic dziwnego. Jak podaje IMGW, w pierwszej części poniedziałku na dużym obszarze Polski wiatr w porywach wiał z prędkością do 50-60 km na godzinę.
Za każdym razem, gdy LEWy [lądowe elektrownie wiatrowe - red.] zapewniają moc 6340 MW, starsze elektrownie węglowe o sprawności 36 proc. mogą zaoszczędzić 2527 ton (42 wagony, czyli 1 pociąg) cennego importowanego węgla ARA na godzinę
- zauważają analitycy Instratu.
Wieczorem wiatr osłabł, ale tuż przed świtem we wtorek wiatr nadal dawał nam 4,4 GW mocy (w tym samym czasie węgiel kamienny najwięcej, prawie 6,7 GW, a węgiel brunatny 4 GW).
Produkcja energii elektrycznej w Polsce w podziale na technologie, w MWh. 3-4 października 2022 r. Źródło: Instrat (https://energy.instrat.pl/generation_by_fuel)
W takich okolicznościach trudno nie żałować niewykorzystanego potencjału. Bo wiatraków lądowych moglibyśmy mieć więcej, gdyby nie blokująca de facto ich budowę ustawa sprzed sześciu lat. Zgodnie z nią, wiatraki można stawiać w odległości od zabudowań wynoszącej przynajmniej 10-krotność wysokości takich instalacji. To sprawia, że wiatraków nie można stawiać na ponad 99 proc. powierzchni Polski.
Rząd po długim czasie składania obietnic w lipcu tego roku przyjął wreszcie projekt nowelizacji, który miał naprawić wcześniejszą nowelę PiSu. Tyle że projekt ten utknął w Sejmie. Jak podawała dwa tygodnie temu "Rzeczpospolita", trafił do sejmowej zamrażarki i tam miałby w najbliższych tygodniach czasie pozostać. Problemów jest kilka. Po pierwsze, nie wszystkim w Zjednoczonej Prawicy (Solidarna Polska), ale i w samym PiS się ona podoba. Po drugie, na ustawę "nie ma klimatu", bo rząd zajmuje się szukaniem węgla i opału na zimę.
- Energia elektryczna produkowana w instalacjach OZE takich jak elektrownie wiatrowe jest dziś od 3 do 5 razy tańsza niż w przypadku produkcji energii w konwencjonalnych elektrowniach wykorzystujących węgiel czy gaz. To w tym momencie najlepsze lekarstwo na wysokie rachunki za prąd. Niestety sektor odnawialnych źródeł w Polsce nie wykorzystuje swojego potencjału. Wszystko w rękach Sejmu - mówi Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego.
- Sejm przyjmując ustawę 10H pozwoli polskim rodzinom i przedsiębiorcom zaoszczędzić 14 mld złotych. Nie dziwi więc nikogo, że cała branża wiatrowa, ale też przemysł, samorządy, czy wreszcie społeczeństwo oczekują jak najszybszego odblokowania rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie. To z jednej strony wzmacnianie bezpieczeństwa energetycznego i niezależności naszego kraju od surowców z Rosji, z drugiej – najlepsze lekarstwo na obniżenie rachunków za prąd - dodaje Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej.