Ekspert od OZE tłumaczy niedzielny incydent energetyczny. "Państwo zarabia, a reszta płaci"

- Widać, że transformujemy się pozornie; od niemal dekady wiemy, jakie mamy cele na rok 2030, a niewiele robimy, by te cele osiągnąć - tak niedzielny komunikat PSE komentuje w rozmowie z Gazeta.pl Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Polskie Sieci Elektroenergetyczne w niedzielę poinformowaniu o stwierdzeniu zagrożenia bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej. Z uwagi na wzrost produkcji energii przez fotowoltaikę, mocy w systemie było za dużo. PSE zapowiedziały - już po raz drugi w tym roku, że możliwe jest nawet wyłączanie przydomowej fotowoltaiki. 

Zobacz wideo System energetyczny nie jest gotowy na energię odnawialną?

Polska nie poradziła sobie z mocą fotowoltaiki. "Olbrzymie marnotrawstwo"

Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej w rozmowie z Gazeta.pl przyznał, że ostatnie wydarzenia to świetna diagnoza stanu polskiej energetyki. 

To, co wydarzyło się w niedzielę, to olbrzymie marnotrawstwo zasobu tak unikalnego i potrzebnego, jakim są zeroemisyjne źródła wiatrowe i słoneczne. To źródła, które mają niemal zerowe koszty operacyjne, nie wymagają kupowania i importowania paliw. To wielka niegospodarność, która na dużą skalę zdarzyła się już drugi raz w tym roku, ale na mniejszą, lokalną skalę, o której w mediach mniej się mówi, zdarza się znacznie częściej.

- stwierdził. 

Ekspert wyjaśnił też, dlaczego tak się dzieje? - Strategia energetyczna, jaka w Polsce obowiązuje, nie wymusza na rynku ani na operatorach odpowiednich zachowań służących transformacji energetycznej, mieszkańcom i odbiorcom energii. Nasz system wciąż jeszcze nie został zmuszony, by dostosować się do nieuniknionego, czyli do trwałego przyrostu najtańszych źródeł energii z odnawialnych zasobów. Nie chodzi nawet o to, by w tej konkretnej sprawie krytykować Polskie Sieci Energetyczne, bo w konkretnej sytuacji innego wyjścia nie miały.

Po prostu widać, że transformujemy się pozornie; od niemal dekady wiemy, jakie mamy cele na rok 2030 i wiemy, że z różnych ważnych powodów rosną i będą rosły, a niewiele robimy, by te cele osiągnąć

- stwierdził szef IEO. 

Zdaniem Grzegorza Wiśniewskiego w Polsce mamy do czynienia z paradoksem. W weekend mieliśmy bowiem mnóstwo "darmowej" energii słonecznej. A tymczasem ceny energii były jednymi z najwyższych w Europie. - Wszyscy cierpimy przez wysokie ceny energii, mając 22 GW najtańszych źródeł energii, ale one nie mają w zasadzie wpływu na rynek. Gdyby rynek istniał, ceny przy tym, co wydarzyło się w weekend w związku z nadmiarem najtańszej energii, powinny spadać wyraźnie. A w Polsce były jednymi z najwyższych w Europie - tłumaczy ekspert.

I podaje przyczyny.

Firmy, które kontraktują energię i powinny uwzględniać relacje podaży i popytu, w ogóle nie zareagowały na to, że w szczycie, w sobotę, w niedzielę, pojawiło się dużo energii z fotowoltaiki. I to jest dowód na to, że rynek nie działa. Zarówno firmy powinny mieć możliwość korzystania z takiej najtańszej, pozaszczytowej energii, jak i zwykli konsumenci. Powinni mieć dostęp do elastycznych taryf, które np. w takim momencie doliny zapotrzebowania i szczytu generacji pozwalają podgrzać wodę w bojlerze elektrycznym w celu jej zużycia wieczorem lub dopiero rano. Wtedy nic by się nie zmarnowało

- wyjaśnia ekspert. 

Szef Instytutu Energetyki Odnawialnej: Państwo osiąga większe przychody, reszta płaci

Grzegorz Wiśniewski podkreśla, że każdy kilowat mocy zainstalowanej w dowolnej  instalacji fotowoltaicznej ogranicza zużycie węgla o pół tony rocznie. - Ogranicza emisje dwutlenku węgla, czyli daje efekt, o który nam chodzi. To, co wydarzyło się w weekend to dowód na to, że zniechęcamy do korzystania z OZE, opóźniając wprowadzenie regulacji unijnych, a sektor gra na wysokie ceny energii - tłumaczy.

Ceny na energię z fotowoltaiki i energetyki wiatrowej są sztucznie ograniczane od jesieni ub. roku, a ceny energii z węgla i gazu nie. Bez rynku energii nie opłaca się magazynowanie energii ze słońca w cyklu dobowym w domu czy sezonowym w ciepłowniach, gdyż ceny są wysokie i płaskie, tak samo w dzień, jak i nocą, latem czy zimą

- mówi ekspert. 

Jego zdaniem Polska nie tworzy rynku energii, nie rozwija sieci, po to, by planowo więcej źródeł OZE można było do nich przyłączyć. - Wspieramy monopol. Monopol, który niezależnie od tego, czy jest zapotrzebowanie, czy nie, produkuje energię i to po najwyższych możliwych cenach. Produkujący energię z węgla osiągają nadzwyczajne zyski, producenci energii z OZE są dyskryminowani.

Dyskryminujemy najtańsze źródła energii, by tradycyjna energetyka mogła zarabiać, korzystając z braku konkurencji. Ten monopol państwowy skutecznie wpływa na ustawodawcę. Państwo też zarabia, gdyż więcej emisji CO2 oznacza większe przychody budżetowe, a reszta płaci. Polacy inwestujący w źródła prosumenckie wiedzą, że dzięki temu mogliby płacić za prąd mniej, ale do uderza w dochody monopolu energetycznego i blokuje konieczną, dalszą zmianę systemu

- podsumowuje rozmówca Gazeta.pl. 

Więcej o: