"Ciężko to ogarnąć", "to szaleństwo" - takie komentarze zazwyczaj nie padają z ust naukowców. A jednak wielu ekspertów od klimatu tak komentuje to, co dzieje się z Ziemią w ostatnich tygodniach. Rozgrzane oceany, rekordy temperatury, fale upałów rozlały się po różnych częściach planety. Czy dzieje się coś, czego nie rozumiemy? Niekoniecznie - podkreśla część specjalistów. Tak właśnie wyglądają skutki zmiany klimatu. Tyle że najwyraźniej nie jesteśmy na nie przygotowani.
Klimatolog Zeke Hausfather podkreślił w rozmowie z "New York Timesem", że to, co obserwujemy, mieści się w dotychczasowych prognozach naukowców co do skutków dalszego zanieczyszczania atmosfery głównie przez spalanie ropy, węgla i gazu. Z powodu naszej działalności średnia temperatura Ziemi wzrosła o ok. 1,2 dwa stopnia od XIX wieku i będzie rosnąć tak długo, jak nie przestaniemy zupełnie emitować gazów cieplarnianych. Na ten długoterminowy trend nakłada się naturalna zmienność zjawisk takich jak El Nino na Pacyfiku. Przez ostatnie trzy lata tropikalne wody części oceanu były chłodniejsze niż zazwyczaj, co nieco "maskowało" wzrost średniej temperatury. Teraz nakłada się na niego zjawisko odwrotne, czyli rozgrzanie powierzchni oceanu (przez co cieplejsza robi się też atmosfera) - i mamy rekordy.
Jednak to, że takie zmiany były przewidziane przez klimatologów, nie znaczy, że nie są ogromnym zagrożeniem. Trzeba też zdawać sobie sprawę z bezprecedensowej skali. Mówimy o rekordach w historii pomiarów, które sięgają najdalej XIX wieku. Nie wiemy, jak wyglądała dokładna temperatura konkretnego dnia tysiąc czy dwa tysiące lat temu, jednak (m.in. dzięki badaniu lodowców) mamy pojęcie o tym, jakie były wtedy średnie temperatury. I wiemy, że obecnie Ziemia jest najbardziej rozgrzana od 125 tys. lat.
"Średnia temperatura planety" może być dość abstrakcyjna - temperatura kojarzy nam się z tym, co za oknem, i nawet latem bywa chłodno. Gdzie w takim razie jest rekordowe gorąco?
Po pierwsze, w Polsce ciepła nam tego lata nie brakuje, choć rekordów także jak na razie nie było. Czerwiec był pod względem temperatury nieco powyżej średniej (znów - mówimy o średniej temperaturze całej Polski w całym miesiącu, więc pomiędzy dniami gorącymi były w niektórych miejscach też chłodniejsze).
Jak wygląda to na świecie? Ostatnie tygodnie przyniosły nie jedną, a kilka potężnych fal upałów: w Chinach temperatura przekroczyła 40 stopni; w Indiach potwierdzono co najmniej 170 zgonów z powodu wysokiej temperatury; ponad 100 osób zginęło z powodu upałów w Meksyku, a ta sama fala gorąca dotknęła także mieszkańców Teksasu; w Algierii jest tak gorąco, że odnotowano minimalną temperaturę 39,6 stopnia Celsjusza w nocy, a w dzień zbliża się do 50 stopni.
Ląd rozgrzewa się szybciej, ale to oceany pochłaniają większość energii, która trafia do nas ze słońca (i jest coraz skuteczniej zatrzymywana przez gazy cieplarniane). W tym roku także wiele części oceanów jest wyjątkowo rozgrzanych, co przekłada się na rekordy temperatury. Na Pacyfiku umacnia się zjawisko El Nino. To część naturalnego cyklu, w którym tropikalna część oceanu co kilka lat rozgrzewa się i ochładza. Ale teraz nakłada się to na i tak wysoką temperaturę wody z powodu globalnego ocieplenia. Po drugiej stronie Ameryk wyjątkowo rozgrzany jest północny Atlantyk. Powody niespotykanej anomalii - poza długoterminowym ociepleniem - nie są całkowicie jasne. Ale skutkiem jest m.in. bezprecedensowa morska fala upałów wokół Wysp Brytyjskich.
