Czarnobyl - to zupełnie inna katastrofa, niż nam się wydawało. Jak było naprawdę?

Kilka dni temu minęła 29. rocznica największej w dziejach katastrofy nuklearnej. Jednak mimo rozmiarów wypadku w Czarnobylu jego prawdziwe skutki są zupełnie inne, niż się spodziewano. Problemem okazało się nie promieniowanie, a to co wydarzyło się w ludzkiej psychice.

Wkrótce po północny 26 kwietnia 1986 roku w czwartym bloku czarnobylskiej elektrowni rozpoczął się eksperyment. Właściwie powinien być przeprowadzony dużo wcześniej, w 1984 roku, gdy uruchamiano nowy reaktor. Goniły jednak terminy, trzeba się było wywiązać ze zobowiązań wobec partii i opóźniający wszystko test przełożono.

Chodziło o sprawdzenie, jak zachowa się reaktor w razie konieczności wyłączenie go. Bo potężny reaktor atomowy to nie mikrofalówka - nie da się go tak po prostu wyłączyć. Radioaktywne paliwo grzeje się również wtedy, gdy elektrownia nie wytwarza prądu i w tym czasie trzeba zapewnić stałe chłodzenie. W Czarnobylu chłodziwem była woda, którą przepompowywano dzięki prądowi wytwarzanemu przez sam reaktor.

Reaktor elektrowni w Czarnobylu. Rok 1995Reaktor elektrowni w Czarnobylu. Rok 1995 Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Gdy zasilanie odłączano, awaryjne wytwarzanie prądu przejmowały agregaty, które podtrzymywały działanie całego systemu do czasu podłączenia innych źródeł. Kłopot w tym, że agregaty uruchamiały się przez 60 sekund, a po wyłączeniu reaktora turbina dawała prąd tylko przez 15 sekund. Trzeba było jakoś zapełnić tę 45-sekundową przerwę - bez tego nie działałoby ani chłodzenie ani systemy kontrolne reaktora. Wprowadzono więc takie zmiany w turbinach generujących prąd, by działały dłużej niż te 15 sekund.

I właśnie ten element systemu miano przetestować. Wymagało to wyłączenia reaktora i do tej akcji przygotowywała się dzienna zmiana z piątku 25 kwietnia. Stopniowo operatorzy obniżali moc reaktora, a gdy mieli go już wyłączać, dostali z Kijowa polecenia przełożenia eksperymentu o kilka godzin. Chodziło o problemy z inną pobliską elektrownią i konieczność zachowania dostaw prądu.

Oczekiwanie przedłużało się, nadzorujący akcję specjaliści byli zmęczeni. Wreszcie dzienna zmiana poszła do domu, a na jej miejsce pojawiła się kolejna ekipa. Fachowcy byli z nich nie gorsi, ale nie mieli czasu na przygotowanie się do eksperymentu.

Ten eksperyment nie powinien się odbyć

I tu zaczęły się problemy. Najpierw niedoświadczony operator za bardzo zmniejszył moc reaktora. Błędnie rozpoznano sytuację i, by móc przeprowadzić eksperyment, zaczęto gwałtownie zwiększać moc usuwając z wnętrza reaktora pręty kontrolne spowalniające reakcję. O 1:05 w nocy zwiększono przepływ wody chłodzącej reaktor, co spowodowało kolejny spadek jego mocy. Wyciągnięto jeszcze więcej prętów, co doprowadziło reaktor na skraj niestabilności. Jednak operatorzy nie wiedzieli o tym, a ich przełożony nalegał na przeprowadzenie zaplanowanego, opóźnionego doświadczenia.

Fot. AP/STR

Rozpoczęto je o 1:23:04. Wyłączono turbinę prądotwórczą, co spowodowało zmniejszenie przepływu chłodziwa. Gwałtownie zaczęła rosnąć temperatura i moc niestabilnego reaktora. O 1:23:40 operator próbował uruchomić procedurę natychmiastowego wyłączenia reaktora, ale zła konstrukcja reaktora i prętów kontrolnych sprawiła, że zamiast przerwania pracy nastąpił krótki i gwałtowny wzrost mocy. Nagle, w ciągu siedmiu sekund, moc skoczyła do 30 gigawatów 10-krotnie przekraczając dopuszczalny poziom.

Potężny wzrost ciśnienia rozerwał rury z wodą chłodzącą i kanały paliwowe zawierające uran. Paliwo wpadło do wody i natychmiast powstała gigantyczna ilość pary, która wysadziła ważącą 1200 ton osłonę reaktora. Nastąpiła kolejna reakcja, w wyniku której wytworzył się wodór. Zmieszany z tlenem wybuchł niszcząc budynek reaktora i rozrzucając radioaktywne materiały.

Świat po katastrofie

Tak, w wielkim skrócie, wyglądał sam przebieg katastrofy. Wywołały ją błędy załogi, złe zarządzanie oraz sama budowa reaktora. Model RBMK-1000 był gotowy do zastosowań militarnych. W razie potrzeby mógł wytwarzać pluton na potrzeby broni jądrowej. By ten pierwiastek dało się wydobywać z wnętrza, reaktor nie miał konstrukcji całkowicie zamkniętej, co zmniejszało jego szczelność i bezpieczeństwo.

Czarnobyl był jedynym dużym wypadkiem nuklearnym, w którym bezpośrednio w wyniku promieniowania zginęli ludzie. Wśród pracowników elektrowni i ekip prowadzących akcję ratunkową u 134 osób rozwinęła się ostra choroba popromienna, z czego 28 osób zmarło. Dwie kolejne umarły w wyniku poparzeń.

Fot. shutterstock

To oczywiste nieszczęście ma się jednak nijak do skali psychologicznych strat, jakie wywołała katastrofa. Nastąpiło fatalne połączenie kilku czynników. Po pierwsze pierwotnie nie znano faktycznego zagrożenia promieniotwórczego i podjęto wiele działań zapobiegawczych, o których wiemy dziś, że były zbędne, a z czasem okazały się szkodliwe. Pierwszym z nich była ewakuacja pobliskiego miasta Prypeć, w którym mieszkało 50 tysięcy ludzi. Ewakuacja nagła, odbywająca się w ciągu kilku godzin. Później utworzono wokół elektrowni zamkniętą strefę o promieniu 30 km. Ostatecznie przesiedlono 330 000 osób.

Po drugie ówczesny socjalizm u podstaw miał niedoinformowanie i kłamstwo. Ludzie nie wierzyli nikomu, więc zapewnienia o tym, że tak naprawdę promieniowanie jest niewielkie i nie ma się czego bać zostało odebrane jako kolejne kłamstwo władzy.

Po trzecie wkrótce potem ZSRR rozpadł się i każdy kraj zaczął prowadzić własną politykę. Ukraina i Białoruś postawiły na twierdzenie, że Czarnobyl doprowadził do ogromnych strat. To zapewniało (i nadal zapewnia) tym krajom dopływ potężnych pieniędzy z Zachodu.

Fot. shutterstock

Ocenę faktycznych strat po katastrofie czarnobylskiej powierzono Komitetowi Naukowemu ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR). Wynikiem jego prac był raport , który wskazał liczbę ofiar i konsekwencje dotyczące napromieniowania ludzi i terenu.

Raport wzbudził ogromne kontrowersje - utrwalona w ludzkiej pamięci wizja wypadku sprawiała, że liczba 134 osób chorych na chorobę popromienną wydawała się mało wiarygodna. Co więcej Ukraina, Białoruś i Rosja gwałtownie zaprotestowały. W tej sytuacji zwołano tak zwane Forum Czarnobylskie, w skład którego wchodzili zarówno naukowcy, jak i politycy - przedstawiciele rządów poszkodowanych i protestujących krajów.

Pracowali oni bardzo intensywnie, by obalić tezy UNSCEAR-u. - mówi profesor Ludwik Dobrzyński z Narodowego Centrum Badań Jądrowych - Nie udało się. Jedyne zastrzeżenie, jakie udało się zrobić to to, że w ciągu kilkudziesięciu najbliższych lat można spodziewać się 4000 nadmiarowych zgonów. Tyle, że to coś absolutnie niesprawdzalnego.

Wnętrze budynku w opuszczonym mieście Prypeć w pobliżu elektrowni jądrowej w Czarnobylu na Ukrainie. REUTERS / Gleb GaranichWnętrze budynku w opuszczonym mieście Prypeć w pobliżu elektrowni jądrowej w Czarnobylu na Ukrainie. REUTERS / Gleb Garanich Fot. GLEB GARANICH REUTERS Fot. GLEB GARANICH REUTERS

Tysiące chorych z urojenia

Wkrótce po katastrofie ogromna rzesza ludzi została praktycznie z dnia na dzień pozbawiona miejsca do życia, wyrwana ze swojego środowiska, pozbawiona dotychczas wykonywanej pracy. Profesor Ludwik Dobrzyński wyjaśnia:

Szkody wywołane samym promieniowaniem były znacznie mniejsze, niż te spowodowane stresem przesiedleńczym. Dziś na terenie byłego Związku Radzieckiego żyją ogromne rzesze ludzi, być może od 800 tysięcy do 1,5 miliona, którzy są ciężko chorzy na podłożu psychosomatycznym. Nie są ofiarami promieniowania - połączenie przesiedlenia, pozbawienia perspektyw z przyznaniem drobnych pieniędzy w ramach rekompensaty szybko doprowadziło do alkoholizmu, potem nierzadko samobójstw.

W efekcie tych wydarzeń na Ukrainie, Białorusi i w Rosji żyją tysiące ludzi, którzy nie wierzą nikomu w to, że nie są chorzy. Że nie zostali napromieniowani. Szacuje się, że wkrótce po katastrofie przeprowadzono około 100 tysięcy (!) aborcji z obawy przed napromieniowaniem płodów. Dziś wiemy, że nic takiego nie miało miejsca. Nie odnotowano wzrostu liczby narodzin dzieci z wadami wywołanymi promieniowaniem. Jedynym śladem był niewielki wzrost liczby przypadków raka tarczycy, do dziś jednak nie wiadomo czy to faktycznie efekt napromieniowania czy raczej częstszych badań dzięki którym wykryto więcej przypadków, które inaczej pozostałyby nieznane. Również w Polsce prowadzono badania skutków zdrowotnych katastrofy w Czarnobylu i dziś wiemy, że nie zanotowano wzrostu liczny nowotworów czy poronień, które mogłyby być związane z tamtym zdarzeniem.

Trzeba też wspomnieć o ogromnych stratach ekonomicznych - w Szwecji wybito ogromne stada reniferów podejrzewając, że mogły zostać skażone. Ponad 1,5 miliona hektarów gruntów i lasów wyłączono czasowo z użytkowania.

To była katastrofa umysłu

Dziś zdajemy już sobie sprawę, że Czarnobyl jest przede wszystkim katastrofą psychologiczną. Naznaczył setki tysięcy ludzi strachem i przekonaniem o tym, że wciąż grozi im śmierć. Spowodował, że energetyka jądrowa zaczęła kojarzyć się ze śmiercią i niebezpieczeństwem. Tymczasem wciąż pozostaje ona najlepszym z punktu widzenia ekonomii i bezpieczeństwa dla środowiska źródłem energii.

Nie można potępiać reakcji ludzi, którzy pod koniec lat 80. nie wierzyli władzy i bali się faktycznej skali skażenia. Ale dziś, po tylu latach, trzeba uwolnić się od tamtego myślenia i przyjrzeć nie obawom, a faktom. Na szczęście mamy dziś do nich dostęp. Czas, żebyśmy zrozumieli czym był, a przede wszystkim czym NIE był Czarnobyl. To już 29 lat.

Rozmowa z profesorem Ludwikiem Dobrzyńskim z Narodowego Centrum Badań Jądrowych odbyła się w audycji Homo Science w radiu Tok FM. Tu można wysłuchać jej w całości:

Tekst pochodzi z serwisu Crazy Nauka .

O katastrofie w Czarnobylu przeczytaj w tych reportażach >>

Więcej o: