- A nasza planeta szybko zbliża się do punktów krytycznych, które sprawią, że klimatyczny chaos stanie się nieodwracalny. Jesteśmy na autostradzie do klimatycznego piekła z nogą wciąż na pedale gazu - mówił sekretarz generalny ONZ António Guterres na otwarciu szczytu klimatycznego COP27 w Egipcie. Wezwał delegacje z całego świata do działania i zaproponował "pakt solidarności klimatycznej" między państwami bogatymi a rozwijającymi.
Po pierwszym z dwóch tygodni szczytu w Szarm el-Szejk nie ma wielu powodów do optymizmu. Egipska prezydencja jest krytykowana, aktywiści wytykają potężną obecność lobby paliw kopalnych, a porozumienie z konkretami nie wydaje się być w zasięgu.
Poza delegatami z całego świata, na szczyty klimatyczne przyjeżdżają też przedstawiciele biznesu, organizacji międzynarodowych i aktywiści. Tradycją są już demonstracji i protesty. W tym roku jednak największa demonstracja w połowie szczytu nie mogła odbyć się w mieście, jak zazwyczaj - bo Egipt nie pozwala na protesty. Dlatego działacze z całego świata przeszli przez tzw. niebieską strefę, czyli serce szczytu, kontrolowaną na czas COP przez ONZ.
Protestowanie tam jest obarczone restrykcjami. Jak pokazała na Instagramie polska aktywistka klimatyczna Dominika Lasota, w czasie jednego z protestów uczestnicy dostali informację o zasadach do przestrzegania. Zgodnie z nimi w niebieskiej strefie podczas protestowania nie mogą wymieniać i krytykować żadnych konkretnych państw, firm ani osób.
Do tego delegaci i inni uczestnicy szczytu są śledzeni i inwigilowani przez egipskie służby. Przyjeżdżających na COP ostrzegano przed pobieraniem oficjalnej aplikacji z obaw, że może ona być wykorzystana do śledzenia. M.in. władze Niemiec poskarżyły się na inwigilację, jaką w ich pawilonie mieli prowadzić przedstawiciele władz Egiptu. Kair odciął się od tych zarzutów.
Szczyt chętnie przywitał za to lobbystów z branży paliw kopalnych. Jak wylicza obecna na miejscu aktywistka Wiktoria Jędroszkowiak, z całego świata przyleciało 636 lobbystów z firm sprzedajacych ropę, gaz i węgiel. Jest ich więcej niż na poprzednim szczycie. To także większa liczba niż skład delegacji prawie każdego z państw (z wyjątkiem Zjednoczonych Emiratów Arabskich - przyszłoroczny gospodarz COP wysłał ponad 1000 osób). Jędroszkowiak podkreśliła, że na szczycie są przedstawiciele także rosyjskich firm jak Gazprom, Lukoil czy Sberbank, którzy w cieniu negocjacji klimatycznych robią interesy. Nawet sam gospodarz negocjacji klimatycznych rozmawiał w na marginesie COP-u o inwestycjach w wydobycie paliw.
Po ponad tygodniu nie ma nawet zarysu porozumienia, a jedynie lista postulatów poszczególnych państw i grup. To może się jeszcze zmienić - na szczytach na ogół porozumienia są zawierane na samym końcu.
COP przynosi też pewne niewielkie postępu. Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans ogłosił we wtorek w Egipcie, że Unia Europejska jest gotowa nieco zwiększyć swój cel klimatyczny. Zamiast obcięcia emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. do 2030 roku, UE ma celować w 57 proc.
Choć nie jest to bezpośrednio związane ze szczytem w Egipcie, wielu obserwatorów patrzy jednocześnie na indonezyjskie Bali, gdzie spotykają się państwa grupy G20. Tam doszło do spotkania Joe Bidena z Xi Jinpingiem. USA i Chiny zadeklarowały powrót do wspólnych rozmów nt. klimatu (zawieszono je w tym roku przez napięcie wokół Tajwanu).
Jak zauważył Frances Colon z Center of American Progress, przed szczytem G20 Biden przemawiał w Szarm el-Szejk i zwrócił uwagę na kwestię ograniczenia emisji metanu. To może być coś, co da pole do współpracy USA i Chin. Metan to gaz cieplarniany silniejszy od dwutlenku węgla. Ogromne ilości wydobywają się do atmosfery m.in. jako efekt uboczny wydobycia ropy, węgla i gazu.
Interesującym punktem drugiego tygodnia może być też wizyta Luiza Inácio Luli da Silva, który dopiero co wygrał wybory prezydenckie w Brazylii. Dopiero z początkiem przyszłego roku obejmie urząd, ale już działa na polu dyplomatycznym na rzecz ochrony Amazonii i innych lasów deszczowych.
Brak konkretnych ustaleń na szczycie klimatycznym byłby oczywiście porażką i kolejnym ciosem w walkę z globalnym ociepleniem. Zostały już tylko lata na drastyczne ograniczenie emisji, żebyśmy mieli szanse na zatrzymanie poziomu ocieplenia Ziemi na umiarkowanie bezpiecznym poziomie 1,5 stopnia Celsjusza.
Jednak ewentualna porażka na szycie w żadnym wypadku nie oznacza końca tej walki. Każdy kraj i każde przedsiębiorstwo, które ma wystarczające plany obcinania emisji, musi wprowadzać je w życie. A ci, którzy mają za mało ambitne plany, powinni zwiększyć ambicje i także przystąpić do realizacji. Porozumienie na szczycie nie jest do tego niezbędne.
Tymi, którzy mogą ucierpieć z powodu kiepskiego wyniku rozmów, są państwa rozwijające. Liczą one z jednej strony na wsparcie w zielonej transformacji, z drugiej - na pieniądze choćby częściowo rekompensujące szkody wyrządzane przez kataklizmy klimatyczne. Na szczycie dyskutuje się m.in. o stworzeniu funduszu szkód i strat - z którego wspierałoby państwa dotknięte np. suszą czy huraganem napędzanym przez globalne ocieplenie. Jednak już na wstępnym etapie trudno o zgodę.