Upały w Polsce nie odpuszczają, a eksperci alarmują, że wysokie temperatury przerastają możliwości adaptacji ludzkiego organizmu. Problem zaczyna się już od 30 stopni Celsjusza tzw. mokrego termometru. Pojawiają się wówczas utrudnienia z optymalnym funkcjonowaniem i schładzaniem organizmu. Powyżej 35 stopni jest to w zasadzie niemożliwe. Ile wspólnego z tym zjawiskiem mają zmiany klimatu?
- 35 stopni to nasza praktyczna granica, do której niepokojąco szybko na wielu obszarach się zbliżamy. To jest ta sytuacja, którą już - w kilku ostatnich latach - obserwujemy np. wielu nadmorskich obszarach Azji i Afryki. Dochodzimy do ściany - ostrzegł fizyk atmosfery prof. Szymon Malinowski w rozmowie z portalem Nauka w Polsce (PAP). Ekspert dodał, że nie chodzi o temperaturę powietrza za oknem, ale o temperaturę tzw. mokrego termometru. Jest to najniższa temperatura, do której przy konkretnej wilgotności i ciśnieniu można ochłodzić ciało przy pomocy parowania. Po przekroczeniu 35 stopni dochodzi m.in. do udarów.
- Na co dzień nie myślimy o tym ani nie mówimy, bo nas Polaków zmiana klimatu dotyka na razie w naprawdę niewielkim stopniu; w tym roku nawet fala upałów nie była specjalnie dokuczliwa. Może nieco bardziej dostrzegamy suszę, choć ona także bezpośrednio dotyka tylko niektórych. Większość z nas ma wodę w kranie i jedyne, co rzuca nam się czasem w oczy, to pożółkłe trawniki. Nie widzimy i nie chcemy widzieć tych wszystkich aspektów rozkręcającej się katastrofy klimatycznej - oznajmił prof. Malinowski.
Profesor Malinowski zaznaczył, że zjawiska pogodowe obserwowane m.in. we Włoszech zaczynają przekraczać możliwości przetrwania. Ponadto pojawiły się prace naukowe, które wskazują, że obszarów, gdzie temperatura będzie przekraczać możliwości adaptacji, będzie coraz więcej. Będą to obszary Indii, Indonezji, Środkowej Afryki, dużej części Ameryki Płd., Niziny Chińskiej. - Przy scenariuszu, który się obecnie realizuje, czyli jeżeli nadal będziemy żyć i postępować tak jak teraz, do 2070 r. będzie już wiele obszarów na Ziemi nienadających się do zamieszkiwania przez ludzi, bo warunki utrudniające, czy wręcz uniemożliwiające, przetrwanie będą na nich występować przez wiele dni w roku - stwierdził ekspert. - To bardzo katastroficzne scenariusze, ale realne, ponieważ na razie ograniczenia globalnego ocieplenia idzie nam kiepsko - oznajmił prof. Malinowski. - A nasza fizjologia nie nadąży za zmianami klimatu. Nie zdążymy się przystosować do życia w nowych warunkach - dodał.
Klimatolog jako dowód na zmiany klimatu wskazał, że przez 30 lat koncentracja gazów cieplarnianych w atmosferze wzrosła z 360 do 420 cząsteczek na milion, jeśli chodzi o CO2, ale wzrosty są dostrzegalne również wśród innych gazów. Innym problemem jest nieprzystosowanie infrastruktury, systemów energetycznych, wodociągów i kanalizacji do skrajnych warunków, jakimi są wysokie temperatury i gwałtowne opady. - Już teraz miasta nawet w Polsce nie radzą sobie z odprowadzaniem wody opadowej. A zmiana narasta - oznajmił klimatolog. Kolejnym niepokojącym zjawiskiem jest wzrost poziomu morza, który cały czas przyśpiesza. Profesor zaznaczył, że ewentualna emigracja ze zbyt gorących obszarów nie jest rozwiązaniem problemu, a najbardziej ucierpią najubożsi, którzy nie posiadają środków na ucieczkę. - Myślę więc, że problem kryzysów humanitarnych będzie trochę inny niż nam się wydaje. Będzie to raczej walka o przetrwanie - oznajmił ekspert.
Ekstrema pogodowe - z jednej strony gwałtowne ulewy, z drugiej fale upałów - są wśród przewidywanych przez naukowców skutków zmian klimatu. O ile roczna suma opadów może się nie zmieniać, to inny będzie ich rozkład: wzrasta liczba opadów krótkotrwałych, o silnym natężeniu, powodujących podtopienia, a w dłuższych odstępach między nimi możliwe są susze. Ponadto gwałtowne opady nie przeciwdziałają wysychaniu tak dobrze, bo woda szybko spływa do cieków wodnych.
W przygotowanym przez warszawski ratusz dokumencie dot. adaptacji do zmian klimatu czytamy, że w latach 1981-2013 "wzrosła liczba dni z opadem intensywnym oraz odnotowywano coraz wyższe jednostkowe wartości opadów". Przykładem była ulewa w stolicy w czerwcu 2020 roku, gdy w kilka godzin spadło tyle deszczu, ile wynosi średnia miesięczna suma opadów. Do tego brak retencji wody i miejska betonoza potęgują skutki takich ulew i przyczyniają się do zalewania ulic i budynków. Inny przykład to województwo łódzkie, które jest zagrożone silnym pustynnieniem oraz równolegle powodziami w dolinach największych rzek regionu.