Klęska na Odrze - śmierć setek tysięcy, o ile nie milionów ryb i innych zwierząt - nie była katastrofą naturalną. Kolejne raporty ekspertów pokazują, że nie ma co do tego wątpliwości. Choć ryby zabił zakwit złotych alg, to warunki, które pozwoliły tym glonom na rozwój, są wynikiem działalności człowieka. Chodzi przede wszystkim o wysokie zasolenie.
Mimo upływu czasu nadal nie ma oficjalnej odpowiedzi na pytanie: kto doprowadził rzekę do takiego stanu. Zdaniem Greenpeace za stan Odry i nie tylko odpowiadają silnie zasolone wody z kopalni.
Jednak problem Odry i innych rzek ma jeszcze głębsze źródło - wynika z opublikowanej we wtorek "Białej księki polskich rzek" autorstwa organizacji ClientEarth, Frank Bold, Greenmind, OTOP i WWF Polska.
Jak piszą, po ubiegłorocznej katastrofie "wzięli pod lupę system zarządzania rzekami w Polsce". Wskazują, że kwestie ochrony i zarządzania rzekami w Polsce po prostu nie działają. Składa się na to sieć niejasnych przepisów, sprzecznych celów i nielogicznego podziału kompetencji między różne instytucje. Bez gruntownej zmiany - zdaniem autorów - nie ma szans na poprawę stanu rzek w Polsce, a katastrofy - takie jak ta na Odrze - mogą się powtórzyć. Bo choć ryby zabiły złote algi, to katastrofa zaczęła się od decyzji podejmowanych w gabinetach państwowych instytucji, odpowiedzialnych za zarządzanie i ochronę rzek.
- Podstawowym grzechem polskiego systemu ochrony rzek i pra-przyczyną katastrofy na Odrze jest podejście naszego państwa do bezcennego dziedzictwa przyrodniczego, jakim są rzeki. Są one traktowane jak odbiorniki ścieków, potencjalne szlaki transportowe i źródło wody dla przemysłu i energetyki. Tymczasem na rzeki należy patrzeć przede wszystkim jak na źródło wody pitnej i wyjątkowe, wrażliwe ekosystemy, od których dobrego stanu zależy życie i zdrowie milionów ludzi. Pieczę nad tym narodowym dziedzictwem powinien sprawować minister klimatu i środowiska, a nie Ministerstwo Infrastruktury
- komentuje Jacek Engel z Fundacji Greenmind.
Przyczyny katastrofy na Odrze latem ubiegłego roku są jednocześnie dobrze znane - i do końca niewyjaśnione. Badania naukowe w Niemczech i Polsce odtworzyły przebieg i przyczynę masowej śmierci ryb.
Ryby zabił zakwit glonów prymnesium parvum (złota alga). To obcy gatunek, który mógł trafić do polskich wód przeniesiony przez ptaki czy statki. Kluczowe jest to, że rozwija się on w słonej wodzie. Czyli "zdrowa" rzeka byłaby dla tych alg kiepskim środowiskiem. Ale Odra zdrowa nie jest.
W czasie suchego i gorącego lata - gdy w Odrze było mało wody - kontynuowano zrzuty zasolonej wody. Odprowadzanie np. słonych wód, produktu ubocznego pracy kopalni, jest legalne (o ile odbywa się na podstawie odpowiednich pozwoleń). To, w połączeniu z nikim stanem wody, doprowadziło do wysokiego zasolenia rzeki. Słona, nagrzana, pełna azotu i fosforu - "pokarmu" organizmów jednokomórkowych - rzeka, której wody niemal stoją przy stopniach wodnych, stała się idealnym miejscem zakwitu glonów. Złota alga uwolniła do wody substancję, która uszkadza skrzela i jest zabójcza dla ryb, a także małż czy ślimaków. To bezpośrednia przyczyna katastrofy.
Jej skala była ogromna. Wyłowiono 360 ton martwych ryb. Nie wiadomo, ile uległo rozkładowi na dnie i brzegach rzeki. Straty na niektórych odcinkach sięgały 50-60 proc. Zginęła także większość małż. To zły znak na przyszłość, bo te organizmy oczyszczają wodę.
Znamy więc przyczynę śmierci ryb. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, jak to możliwe, że doprowadziliśmy drugą co do wielkości rzekę Polski do takiego stanu. Odpowiedzi szukają autorzy raportu ClientEarth. I opisują, że fatalny stan Odry (i absolutnej większości rzek w Polsce) to efekt systemowego chaosu w zarządzaniu rzekami, a także naszego podejścia do nich. Zamiast traktować je jako ekosystemy i nieodzowną część środowiska, widzimy - a przynajmniej państwo polskie widzi - w nich wodne autostrady i kanały odprowadzające ścieki.
Te systemowe problemy od ubiegłego roku nie zniknęły, więc katastrofa na Odrze może się powtórzyć. Jak pisaliśmy już wcześniej w Gazeta.pl, złote algi są w środowisku, zanieczyszczenie nie spadło. Kwestią czasu może być ponowny splot odpowiednich warunków, by doszło do zakwitu alg. Niewykluczone też, że podobna katastrofa może dotknąć Wisłę czy inne rzeki. Według ostatnich danych Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska prawie 99 proc. rzek ma zły stan wód:
Autorzy raportu zwracają uwagę, że unijna dyrektywa wodna z 2000 roku ustanawiała cele dotyczące czystości rzek. Zgodnie z nią, Polska miała osiągnąć dobry stan wód powierzchniowych do 2015 roku, a nieprzekraczalną datą jest 2027 r. Mamy więc kilka lat, by dostosować rzeczywistość do wymogów, które od lat nakłada na nas europejskie prawo.
Pierwszym z problemów jest według autorów raportu podejście państwa do rzek, które najwyraźniej widać po tym, kto za nie odpowiada. Przez lata gospodarka wodna była kompetencją ministra środowiska, ale od 2018 roku przeszła do Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, a po likwidacji tego resortu - do Ministerstwa Infrastruktury.
Samo to wskazuje, że rzeki są przez władze traktowane nie jako część środowiska, którą po pierwsze należy chronić, ale jako coś, co przede wszystkim należy eksploatować i wykorzystywać jako drogi dla transportu czy ścieki. Tymczasem rzeki, poza tym, że mają wartość przyrodniczą samą w sobie, spełniają wiele innych funkcji - dostarczają wodę dla ludzi i zwierząt, dla dzikiej przyrody i rolnictwa, są domem wielu gatunków.
Jak piszą eksperci, taka zmiana to nie tylko kwestia symboliczna, bo przekłada się na konkretne problemy. Zarządzanie zasobami wodnymi miało uprościć i usprawnić powołanie Wód Polskich, instytucji podporządkowanej obecnie resortowi infrastruktury. Zdaniem autorów raportu "tak się nie stało". Wody Polskie jednocześnie planują oraz decydują ws. polityki wodnej i prowadzą inwestycje i prace utrzymaniowe. "Są więc sędzią we własnej sprawie, pozbawionym jakiejkolwiek kontroli społecznej" - czytamy w raporcie.
Do tego dochodzi skomplikowany podział kompetencji z innymi instytucjami. Przykład tego widzieliśmy sami, pisząc w Gazeta.pl na temat katastrofy na Odrze. Kiedy pytaliśmy o to, co władze robią, by zapobiec kolejnej katastrofie, instytucje odsyłały nas jedna do drugiej. Za zarządzanie i osiąganie celów środowiskowych odpowiadają Wody Polskie, ale za monitoring wód - Inspekcja Ochrony Środowiska (podporządkowana Ministerstwu Klimatu).
Kiedy w Gazeta.pl pytaliśmy resort klimatu o to, czy widzi zagrożenie kolejną katastrofą, odpowiedziano nam, że "właściwe do oceny sytuacji w tej sprawie są organy Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie". Tymczasem Wody Polskie, odpowiadając na to samo pytanie, stwierdziły, że "zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa, w kompetencjach Wód Polskich nie leży ocena stanu środowiska, w tym ocena poziomu zanieczyszczeń". Ta instytucja skierowała nas do Inspekcji Ochrony Środowiska".
A to wcale nie koniec układanki, bo swoje kompetencje ma też Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska i jego regionalne oddziały, parki narodowe, wojewodowie i organy żeglugi. Obszary, za które odpowiadają niektóre instytucje, niekonieczne pokrywają się ze zlewniami rzek, czyli obszarami, z których wszystkie rzeki spływają do danego odcinka większej rzeki. Ustawa Prawo wodne, piszą autorzy raportu, też nie ułatwia zrozumienia tego systemu - liczy ponad 400 stron i reguluje kwestie od celu gospodarowania wodami po zasady naliczania opłat za śluzowanie kajaków przez uczniów szkół podstawowych.