Jeśli spojrzymy na mapę anomalii temperatury globu, to najbardziej rozpalonymi obszarami są... części Antarktyki, gdzie temperatura w ostatnich dniach jest nawet 20 stopni powyżej średniej. To środek zimy na biegunie południowym, tymczasem w niektórych obszarach oceanu u wybrzeży Antarktydy temperatura ledwo spada poniżej zera. W tym czasie powiększa się lód morski wokół kontynentu. Jednak w tym roku dzieje się to dużo wolniej niż kiedykolwiek od co najmniej kilkudziesięciu lat. To sprawia, że zasięg lodu jest mniejszy o 2,5 mln kilometrów kwadratowych (8 razy tyle, co powierzchnia Polski) niż normalnie o tej porze roku.
Zbieg różnych czynników - wzrostu temperatury przez gazy cieplarniane, El Nino, gorącego Atlantyku, małego zasięgu lodu na Biegunie Południowym - i skala anomalii szokuje nawet niektórych naukowców. Szanse, że rok 2023 okaże się najgorętszym dotychczas, stają się coraz większe, opisuje "Washington Post".
Już wcześniej specjaliści przewidywali, że w kolejnych latach można spodziewać się takiego roku, który będzie cieplejszy o 1,5 stopnia od średniej sprzed epoki przemysłowej. 1,5 stopnia ocieplenia to poziom uznawany za umiarkowanie bezpieczny (choć wciąż niesie poważne zagrożenia dla ludzi). Dążenie do zatrzymania wzrostu na tym "umiarkowanie bezpiecznym" poziomie to też cel Porozumienia paryskiego, najważniejszego globalnego paktu dot. walki ze zmianą klimatu.
Naukowcy bardzo mocno podkreślają, że nawet kiedy pojedynczy rok będzie aż tak gorąco, to nie będzie oznaczać, że przegraliśmy tę walkę. Bo granica dotyczy nie jednego roku, a wieloletniej średniej. I po rekordowo gorącym roku czy nawet dwóch można spodziewać się, że przyjdą lata z nieco niższą temperaturą. Ale po nich - znów padną kolejne rekordy.
Choć najgorętsze dni, miesiące i lata przyciągają uwagę (i nie bez powodu) to tym, co jest rzeczywistym powodem do obaw, jest długoterminowy wzrost temperatury - i jego skutki. Bo nie ma wątpliwości, że to nie tylko "letnia pogoda" czy "zły rok". Badania naukowe potwierdzają, że np. wiosenna fala upałów w Hiszpanii byłaby "praktycznie niemożliwa" bez zmiany klimatu.
Jedną z największych katastrof klimatycznych (jak na razie) w tym roku są pożary lasów w Kanadzie. Najgłośniej zrobiło się o nich, gdy dym z płonących lasów zasnuł niebo nad Nowym Jorkiem i zabarwił je na apokaliptyczny, pomarańczowy kolor. Ale od tego momentu kilka tygodni temu pożary wcale się nie skończyły - przeciwnie, trwają i biją rekordy.
Jak podaje ABC News, w żadnym poprzednim roku nie spłonęła tak duża powierzchnia, nie było konieczności ewakuowania tak wielu ludzi, a koszty walki z ogniem nie było tak duże. A to dopiero połowa "sezonu" pożarów. Daleko od samych pożarów dym stanowi zagrożenie dla zdrowia ludzi. Poza stratami dla człowieka to także masakra dzikiej przyrody, roślin i zwierząt. Oczywiście pożary zdarzał się w naturze zawsze. Ale teraz, wraz ze zmianami klimatu (i inną działalnością człowieka) jest ich więcej i są silniejsze, przez co przyrodzie trudniej się regenerować.
Innym potężnym, choć mniej widocznym zagrożeniem jest wymieranie organizmów morskich, takich jak rafy koralowe. Wiele z nich jest wrażliwych na temperaturę wody, a morskie fale upałów mogą być nawet śmiertelnie groźne. Część może ratować się ucieczką na chłodniejsze wody. Ale nie rafy koralowe i zwierzęta, które są od nich zależne. Zbyt rozgrzane wody mogą być dla nich wyrokiem śmierci. Dla dużej części Morza Karaibskiego już wydano ostrzeżenia o możliwym wymieraniu raf tego lata.
Zagrożona jest oczywiście nie tylko dzika przyroda. Fale upałów w Indiach czy Meksyku w tym roku już zbierają śmiertelne żniwo. Część ofiar trudno rozpoznać - dym z kanadyjskich pożarów może wywołać choroby, które skrócą życie narażonych ludzi. Gdy mówimy o globalnym ociepleniu i wzroście temperatury o 1,5, 2 czy 3 stopnie, może nie robić to wrażania - bo kojarzy nam się to ze wzrostem temperatury np. z 20 do 23 stopni. Jednak klimat działa inaczej i zmiana o 2 stopnie w 200 lat jest kolosalną różnicą - a jej objawy właśnie zaczynamy wyraźnie dostrzegać.