Sejmowa komisja ds. energii przyjęła w czwartek długo oczekiwaną ustawę wiatrakową. Jednak posłowie PiS zaproponowali poprawkę, która zmienia kluczowy przepis ustawy. Zdaniem opozycji i branży oznacza to, że przepisy nie spełnią zadania i nie odblokują potencjału budowy farm wiatrowych.
Obecnie budowa wiatraków jest praktycznie zablokowana, bo mogą powstawać nie bliżej niż 1,5-2 km od domów (10-krotność wysokości wiatraka). To wyklucza z takich inwestycji 99,7 proc. powierzchni Polski.
Rządowa ustawa zakładała, że gminy będą mogły zdecydować o zmniejszeniu tej odległości po konsultacjach i ocenie oddziaływania na środowisko, w ramach planu zagospodarowania - jednak nie bliżej, niż 500 m. W trakcie prac komisji posłowie PiS zaproponowali poprawkę, która zmniejsza tę minimalną odległość z 500 do 700 m. Jak wskazali posłowie opozycji, poprawka była "dosłownie pisana na kolanie", a rząd nie umiał odpowiedzieć na pytania o jej skutki.
Komisja odrzuciła z kolei poprawkę Konfederacji, która chciała, by gminy miały obowiązek przeprowadzenia wiążącego referendum ws. wiatraków.
Rząd we własnym projekcie - który, jak mówiła Anna Moskwa, był szeroko konsultowany - proponował minimalną odległość 500 metrów. W uzasadnieniu do projektu podkreślono, że właśnie taki dystans jest "stosunkowo często spotykany w różnych krajach".
Marek Suski twierdził, że poprawka została ustalona przez PiS w środę po "różnych uzgodnieniach wieczornych". - Pani minister nie wiedziała, że taką poprawkę zgłosimy. Dowiedziała się na sali - stwierdził przewodniczący komisji.
Opozycja zauważyła, że w takim razie ministerka nie miała jak ocenić skutków wprowadzenia poprawki. Posłowie pytali Anną Moskwę o to, na jakim odsetku powierzchni Polski będzie można w takim przypadku budować wiatraki. Ministerka powiedziała, to zmiana "tylko 200 m", ale nie jest w stanie ocenić, jak zmniejszy się powierzchnia. - Dla nas nie była kluczowa ta odległość, a partycypacja społeczeństwa - powiedziała.
- Pani minister z dumą oświadczała, że ustawa podlegała długotrwałym konsultacjom, analizom. Pokazywaliście, że tacy jesteście przewidujący. A dziś ad hoc zwiększacie odległość o 200 m, a pani mówi, że nie wie, jaki będzie skutek - mówił jeden z posłów opozycji.
Poseł Maciej Konieczny z partii Razem mówił, że zmiana minimalnej odległości sprawia, że nie wiemy, jaka część ludzi będzie mogła w ogóle decydować, czy w ich gminie będą mogły powstać wiatraki. - Pani minister mówi, że naturalną częścią procesu jest to, że rząd popiera poprawki, o których skutkach nie ma pojęcia. Tym, co decyduje, nie jest to, jak prawo wpływa na los Polek i Polaków, tylko arytmetyka partyjna. Państwo się przepychali między sobą jaka to ma być ta odległość i na koniec wyszło, że 700 m. I nikt nie wie, jakie będą skutki - mówił.
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej Janusz Gajowiecki powiedział, że jego organizacja ma ekspertyzę skutków zwiększenia minimalnej odległość z 500 na 750 m. - To powoduje ograniczenie potencjału (budowy farm wiatrowych) o 50 proc. z tego, którym dysponujemy w Polsce. Spełnienie założeń z uzasadnienia ustawy, że do 2030 roku pozwoli ona osiągnąć 6 GW mocy, wymaga zmiany i ustalenia, że to będą 3 GW mocy - stwierdził.
Zdaniem przedstawiciela branży taka zmiana "utrudni proces inwestycji i realizowanie projektów". Dodał, że dziś realizowane (na podstawie starych przepisów sprzed 2016 roku) są inwestycje w turbiny wiatrowe stojące 500-600 metrów od domu. - Nie ma żadnych analiz wskazujących, że 500 m jest zagrożeniem dla życia czy zdrowia ani wskazujących, że akurat 700 m to zapewni - powiedział i dodał, że po dwóch latach konsultacji branża "przyjmuje to z rozczarowanie".