Na dziedzińcu pałacu Potockich przy ul. Zielonej przez lata funkcjonował ogródek restauracyjny, z klimatycznym wystrojem wśród dużych drzew. Teraz właściciel budynku, firma Building Investment, zaczęła jego remont.
Pałac ma zyskać dodatkową powierzchnię, będzie wynajmowany na biura i usługi. A prace zaczęły się od wycinki drzew na dziedzińcu: starego dębu i klonu.
"Zastali ulicę Zieloną, zostawili betonową" - pisze architekt krajobrazu Wojciech Januszczyk.
Wycinka drzew odbyła się za zgodą wojewódzkiego konserwatora zabytków (choć początkowo zgadzał się na wycięcie tylko jednego z drzew). Jak opisuje "Dziennik Wschodni", drzewa miały być w złym stanie, kolidować z fundamentami i dachem.
Powodów wycinki było więcej. Jak mówi cytowany przez gazetę Jarosław Urban, prezes lubelskiej spółki Building Investment, właściciela i wykonawcy remontu, wycinka była konieczna, żeby na dziedziniec mogły wjechać maszyny w trakcie remontu. Poza tym pod dziedzińcem ma powstać nowa, podziemna sala, co według inwestora byłoby niemożliwe, gdyby pozostały tam duże drzewa - informuje lubelska "Gazeta Wyborcza".
Lubelski Wojewódzki Konserwator Zabytków odniósł się do wycinki we wpisie na Facebooku, zaznaczając, że "sprawa budzi wiele kontrowersji". Zwracał uwagę m.in. na opinie o złym stanie drzew, na zagrożenie, jakie niosłyby dla nich prace remontowe, a także na to, że historycznie na dziedzińcu nie było wysokiej zieleni. "Drzewa na jego dziedzińcu - mimo znacznych rozmiarów - mają charakter wtórny i nie są 'dziełem' świadomej działalności człowieka, nie są też świadectwem minionej epoki bądź zdarzenia" - czytamy.
W zamian za wycinkę dużych drzew inwestor ma posadzić ponad 20 nowych. Drzewa mają mieć "wykształcone korony", jednak będą oczywiście o wiele mniejsze od starych drzew. Kilka ma być posadzonych na dziedzińcu po remoncie, a pozostałe na sąsiedniej działce, gdzie firma realizuje inną inwestycję.
To kolejna wycinka na ulicy Zielonej w centrum Lublina. Inne drzewa zniknęły wcześniej w związku z pracami innego inwestora.
Architekt krajobrazu Wojciech Januszczyk skrytykował argumentację inwestora oraz konserwatora zabytków.
"Te dwa duże zarżnięte w śródmieściu drzewa dawały tyle usług 'ekologicznych' co 1000, słownie tysiąc, sadzonek niedużych drzew. 'Nie ma takiej opcji!', jak mówi mój pięcioletni syn, żeby to zrekompensować w centrum miasta 'nasadzeniami rekompensacyjnymi'. Nie zmieszczą się w tym betonie" - napisał. Wątpi też w to, jak nowe drzewa będą rosnąć na betonowym stropie podziemnej sali.
Zwraca też uwagę, że argumentem konserwatorskim jest to, że oryginalnie drzew na dziedzińcu nie było - ale zgodzono się na zmiany w samym budynku, w tym podniesienie dachu. "Ja wiem, że to zabytek, gdzie kiedyś nie było drzew! Chciałem tylko zapytać, czy był tam kiedyś podwyższony dach, bo teraz będzie! Czyli dach można podnieść, drzewa nie można zostawić?" - napisał.
Podkreślił, że w dobie zmian klimatu drzewa są większą wartością od zysków "pojedynczych obywateli". "Nie oznacza to jednak, że nie można ich wycinać. Można! Ale nie z powodu chęci zysku, tylko z powodu tego, że są np. chore lub naprawdę stare. To powinna być logiczna wymiana, a nie ściema nasadzeń rekompensacyjnych" - podkreślił.