Wally Funk w wieku 82 lat oficjalnie została najstarszym człowiekiem w kosmosie. Znalazła się tam za sprawą statku New Shepard firmy Blue Origin. Teraz jest najstarszą, ale 60 lat wcześniej była tą najmłodszą.
W 1961 roku, w wieku 21 lat, tak jak cały naród, była zafascynowana lotami w kosmos. Dopiero co poleciał Jurij Gagarin. USA na złamanie karku prowadziły ekspresowy program mający na celu dogonić i przegonić Sowietów. Kosmiczna gorączka opanowała wszystkich. Astronauci NASA stali się idolami. Kiedy Wally przeczytała w gazecie o programie testów kobiet, który miał sprawdzić, czy one też się nadają do lotów w kosmos, natychmiast się zgłosiła. Choć była o cztery lata za młoda, to jej dotychczasowe osiągnięcia sprawiły, że ją przyjęto.
Materiał Blue Origin na temat Funk i zaproszenia jej do lotu w New Shepard. W prawym dolnym rogu odtwarzacza można włączyć napisy i ich automatyczne tłumaczenie na język polski.
Młoda Funk miała czym się pochwalić. W wieku 20 lat została najmłodszą instruktorką prowadzącą wstępne szkolenie przyszłych pilotów wojskowych w bazie Fort Still. Jednocześnie była pierwszą kobietą w tej roli. – Zawsze robiłam to, czego nie spodziewano się po dziewczynie – wspominała ze śmiechem w wywiadzie dla "Guardiana".
Pierwszy kontakt z lotnictwem miała jako roczny niemowlak. Rodzice zabrali ją na pokazy lotnicze, gdzie raczkując dotarła do koła jednego z samolotów i zaczęła gmerać przy śrubach je mocujących. Z wiekiem stawała się coraz bardziej zafascynowana lotnictwem, strzelectwem i pieszymi wyprawami. Zupełnie nie w duchu swoich czasów, kiedy od kobiety oczekiwano bycia schludną i uśmiechniętą panią domu. Kiedy w liceum próbowano ją wtłaczać w taką rolę, odmawiając prawa do udziału w zajęciach na temat mechaniki i kierując na te dotyczące zarządzania domem, to po prostu je rzuciła.
W wieku 16 lat zaczęła naukę na prywatnej uczelni akceptującej kobiety - Stephens College, gdzie mogła robić licencjat i jednoczenie uczyć się latania. Po trzech latach, w wieku 19 lat, miała już licencjat i licencję pilota. Od razu przeniosła się na Uniwersytet Stanowy Oklahoma, gdzie też był specjalny program dla entuzjastów lotnictwa. Tam robiła kolejne uprawnienia, licencje i notorycznie była "najmłodszą" oraz "najlepszą" we wszystkim, co z lotnictwem związane.
W starciu z takim CV, William Lovelace nie mógł odmówić. Dopuścił Funk do swoich testów. Był doświadczonym lekarzem, który pracował przy programie NASA, mającym na celu przygotować pierwszych amerykańskich astronautów. Mieli być obowiązkowo mężczyznami i wojskowymi pilotami testowymi. Taką decyzję podjęto na najwyższych szczeblach władz USA. Założono, że z takimi ludźmi będzie najmniej problemów, bo już przeszli niezliczone badania, są świetnymi okazami zdrowia, mają ogromne doświadczenie i wiedzę techniczną oraz są zdyscyplinowani. Lovelace był jednak ciekaw, czy kobiety podołałyby takim samym testom jak ci wyselekcjonowani samce-alfa. Oficjalnie NASA nie miała czasu i pieniędzy na takie badania, więc lekarz zorganizował swój własny program badawczy na swój koszt. Był lustrzanym odbiciem tego, co musieli przejść przyszli astronauci.
Do Lovelace’a zgłosiło się ponad 700 kobiet. Do badań zakwalifikował kilkadziesiąt. Niemal wszystkie nie wytrzymywały pierwszych godzin. Z grupy tych, które zaczęto badać pewnego dnia w 1961 roku razem z Funk, do wieczora została tylko ona. Resztę tygodnia spędziła na testach sama. – Cały czas wbijali we mnie igły, wciskali rury od góry i od dołu. Nie mam pojęcia po co to wszystko było, ale zniosłam to. Zniosę wszystko. Możesz mnie biczować, ale nie zrobi to na mnie wrażenia – opisywała potem w rozmowie z "Guardianem". W trakcie testów okazało się, że znów pobiła jakiś rekord. Wytrzymała 10,5 godziny w kapsule sensorycznej, gdzie w ciemności i ciszy unosiła się na wodzie. Więcej niż wszyscy przyszli astronauci NASA. – Rozłożyłam ręce i nogi, wyłączyłam umysł i poszybowałam w chmury. Do dzisiaj tak zasypiam – opowiada.
Pierwszy etap przeszło 13 kobiet. Funk była najmłodsza. Drugi etap przeszły trzy. Ostatniego, trzeciego, nie przeszła żadna. Został odwołany w ostatniej chwili. Flota USA, mająca użyczać swoich odrzutowców i bazy, nie dostała oficjalnego zapotrzebowania od NASA. Bez stosownych papierów Lovelace nie mógł zrobić nic. Jego mały nieoficjalny eksperyment się skończył. Zakulisowe naciski doprowadziły jeszcze do tego, że w Kongresie odbyło się oficjalne przesłuchanie na temat zasadności dopuszczenia kobiet do treningu na astronautki. Cobb była jedną z dwóch uczestniczek programu Lovelace’a, które zeznawały. Bez efektu. Oficjalnie, bo kobiety-cywile-astronautki to zbędna komplikacja w pogoni za ZSRR. Jedna z pracownic administracji Johna F. Kennedy’ego przygotowała potem jeszcze pismo na ten temat do kierownictwa NASA, ale wiceprezydent Lyndon Johnson napisał na marginesie: "Skończmy już z tym!".
- Nie czułam zawodu. To nie w moim stylu. Ja nie mam takich uczuć. Jestem pozytywna. Program skasowano, no i co z tego? Wally idzie naprzód. To mnie nie zatrzyma. To się nie liczy – opowiadała w wywiadzie dla "Guardiana". – Dlaczego ludzie muszą być tacy negatywni? Ja się nie poddaję – dodała.
Jerrie Cobb, druga obok Funk najbardziej znana uczestniczka badań w latach 60., przy makiecie kapsuły Mercury Fot. NASA
Funk rzeczywiście się nie poddała. Dalej zdobywała kolejne uprawnienia i zaczęła pracować jako zawodowy instruktor. Próbowała znaleźć pracę jako pilot samolotów rejsowych, miała do tego odpowiednie uprawnienia, ale kolejne firmy odmawiały zatrudnienia z powodu płci. W 1971 roku jako pierwsza kobieta zdobyła odpowiednie certyfikaty i została inspektorem Federalnej Agencji Awiacji. Badała różne incydenty i wypadki. Potem pięła się po szczeblach kariery, raz po razie zostając pierwszą kobietą na kolejnych stanowiskach w FAA a potem w NTSB, czyli Narodowym Biurze Bezpieczeństwa Transportu. Jednocześnie ciągle pracowała jako instruktor i brała udział w różnych zawodach lotniczych. Tradycyjnie raz po razie je wygrywając.
Przez lata próbowała swoich sił w różnych badaniach i testach, które miały sprawdzać, czy nadaje się na astronautę. – We wszystkich wypadałam śpiewająco – twierdzi Funk. Jednak, kiedy w latach 70. NASA oficjalnie zaczęła przyjmować kandydatki do roli astronautki, znów odbiła się od drzwi. Nie miała wyższego wykształcenia technicznego ani jako pilot testowy. Imponujące osiągnięcia w lotnictwie cywilnym i na badaniach medycznych się nie liczyły. – Jeszcze w latach 60., kiedy mieszkałam gdzieś w Ohio, pojechałam na któryś tam uniwersytet, wparowałam do biura dziekana i wypaliłam, że chcę się zapisać i zdobyć tytuł inżynierski. Wstał, poklepał mnie protekcjonalnie w ramię i powiedział, że jestem kobietą, więc powinnam wracać, zająć się domem i takie tam – opisywała Funk.
Do dzisiaj nie miała jednak czasu na bycie taką kobietą, jaką oczekiwało tamto społeczeństwo. Nie założyła rodziny. Nie miała na to czasu i chęci. - Byli różni faceci, ale nie robili na mnie wrażenia. Dzieci nie chciałam mieć. To nie dla mnie. Nigdy żadnego nie trzymałam w rękach. Znam tylu ludzi w różnych organizacjach, którzy są strasznie zajęci mężami, dziećmi, szkołą i pracami domowymi. Jestem szczęśliwa, że nie musiałam się w tym wszystkim babrać - opisywała w wywiadzie dla "Guardiana". Na palcu nosi obrączkę z wygrawerowanymi skrzydłami.
Kiedy na przełomie lat 80. i 90. po raz kolejny zmieniono wymagania dla astronautów, Funk znów się nie kwalifikowała. Teraz już z powodu wieku. Miała dobrze ponad 40 lat. Marzeń o kosmosie nie porzuciła, ale ich zrealizowanie wydawało się coraz mniej realne. Nową nadzieję tchnęły dopiero pomysły na kosmiczną turystykę. W 2012 roku Funk była w gronie kilkuset osób, które kupiły w przedsprzedaży bilet na lot w kosmos na pokładzie statku firmy Virgin Galactic Richarda Bransona. 250 tysięcy dolarów pochodziło z jej majątku i spadku po rodzicach. Wówczas miała wielką nadzieję, że jej lot w kosmos jest wreszcie blisko. Potem przyszły jednak kolejne problemy i opóźnienia w programie Virgin Galactic. Zaczęło być realne, że nie starczy jej życia na realizację kosmicznego marzenia.
W ostatnich miesiącach los wreszcie się uśmiechnął do Funk. Nie dość, że Virgin Galactic pokonał problemy i jest o krok od rozpoczęcia lotów turystycznych, to jeszcze Jeff Bezos zdecydował się zaprosić ją do wzięcia udziału w premierowym locie jego statku New Shepard. Przed dzisiejszym lotem najbliżej kosmosu była dwie dekady temu, kiedy leciała naddźwiękowym samolotem pasażerskim Concorde. Te wyjątkowe maszyny latały wyjątkowo wysoko, na około 18 kilometrach. Z okien było widać rysującą się krzywiznę Ziemi i ciemniejące niebo. – Myślałam sobie, że chce polecieć jeszcze wyżej. Być tam wolna i nie obchodziło mnie zupełnie to, czy wrócę na Ziemię – opisywała w wywiadzie dla "Time".