Ziemia wygląda niczym zupełnie inna planeta. NASA zwizualizowało skutki działań człowieka

Dlaczego łatwiej przejmować nam się zagrożeniem smogiem niż zmianą klimatu? Jednym z powodów może być to, że szczególnie zimą widzimy dym z kominów i warstwę smogu przykrywającą miasta. A dwutlenek węgla jest dla nas niewidzialny. A co, gdyby było inaczej? Eksperci z NASA pokazali, jak wyglądałyby nasze emisje CO2, gdyby można było je zobaczyć. Efekt jest piorunujący.
Zobacz wideo Prof. Piskozub: Bałtyk jakiś będzie, ale to już nie będzie ten Bałtyk, który znamy

Zanim zaczęliśmy masowo spalać ropę, węgiel i gaz (a także wycinać lasy i uprawiać bydło na niewyobrażalną skalę) w powietrzu było ok. 280 cząstek dwutlenku węgla na milion. Według najnowszych odczytów ten poziom wzrósł już do 424. W ciągu zaledwie 200 lat sprawiliśmy, że w powietrzu jest o połowę więcej dwutlenku węgla. Ponieważ jest on gazem cieplarnianym, to klimat Ziemi ocieplił się w tym czasie (i będzie ocieplał tak długo, jak nie przestaniemy emitować CO2). 

Nie ma wątpliwości, że globalne ocieplenie stanowi ogromne zagrożenie dla ludzi. Jednak czasem trudno wyobrazić sobie ten problem. Choć dwutlenek węgla jest silnym gazem cieplarnianym, to stanowi niewielką część powietrza. I - w przeciwieństwie np. do smogu - jest dla nas niewidoczny. A co gdybyśmy mogli go zobaczyć? 

Naukowcy z NASA przygotowali animację, która pokazuje, jak wyglądałyby powodowane przez człowieka emisje gazów cieplarnianych w ciągu całego 2021 roku, gdybyśmy mogli je zobaczyć. Efekt jest piorunujący - w ciągu 12 miesięcy Ziemię spowija gruba warstwa gazu, który sprawia, że zaczyna przypominać zupełnie inną planetę:

 

Na wizualizacji kolorami zaznaczono CO2 z różnych źródeł. Źółty - najbardziej widoczny - to ten pochodzący ze spalania ropy, węgla i gazu przez człowieka. Czerwony to spalane biomasy (m.in. drewna), zielony pochodzi z ekosystemów lądowych, a niebieski - z oceanu. Pulsujące zielone kwadraty symbolizują odwrotny proces - pochłanianie dwutlenku węgla przez oceany i ekosystemy lądowe (np. lasy).

Na wizualizacji widać, że większość dwutlenku węgla - a szczególnie tego z paliw kopalnych - jest emitowana na półkuli północnej. Wyjaśnienie tego jest proste: to tam znajduje się większość lądów, a więc i większość ludzi i miejsc, gdzie spalamy węgiel w elektrowniach czy ropę w samochodach (na południe od równika mieszka tylko 12 proc. wszystkich ludzi). Z czasem gaz krąży w atmosferze po całej Ziemi. A te lądy, które leżą na południe od równika, to w dużej mierze państwa rozwijające się, których emisje są o wiele niższe niż te w Europie, Ameryce Północnej czy Chinach.

Trzeba zaznaczyć, że tym, co powoduje globalne ocieplenie, jest "nadmiarowy" dwutlenek węgla. Przed rewolucją przemysłową poziom CO2 w atmosferze przez długi czas pozostawał na podobnym poziomie, chociaż krążył on w przyrodzie. Rośliny, oceany, gleba czy zwierzęta emitowały mniej więcej tyle samo CO2, ile pochłaniały. To zmieniło się diametralne, gdy zaczęliśmy wydobywać zgromadzone pod ziemią zasoby i - poza naturalnym cyklem - popować atomy węgla uwięzione w ropie, gazie czy węglu kamiennym. Do tego spalamy lasy szybciej, niż te są w stanie się odrodzić, naruszamy glebę i na inne sposoby dodajemy więcej CO2 ze źródeł innych niż paliwa kopalne.

W tej chwili człowiek wyrzuca do atmosfery 37 miliardów ton CO2 rocznie. Jak podaje serwis carbonbrief.org, natura pochłania ok. połowę tego, a druga połowa pozostaje w atmosferze. 

Więcej o: