Dwa domy zostały kompletnie zniszczone, a wiele innych jest zagrożonych po przejściu fali powodziowej przez miasto Juneau, stolicę Alaski. Do zalania doszło, mimo że nie było tam gwałtownych opadów deszczu - woda pochodziła z topniejącego lodowca.
Jak opisuje amerykańska agencja AP, w niedzielę wezbrana rzeka Mendenhall zaczęła wzbierać i pomywać brzeg, aż dwa budynki zostały zupełnie porwane przez nurt. W poniedziałek poziom wody wrócił do normy. Jednak brzegi rzeki pozostają niestabilne i kilka innych budynków jest zagrożonych.
Mieszkańcy obserwowali przechodzącą falę powodziową. Kilka kamer zarejestrowało też moment, w którym zawalił się dom blisko brzegu.
Portal lokalnej telewizji ktoo.org informuje, że od 2011 roku powodzie z lodowców zdarzają się co roku, ale ta była najsilniejsza dotychczas. Cytowani świadkowie mówią, że jeszcze w sobotę rano nie mieli powodów do obaw, a do wieczora rzeka rozlała się szerzej niż kiedykolwiek w pamięci. Erozja brzegu do momentu zawalenia domów trwała zaledwie kilka godzin.
Powodem powodzi było "pęknięcie" lodowca Mendenhall, a dokładnie lodowej "tamy", która powstaje z fragmentów topniejącego lodowca. W niecce powyżej zbiera się woda, gdy latem lodowiec traci lód w najszybszym tempie. Kiedy dojdzie do przerwania naturalnej zapory, uwalniana jest ogromna ilość wody. Na nagraniu z kamery ustawionej przy niecce obok lodowca widać, jak woda stopniowo zbierała się tam od maja, aż w końcu 5-6 sierpnia opadła nagle o kilka metrów. Wtedy doszło do pęknięcia i w konsekwencji powodzi, fachowo nazywanej powodzią wywołaną przez wy,anie jeziora polodowcowego (ang. Glacial lake outburst flood - GLOF).
Topnienie lodowców jest napędzane przez postępującą zmianę klimatu. Zagrożenia zalaniami z tworzących się jezior polodowcowych to zagrożenie w wielu regionach świata, gdzie występują takie formacje. W 2021 roku prawie 200 osób zginęło po wylaniu jeziora polodowcowego w Indiach. W ubiegłym roku we Włoszech sześć osób zginęło po tym, jak część lodowca w Dolomitach załamała się po fali upałów. Takie zagrożenie pojawia się m.in. w Andach w Ameryce Południowej czy w Himalajach.
We wtorek europejska agencja Copernicus potwierdziła, że lipiec był najgorętszym miesiącem w historii pomiarów.
Według pomiarów Copernicusa, lipiec był o 1,5 stopnia cieplejszy w porównaniu do średniej z lat 1850-1900. Do tego pobił poprzedni rekord - ustanowiony w lipcu 2019 roku - o aż 0,3 stopnia. Kiedy mowa o rekordach temperatury, szczególnie średnich w skali globalnej, bardzo rzadko zdarza się, by rekord został pobity o aż tak dużą wartość.
Większość Alaski była jednym z wielu regonów świata, gdzie temperatura w lipcu była znacznie powyżej normy.
Czytaj więcej na ten temat: