4 września podróżnik i zdobywca bieguna południowego Mateusz Waligóra oraz dziennikarz Gazeta.pl Dominik Szczepański wyruszyli od źródeł Odry. W ciągu kilkudziesięciu dni wędrówki chcą dojść do jej ujścia. Waligóra sprawdzi, co rok po katastrofie ekologicznej mówią mieszkający nad nią ludzie. Szczepański będzie dodatkowo pytał, co myślą przed jesiennymi wyborami. Co tydzień na Gazeta.pl publikujemy wywiady z naukowcami, archeologami, pisarzami, aktywistami i badaczami odrzańskiej kultury.
Dr hab. Krzysztof Lejcuś, prof. Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu*: Tak, wychowałem nad tą rzeką we Wrocławiu. Chodziłem nad nią od samego początku, a pod koniec lat 80., jeszcze jako dziecko, kąpałem się niej.
Nie, ale byliśmy młodzi i się nie baliśmy. Później usłyszeliśmy, że to niezbyt rozsądne. Choć rzeczywiście na początku lat 90. woda zrobiła się trochę czystsza. Nie żeby to była nasza, Polaków, zasługa. Nie zmieniliśmy myślenia o rzekach, ani nie zaczęliśmy oczyszczać ścieków. Po prostu wiele śląskich zakładów ciężkiego przemysłu stało się wówczas nierentownych i trzeba je było zamknąć. A potem, kiedy przystąpiliśmy do UE, zaczęliśmy budować dużą sieć kanalizacyjną. To odciążyło Odrę.
Zapomnieliśmy o dobrych praktykach i wydaliśmy za dużo pozwoleń wodnoprawnych na odprowadzanie ścieków do rzek. Zabrakło koordynacji. Mam kontakt z wieloma przedsiębiorcami i często od nich słyszę: "jak to możliwe, żeby nasza firma, nie tak przecież duża, miała wpływ na całą Odrę? Przecież my nie odprowadzamy wcale tak dużo". Faktycznie, poza kilkoma największymi przedsiębiorstwami małe firmy nie mają wielkiego wpływu na całą rzekę. Ale te pozwolenia wodnoprawne idą w tysiące. Nikt wcześniej tego nie podliczył; nie sprawdził, ile Odra jest w stanie przyjąć. Wystarczyło wystawić poprawny formalnie wniosek i dostawało się pozwolenie. Po latach okazało się, że pozwoleń wydano tyle, że ładunek zanieczyszczeń legalnie odprowadzanych do Odry jest ogromny.
I to właśnie jest problem.
Oczywiście są też działania nielegalne: odprowadzanie ścieków w nocy, czy z piątku na sobotę, gdy wiadomo, że inspekcja nie przyjedzie. Z mojej wiedzy jednak wynika, że to sprawy marginalne. Większym problemem jest rolnictwo, które przyczynia się do pojawiania się w rzece związków azotu i fosforu. Są one niezbędne do rozwijania się w wodzie fitoplanktonu, czyli glonów i sinic.
Być może wpływ na to ma fakt, że dziś Odra jest zanieczyszczana w inny sposób niż wtedy. Kiedyś z zakładów płynęły do niej przede wszystkim metale ciężkie, ale one nie doprowadzały do zakwitu glonów. Teraz głównym problemem - ze względu na pojawienie się Prymnesium parvum - stało się zasolenie. Ten glon do rozwoju potrzebuje właśnie zasolonych wód. Wysokie zasolenie rzeki pochodzi w większości z odprowadzanych do niej wód kopalnianych. Tej soli jest w coraz więcej, bo przemysł korzysta ze złóż znajdujących się coraz głębiej pod ziemią.
Czynników, które wpłynęły przed rokiem na katastrofę, było jednak więcej. W Odrze znalazło się dużo biogenów, czyli związków azotu i fosforu. Lato było bardzo ciepłe, a jak jest ciepło, to fitoplankton rozmnaża się intensywnie. A wody w Odrze było niewiele. Mały przepływ to mała wymiana wody. Niższy stan sprawia również, że światło, z którego korzysta fitoplankton, głębiej penetruje wodę. Czasem nawet do dna, a wtedy nie ma w rzece strefy, w której fitoplankton nie rozwijałby się intensywnie.
Nie jest to charakterystyczny glon dla wód słodkich i śródlądowych, tylko dla słonych i przybrzeżnych. Gdyby Odra nie była zasolona, Prymnesium parvum nie miałyby w niej prawa występować.
Mogły przyczepić się do dna barki płynącej z północy, przedostać do jakiegoś zakola lub zbiornika i się namnażać. Mogło to trwać latami, a my nic o tym nie wiedzieliśmy, bo nikt tego nie badał. Mogło być i tak, że Prymnesium parvum przetransportował przypadkiem jakiś ptak. Nie wiemy na pewno i nigdy się nie dowiemy, ale to mogło być coś takiego.
W momencie, kiedy nastąpiła kumulacja czynników, o których mówiłem wcześniej, Prymnesium parvum zaczęły się bardzo intensywnie namnażać. I o tym też nie wiedzieliśmy.
Kiedy w wakacje to zaczęło dziać się już w całej Odrze, zwróciliśmy się w stronę zanieczyszczeń metalami np. rtęcią oraz związkami organicznymi. To się nie potwierdzało. Nikomu nie przyszło przecież do głowy, żeby szukać w Odrze glonów typowo morskich. Dopiero kiedy jeden z niemieckich naukowców zobaczył martwe ryby i zwrócił uwagę na nabrzmiałe i bardzo czerwone skrzela, to skojarzył, że w Danii zdarzyło się coś podobnego, ale w strefach przybrzeżnych.
Wiemy, że sam glon nie jest szkodliwy, tylko jego toksyna, ale nie mamy pewności, w którym dokładnie momencie ją wydziela. Są różne hipotezy. Jedni uważają, że chodzi o chwilę, kiedy wyraźnie zmienia się środowisko wokół glonu. Inni, że to mechanizm obronny, który rozpoczyna się, gdy w pobliżu Prymnesium parvum powstaje duża konkurencja innych organizmów.
Nie znamy skutecznych metod. Wciąż jesteśmy na etapie szukania rozwiązania. Glon jest bardzo mały i trudno go znaleźć w płynącej wodzie. Wytruć go środkami chemicznymi - to możliwe, ale niełatwe do przeprowadzenia na całej długości Odry. Chemia, której dotąd próbowano, to woda utleniona. Algę zabije, ale przy okazji może też wpłynąć na inne mikroorganizmy. A tego nie chcemy.
Nie mamy dokładnej informacji, ile organizmów żyło w Odrze przed katastrofą, ale szacunki mówią, że mogło z niej zniknąć 50 proc. ryb i 70 proc. małży. Wiemy natomiast, że do Odry zaskakująco szybko wróciło życie. Choć może to źle zabrzmiało. Zaskoczone mogą być osoby niezainteresowane tematem. Zwykle jest tak, że jeśli w środowisku zrobiła się jakaś luka, to jest ona szybko wypełniana przez inne organizmy, które zaczynają się intensywnie mnożyć.
Problem polega na tym, że katastrofa może powtórzyć się w każdej chwili. Choć może nie w tym roku i nie tak w takiej skali.
Nie chcę zapeszać, ale w tym roku mamy szczęście, że dość często zdarzają się obfite deszcze. Dzięki temu Odra ma większy przepływ, a woda się samooczyszcza. W przyrodzie tak już też zwykle bywa, że duże katastrofy rzadko występują rok po roku. A nawet jeśli w tym roku by się to powtórzyło, to tego nie zauważymy w takim stopniu jak poprzednio, bo ryb jest mniej.
Musimy mieć natomiast świadomość, że jeśli ten problem już raz wystąpił, to się go szybko nie pozbędziemy.
Nie zrobiliśmy niczego, żeby jej zapobiec. Słone wody jak były zrzucane, tak są.
Duże ilości azotu i fosforu wciąż trafiają do Odry. A na gorące lato i ilość opadów bezpośredniego wpływu nie mamy. Nauczyliśmy się wprawdzie monitorować stan rzeki i być może nieco więcej wiemy o zarządzaniu kryzysem. Ale to nas nie ocali. Monitoring pokazuje tylko, jaki jest stan wody. On jej w żaden sposób nie oczyszcza, możemy tylko się dowiedzieć, jak bardzo jest źle. Od mierzenia gorączki nikt jeszcze nie wyzdrowiał.
Trzeba zacząć działać, żeby ograniczyć napływ zanieczyszczeń.
Nie ma prostej odpowiedzi. Nie sądzę, że nagle zatrzymamy zrzuty wód kopalnianych. Wiązałoby się to z zalewaniem kopalń, zamykaniem wydobycia z dnia na dzień. Chyba nikt sobie tego w praktyce nie wyobraża. Można też inaczej, i to już bardziej realne, zainstalować w kopalniach urządzenia do odsalania wody. Ale to koszty liczone w miliardach, a może i w dziesiątkach miliardów złotych. Jak to zrobić w branży, która jest przewidziana do wygaszenia? Z punktu widzenia kopalni odsalanie wody nie jest do niczego potrzebne.
Małe rzeczy. Możemy ograniczyć zrzut związków azotu, fosforu i innych zanieczyszczeń do rzek poprzez lepsze praktyki rolnicze. Możemy zmodernizować przestarzałe oczyszczalnie, lepiej pilnować tego, jak i w jakich ilościach firmy odprowadzają ścieki. Możemy, a nawet musimy kontrolować pozwolenia wodnoprawne i zweryfikować stare. To jesteśmy w stanie robić. A jeśli chcemy, żeby kopalnie odsalały wodę, musimy zapisać to w prawie. Same tego nie zrobią.
Podobno jedna planowała, ale nie wiem, jak to się skończyło. O niczym więcej nie słyszałem.
*Dr hab. Krzysztof Lejcuś – ekspert Hydropolis, pełnomocnik Rektora Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (UPWr) ds. Programu odbudowy ekosystemu Odry, dyrektor Instytutu Inżynierii Środowiska UPWr. Koordynator zespołu ds. Odry powołanego przez marszałków województw nadodrzańskich. Współautor opracowanego programu odbudowy ekosystemu Odry. Od ponad 20 lat zajmuje się zagadnieniami związanymi z wodą. W swojej pracy łączy podejście techniczne i środowiskowe w?rozwiązywaniu zagadnień dotyczących wód oraz wpływu człowieka na środowisko.
***
Wyprawę Szlakiem Odry można śledzić na profilach Mateusza Waligóry w mediach społecznościowych.