W piątek do pierwszego czytania w komisjach sejmowych skierowano rządowy projekt zmiany ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Jego głównym celem jest zliberalizowanie zasady dot. minimalnej odległości turbin wiatrowych od zabudowań.
Rządowa ustawa trafiła do Sejmu 14 lipca, ale od tego czasu leżała w "zamrażarce" - projekt nie miał nadanego numeru druku, nie był skierowany do prac w komisjach. PiS był za to krytykowany przez branżę, organizacje zajmujące się klimatem i opozycję. Jednak rząd obiecywał, że blokująca rozwój energetyki wiatrowej zasada 10H zostanie zliberalizowana. Jest to zresztą jeden z tzw. kamieni milowych - zmiana prawa jest niezbędna do odblokowania pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Jeśli KPO ma zostać odblokowane, to potrzebne będą szybkie prace nad ustawą. A ustawę skierowano do prac w Sejmie tuż po tym, jak przegłosowano ustawę o Sądzie Najwyższym - kluczową zmianę konieczną do odblokowania KPO.
Kiedy można spodziewać się prac nad nowym prawem? Rzecznik rządu Piotr Müller powiedział w piątek w Sejmie, że "liczy, że prace będą kontynuowane na następnym posiedzeniu Sejmu" i wtedy też sprawa "zostanie zamknięta".
Zgodnie z harmonogramem kolejne posiedzenie niższej Sejmu planowane jest za dwa tygodnie, w dniach 25 i 26 stycznia.
Obecnie rozwój lądowej energetyki wiatrowej (wiatraki na morzu dopiero zamierzamy budować) blokuje tzw. zasada 10H. Zakłada ona, że odległość wiatraka od zabudowań musi stanowić przynajmniej 10-krotność wysokości takiej instalacji (liczonej w punkcie maksymalnej wysokości łopaty). Czyli jeśli wiatrak ma 150 metrów wysokości, to nie może stać bliżej niż półtora km od budynków mieszkalnych. To sprawia, że wiatraków nie można stawiać na ponad 99 proc. powierzchni Polski.
- Odblokowanie energetyki wiatrowej na lądzie to strategiczna decyzja dla budowania bezpieczeństwa Polski i rozwoju gospodarczego. Nie dziwi więc nikogo, że cała branża wiatrowa, ale też przemysł, samorządy czy wreszcie społeczeństwo oczekują zwiększenia udziału zielonej energii z wiatru w naszym systemie - skomentował Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej.
To z jednej strony wzmacnianie niezależności naszego kraju od surowców z Rosji, z drugiej - najlepsze lekarstwo na obniżenie rachunków za prąd. Energia z wiatru jest dziś pięć razy tańsza od energii ze źródeł konwencjonalnych, a nowe inwestycje w farmy wiatrowe na lądzie to więcej zielonej i taniej energii i niższe rachunki za prąd
- powiedział.
Jeszcze w grudniu pisaliśmy o raporcie firmy analitycznej Aurora i Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi ws. strat, jakie niesie ze sobą opóźnianie zmiany ustawy wiatrakowej.
Według analizy, nowelizacja ustawy wiatrakowej w grudniu tego roku pozwoliłaby ograniczyć dodatkowy koszt dla polskiej gospodarki o 7 mld zł w porównaniu do sytuacji, w której ta decyzja zostałaby podjęta po wyborach jesienią 2023 r. Przesuwanie nowelizacji o kolejne lata - do grudnia 2024 r. - wiązałoby się ze wzrostem kosztów produkcji energii aż o 13 mld zł w latach 2026-30 w stosunku do nowelizacji jeszcze w 2022 r. Skąd takie straty dla gospodarki? Rachunek jest prosty. Energia produkowana węgla - i częściowo gazu - na których dziś opiera się polski miks energetyczny, jest droga. Wiatraki na lądzie produkują czterokrotnie tańszy prąd niż elektrownie węglowe.
Nawet szybka zmiana ustawy nie sprawi, że wiatraki powstaną od razu - inwestycje wymagają czasu. Jednak według Janusza Gajowieckiego z PSEW, kiedy zmiany ustawowe wejdą w życie i odblokują nowe inwestycje, w ciągu kilku lat tj. do roku 2030 mogłoby powstać od 6 do 10 GW nowych mocy w lądowych farmach wiatrowych.
- Wtedy moc łącznie z tym, co już mamy, sięgałaby 18-20 GW. Biorąc pod uwagę ten potencjał, w ciągu kilku lat moglibyśmy zupełnie uniezależnić się od dotychczas sprowadzanego z Rosji węgla czy gazu właśnie poprzez rozwój lądowej energetyki wiatrowej. Ta technologia zagwarantowałaby nam samodzielność wytwórczą - mówi Gajowiecki.
Według raportu organizacji branżowej rozwój lądowej energetyki wiatrowej może przynieść 70-133 mld zł przyrostu PKB, 490-935 mln zł dodatkowych wpływów do samorządów i 51 do 97 tysięcy nowych miejsc pracy w perspektywie do 2030 r.
Razem z rządowym projektem do I czytania skierowano kilka innych, które także leżały w "zamrażarce".
To dwa projekty senackie (w tym z czerwca 2021 roku) oraz kilka projektów poselskich z 2021 i 2022 roku (zgłoszone przez posłów Koalicję Obywatelską, PSL, Zielonych, Polskę 2050 i Lewicę).
Choć to projekt rządowy ma największe szanse na wejście w życie, można spodziewać się, że PiS będzie w jakimś stopniu współpracować z opozycją, która także chce zmiany zasady 10H (choć w projektach ma inne propozycje szczegółowych rozwiązań). To dlatego, że w samej Zjednoczonej Prawicy może zabraknąć głosów do przegłosowania ustawy. Liberalizacji zasady 10H sprzeciwiają się posłowie Solidarnej Polski i niektórzy parlamentarzyści PiS.
Rządowy projekt co do zasady nie znosi zasady 10H - jednak daje takie możliwości gminom.
Zgodnie z założeniami ustawy, gminy i lokalna społeczność będą decydować - poprzez Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego - czy na jej terenie powstaną farmy wiatrowe. Będą mogły zezwolić na budowanie ich w odległości mniejszej, niż wynika z zasady 10H, jednak nie mniej niż 500 metrów.
Ponadto - zgodnie z rządową autopoprawką do projektu - lokalna społeczność ma mieć możliwość partycypowania w korzyściach z wiatraków. Mieszkańcy będą mogli być "wirtualnym prosumentem" i dzięki temu, na podstawie umów z inwestorem, czerpać korzyści z części mocy wiatraków.