Eksperci wskazują też na brak konsekwencji między planami a rzeczywistym podejściem do rzek. Z jednej strony w rządowych dokumentach mowa o ochronie ekosystemów, wzmacnianiu odporności rzek, naturalnych rozwiązaniach. Z drugiej - planowane i wykonywane są inwestycje mające np. służyć wykorzystaniu rzek jako dróg wodnych. "Konsekwencją wdrożenia tych planów będzie zniszczenie ok. 2 000 km swobodnie płynących rzek" - czytamy w raporcie. Drogie inwestycje i niszczenie ekosystemów są planowane mimo tego, że żegluga śródlądowa nie ma w Polsce dużego znaczenia. Jak pokazują dane GUS, nasz tabor barkowy żeglugi śródlądowej to 250 jednostek. Więcej mają już Węgry (317), a już Francja - ponad tysiąc, Rumunia ma 1133 jednostki, a Niemcy prawie dwa tysiące,
Odsetek przewozów ładunków transportem rzecznym (w całości lądowych przewozów towarowych) jest marginalny - to ok. 0,1 proc. Dla porównania w słynącej z kanałów Holandii to 40,3 proc., w Rumunii – 27,5 proc., w Niemczech – 7,7 proc. Do tego znaczącą częścią transportu jest węgiel, od którego odchodzimy i którego za kilkanaście lat nie trzeba będzie transportować.
Poza mechanizmami, które służą wykorzystaniu rzek, teoretycznie istnieje też ich ochrona. Jednak ta w praktyce nie działa, piszą autorzy raportu.
Jednym z czynników, który mógł przyczynić się do katastrofy na Odrze, jest brak mechanizmów oceny skumulowanego wpływu zrzutu ścieków na stan wód. Każda jednostka - fabryka, kopalnia, oczyszczalnia - która planuje zrzut ścieków do rzeki, musi otrzymać odpowiednią zgodę. Bierze się pod uwagę, jak dany zrzut wpływa na środowisko. Ale nie ocenia się ich wspólnie - to znaczy co stanie się, kiedy kilka jednostek w tym samym czasie wyleje ścieki czy zasoloną wodę do rzeki. A już zupełnie nie jest sprawdzane to, ile wody jest w rzece. A wpływ tej samej ilości ścieków będzie inny, gdy w rzece jest pełno wody i gdy z powodu suszy widać dno.
- Nikt też skutecznie nie kontroluje, czy dany podmiot faktycznie przestrzega warunków pozwolenia wodnoprawnego, które otrzymał. Dopóki to się nie zmieni, system wydawania pozwoleń wodnoprawnych nie zapewni realnej ochrony rzek – komentuje Agata Szafraniuk z Fundacji ClientEarth.
Maria Włoskowicz, prawniczka z Fundacji Frank Bold, zwraca uwagę także na "ulgowe traktowanie przez polskie prawo zasolonych wód zrzucanych przez kopalnie". - Tylko niektóre z nich są ściekami w rozumieniu Prawa wodnego, więc nie wszystkie zrzuty podlegają opłatom. Kopalnie mają też wyższy – w praktyce wręcz nieskończony – limit na wprowadzanie chlorków i siarczanów do rzek, a wyjątkowo niskie opłaty nie motywują do oczyszczania zasolonej wody przed zrzutem. Jeśli nic się w tej materii nie zmieni, czekają nas kolejne katastrofy, także na innych rzekach – ostrzega.
Początkowy chaos informacyjny ws. katastrofy na Odrze i późniejsze trudności w ustaleniu przyczyn są związane także z tym, że monitoring stanu rzek jest rozproszony pomiędzy instytucjami i niespójny. - Co gorsza, w ostatnich latach polskie władze "zbiły termometr" i usunęły z rozporządzeń regulujących monitoring obowiązek uwzględniania części parametrów wody, które w przypadku Odry były kluczowe dla właściwej oceny sytuacji – mówi dr Alicja Pawelec z Fundacji WWF Polska.
Wszystkie te problemy prowadzą do wspólnego wniosku. Jeśli nic się nie zmieni, to nasze rzeki będą w coraz gorszym stanie, a katastrofy takie jak na Odrze będą się powtarzać. Dlatego autorzy raportu rekomendują szereg zmian w prawie i instytucjach odpowiedzialnych za rzeki: